20 lipca 2024

(Czytaj powyżej 18. roku życia!) Abstynencja albo śmierć?

(fot. Zarina Lukash/stock.adobe.com)

Takie nieodparte wrażenie można odnieść przyglądając się kampaniom społecznym i kościelnym inicjatywom, których głównym celem wydaje się całkowite wyeliminowanie alkoholu z życia Polaków.

W przypadku kampanii społecznych, inicjatyw prawnych i wdrażanych rozwiązań fiskalnych (niezależnie od barw partyjnych wprowadzających je ekip rządowych) oficjalnie prezentowane motywy są zwykle te same. Przekonuje się w nich zazwyczaj, że chodzi o profilaktykę prozdrowotną, przeciwdziałanie uzależnieniom i zapobieganie groźnym chorobom. Nazwy ustaw mają oddawać ich intencje: Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (1982), Projekt ustawy o zmianie ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, ustawy o zdrowiu publicznym oraz niektórych innych ustaw (2021). W ten sposób usprawiedliwia się ciągłe podwyżki podatku akcyzowego i innych opłat zwiększających ceny alkoholu, częściowe lub całkowite abolicje w określonych godzinach i dniach oraz ograniczenia w handlu poprzez wydawanie koncesji na sprzedaż.

W działaniach rządów i samorządów, niosących ze sobą różnego rodzaju ograniczenia w handlu napojami alkoholowymi oraz drakońskie podwyżki cen owych produktów, nie sposób nie dostrzec hipokryzji na różnych poziomach zaangażowania. Rosnące ceny bynajmniej nie zmniejszają konsumpcji alkoholu i fatalnych skutków jego nadmiernego spożycia, ale współtworzą w dużym nomen omen procencie państwowe budżety i są zwyczajnie uwzględniane jako żelazne pozycje przy projektowanych wpływach.

Wesprzyj nas już teraz!

Porzućcie więc wszelką nadzieję wy, którzy sądzicie, że państwo faktycznie troszczy się o trzeźwość narodu. Bowiem troska wyrażona w zmniejszeniu sprzedaży alkoholu mogłaby pewnie doprowadzić niejeden budżet i kraj cały do finansowej ruiny. Co więcej, państwo zastrzega sobie monopol na produkcję wysokoprocentowego alkoholu i w ten sposób dodatkowo czerpie korzyści z jego spożycia, pozwalając nielicznym, za odpowiednim haraczem, na jego produkcję. Pozostałym pozwala jedynie na domową destylację na własne potrzeby, „łaskawie” przymykając na to swoje wszechpotężne oko Saurona.

Osobną kwestią pozostaje projektowane przez architektów nowego europejskiego ładu całkowite wyeliminowanie alkoholu ze spożycia, to znaczy absolutny zakaz jego produkcji i sprzedaży. I znów niejeden z zagorzałych wrogów alkoholu, zwolennik całkowitej abolicji, podskoczyłby zapewne z zachwytu, gdyby nie pewien drobny szczegół. Otóż w miejsce alkoholu w wysokoprocentowych trunkach, winach i piwach nasi troskliwi opiekunowie z UE chcą wprowadzić substancje alkoholopodobne – psychoaktywne środki o działaniu podobnym do narkotyków (sic!). Przy nich alkohol, dosłownie rzecz ujmując, to nawet nie będzie małe piwko 0,33 litra o ośmioprocentowym ekstrakcie z 1,5 procent alkoholu. Ale to już spożywać legalnie będzie można, a nawet trzeba. Tu aż bije po oczach nie tyle hipokryzja, co zwykła bezczelność i prawdziwe robienie ludziom z mózgu wody (żeby nie powiedzieć: brei). Podobnie zresztą jak w przypadku sztandarowego zwalczania palenia tytoniu, którego miejsce coraz mocniej zajmuje legalizowana marihuana i inne narkotyki (sic!).

Dobrymi intencjami…

Inaczej rzecz ma się z akcjami kościelnymi i pobożnymi inicjatywami zespołów, komisji i środowisk działających na rzecz trzeźwości oraz grup walczących z alkoholizmem. W żaden sposób nie można ich twórcom odmówić szczerości intencji ani też lekceważyć powagi problemu alkoholizmu, z którym nasz naród boryka się od wielu lat i który z jakiegoś powodu szczególnie dotyka też społeczeństwa Europy Środkowej i Wschodniej. Pewnie dlatego, że walka jest tak długa i momentami beznadziejna, jej głównym motywem wydaje się całkowite wyeliminowanie lub też radykalne ograniczenie spożycia, dostępności i sprzedaży alkoholu. W tej narracji to sam alkohol odpowiada za całe zło: pijaństwo, rozbite rodziny, przemoc i wiele innych. Można odnieść wrażenie, że trunki z procentami w tej batalii są personifikacją zła. Jakby alkohol sam w sobie był jakimś złem zmaterializowanym niezależnie od istnienia osobowego zła, jakim jest szatan, i od faktu istnienia wolnej woli ludzi.

I choć nie da się zakwestionować istnienia problemu nałogów palaczy, lekomanów, seksoholików, hazardzistów czy obżartuchów, u których przedmiot uzależnienia jest moralnie obojętny lub co najwyżej dyskusyjny, to (poza tytoniem) nie zajmujemy się walką z lekami, naszą seksualnością, totolotkiem, bingo, środkami nasennymi, lekarstwami czy artykułami spożywczymi. Osobną kwestię stanowią narkotyki, dopalacze i inne niebezpieczne substancje psychoaktywne i odurzające, które powodują nieodwracalne zmiany w mózgu, mogą spowodować nagłą śmierć i od początku silnie uzależniają. Tu nikt cywilizowany nie powinien mieć wątpliwości. Przy czym słowo „cywilizowany” ma tu znaczenie fundamentalne, ponieważ być może zawiera ono wyjaśnienie, istotę i zarazem klucz do stopniowego rozwiązywania problemów nadużyć nie tylko alkoholowych.

Mam nieodparte wrażenie, na granicy pewności, że jako naród mamy szczególną umiejętność popadania w skrajności i „przesadyzm”, która powoduje, że stale spadamy to z jednej, to z drugiej strony konia. Tymczasem właśnie sztuka bycia cywilizowanym polega na umiejętności stałego utrzymywania się prosto i w siodle, stale na koniu. Nasza cywilizacja – chrześcijańska, łacińska – opiera się między innymi na cnocie umiarkowania, czyli umiaru we wszystkim. To jedna z czterech cnót kardynalnych, która – jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego – pozwala opanować dążenie do przyjemności i zapewnia równowagę w używaniu dóbr doczesnych. Umacnia panowanie woli i utrzymuje pragnienia w granicach godziwości (KKK 1809) To ona w połączeniu z roztropnością, sprawiedliwością i męstwem ufundowała naszą cywilizację i to jej brak oraz brak pozostałych staje się przyczyną upadku.

Pewien misjonarz pod koniec XX wieku opowiedział historię, jaka przydarzyła się jednemu z jego współbraci, który bez jakiegokolwiek doświadczenia trafił na misje do Afryki. Kiedy ów świeżo upieczony misjonarz z Europy dotarł na swoją placówkę, paru miejscowych pomogło mu w rozładunku bagaży. Wdzięczny kapłan postanowił się zrewanżować w europejskim stylu, jak mężczyzna mężczyźnie, i wręczył jednemu z pomocników butelkę whisky. Zapomniał jednak co to znaczy cywilizacja, a raczej jej brak właśnie w aspekcie umiaru i roztropności. Ku zdumieniu wykształconego w Europie misjonarza miejscowy pomocnik na jego oczach otworzył butelkę i opróżnił jej zawartość w jednej chwili i do końca. Po czym padł trupem na oczach przerażonego, naiwnego misjonarza. Tego zaś dręczyły potem wyrzuty sumienia, że nie przewidział czegoś, co w cywilizowanym świecie nie mogłoby się wydarzyć – absolutnego braku umiaru i roztropności u nieświadomego tubylca.

Nie wylać dziecka z kąpielą

W społeczeństwie chrześcijańskim przeciwieństwem cnoty umiarkowania jest grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu – jeden z siedmiu grzechów głównych. Czy zatem nasze starania i walka o przywrócenie chrześcijańskiego porządku i odbudowę cywilizacji, także w aspekcie właściwego podejścia do alkoholu, nie powinny opierać się na propagowaniu i praktykowaniu cnoty umiarkowania w miejsce proponowanej wszystkim bez wyjątku ascezy? Owszem, jak śluby ubóstwa w Kościele składają i praktykują różne zakony i wspólnoty, aby wskazać na potrzebę nieprzywiązywania się do dóbr doczesnych, by nie stały się one przeszkodą na drodze do zbawienia, tak samo są z pewnością potrzebni i ci, którzy dla większej chwały Bożej i zbawienia innych dobrowolnie rezygnują z różnych godziwych przyjemności i dóbr, aby wypraszać łaski nawrócenia uzależnionym od nich i wskazywać na cel ostateczny – przyszłe szczęście z Bogiem w Niebie.

A zatem bardziej niż ostrożne podejście, a nawet abstynencję alkoholową z pewnością powinni podjąć ci, którzy doświadczyli lub doświadczają nałogu czy uzależnienia od niego. Ponieważ wymaga tego z kolei cnota roztropności, której praktykowanie zakładać powinno między innymi unikanie okazji do grzechu, zwłaszcza jeśli miało się czy też ma ku niemu skłonność lub jest się uzależnionym od jego popełniania. To samo może dotyczyć bliskich takiej osoby, którzy w trosce o nią starają się nie stwarzać sytuacji dogodnej do popełnienia przez nią grzechu i sami w jej towarzystwie unikają pewnych zachowań i rzeczy, które normalnie byłby godziwe i moralnie dopuszczalne.

Co do reszty społeczeństwa, miast przekonywać wszystkich do ascezy – w tym przypadku abolicji i powszechnej abstynencji – roztropniej byłoby chyba uczyć i zachęcać, również własnym przykładem, do praktykowania cnoty umiarkowania. Tak byłoby chyba i mężniej, i sprawiedliwiej choćby w obliczu historyczno-biblijnych faktów związanych z alkoholem, które na koniec wypadałoby choćby tylko dać pod rozwagę tym, którzy wzywają do ostatecznej z nim rozprawy. Swoją drogą z ducha są oni bardziej podobni do purytańskich protestantów niż katolików.

Najbardziej „niewygodnym” może w tym względzie okazać się dla nich cud przemiany wody w wino na weselu w Kanie Galilejskiej, którego dokonał Pan nasz Jezus Chrystus na początku swej publicznej działalności na prośbę swojej i naszej Najlepszej Matki. I było to – bagatela – siedem stągwi z pewnością najlepszego wina w historii, a nie siedem karafek. Nie bez znaczenia może być też fakt, że to właśnie wino wybrał nasz Pan, aby uczynić je podczas przeistoczenia swoją Krwią Przenajświętszą.

Nie sposób zapomnieć o wspaniałym dorobku cywilizacyjnym najwyższej jakości winnic w opactwach benedyktynów i cystersów, o różnych mniszych destylarniach, o piwie salezjanów i najznamienitszych browarach surowych, milczących i niefolgujących sobie trapistów, o znamienitych nalewkach klasztornych, o likierach i balsamach kapucyńskich. Wszystko z odpowiednim umiarem dla większej radości czystych dusz chrześcijańskich na radosne świętowanie, ku pokrzepieniu serc, dla stałego podnoszenia kultury stołu, dla dobrych relacji między chrześcijanami i dla zdrowotności, kiedy coś zaszkodziło.

Może więc zamiast straszyć dzieci alkoholem, tworzyć presję do składania przysięgi abstynencji i wzbudzać w nich niezdrową ciekawość do „zakazanego owocu”, większą wagę powinniśmy przywiązywać do wychowywania ich w mądrej trzeźwości bez nadużyć, w roztropnym podejściu do alkoholu i w cnocie umiarkowania nie tylko w piciu? Czynią tak przecież od dawna Portugalczycy, Francuzi i Włosi, a chyba trudno powiedzieć, by byli bardziej od nas rozpici lub mniej cywilizowani?

 

Sławomir Skiba

ARTYKUŁ ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY W 99. NR. MAGAZYNU „POLONIA CHRISTIANA”

lipiec sierpień 2024 (numer 99) – kliknij TUTAJ i zamów pismo

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij