Zawieszenie tęczowej flagi, czy też noszenie torby jasno nawiązującej do postulatów ideologicznych ruchu LGBT to wyraz zgody na przemodelowanie świata przez usunięcie z niego wszystkiego, co ma obiektywną wartość, solidne zasady etyczne
Gdy wsłuchujemy się w słowa bł. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, zadziwia nas jego precyzyjna diagnoza czasów, a przecież można sobie wyobrazić, jak wiele wezwań do kompromisu, zejścia z wymagającego tonu i przekonywania, że rozsądnie jest ugiąć się komunistycznej wizji świata i człowieka, docierało do niego ze wszystkich stron. A on mówił jasno o tym, co szkodliwe w ideologiach, z którymi się zderzało chrześcijaństwo w jego czasach (faszyzm i komunizm), nie odwracał głowy w drugą stronę, udając, że ich nie widzi i by jakoś przetrwać. Jego wielką zasługą było to, że utrzymał punkt odniesienia, prowadząc spór z ówczesną komunistyczną władzą wokół tego, co kluczowe dla społeczeństwa i Kościoła, a więc wokół zasadniczych wyborów etycznych. Wiedział, że ma do czynienia z ideologią, a rozumiejąc jej sposób funkcjonowania i zatruwania umysłów, pokazywał sposób reagowania na jej coraz dalej idące postulaty redefinicji społeczeństwa, marginalizowania Kościoła przez odcinanie jego wpływów na kolejne grupy, zamykania go do parafii, które miały dla komunistów pozostać specyficznymi rezerwatami kulturowymi, niczym muzeum etnograficzne w środku nowoczesnego miasta. Na taką obecność chrześcijaństwa mogła się zgodzić (choć i tak przejściowo) władza komunistyczna za „żelazną kurtyną”. Odpowiedzią na takie próby było jasne formułowanie ocen etycznych przez Prymasa Tysiąclecia: sytuował spór nie na drobiazgach, ale najważniejszych sprawach.
Trudno nie zauważyć podobieństw do sytuacji, w której wprowadzane są postulaty ideologii kryjącej się za ruchem LGBT, która w sposób podprogowy stara się wciągnąć w swoją sprawę kolejne osoby, wydarzenia, instytucje. Proste zawieszenie flagi tęczowej, przypinki w marynarce w tych kolorach, symbole graficzne ruchu LGBT na stadionach, jak np. w czasie ostatniego EURO… to nie tylko etap zdobywania przyczółków w ramach powolnej, lecz stanowczej ofensywy, w której w centrum nie stoi konkretny człowiek z jego problemami czy trudnościami, lecz chodzi o sformatowanie społeczeństwa wedle odgórnego modelu. Chodzi o zmodyfikowanie społecznej wrażliwości i stworzenie wrażenia, że to „nic ważnego”, a może nawet dobroczynnego. Starcie nie jest wprost, ale odbywa się nie w ramach dyskusji na argumenty, lecz w klimacie emocjonalnego szantażu. Ideologie nie dyskutują, lecz realizują swoje założenia.
Wesprzyj nas już teraz!
Starcie z ideologizacją, jakiej dziś doświadczamy jako Kościół, wymaga od nas lepszego zrozumienia tego, co się dzieje. Trzeba się w tym orientować. Przede wszystkim potrzeba nam głębszej refleksji nad tym, co złego przynosi każda ideologia i dlaczego trzeba jej stawiać opór. Ona – jak w wierszu Herberta –
„jak czad wypełnia szczelnie
domy świątynie bazary
zatruwa studnie
niszczy budowle umysłu
pokrywa pleśnią chleb”
(Z. Herbert, Potwór Pana Cogito)
a więc prowadzi działania opierające się na odruchu dobra, ale wypaczając je. Dowodem szkód spowodowanych przez istnienie ideologii nie jest coś wprost, ale ślad na dobru, które staje się wypaczone, spleśniałe.
Ideologia ze swej definicji pozostaje systemem „zamkniętym”, a zatem przyjmowanym w całości lub odrzucanym, nie dopuszcza częściowej akceptacji. Nie jak chrześcijaństwo, które nie ma gotowych odpowiedzi na pytania, ale światło Objawienia jest rzucane na kolejne obszary życia człowieka. Potrzebne są kolejne sobory, aby rozumiejąc lepiej bieżące wydarzenia, ocenić je z perspektywy Słowa Bożego. Tymczasem ideologia to postulat nie tyle zrozumienia świata – odkrycia go takim, jakim jest – ile podejścia do niego już z gotową receptą, aby go zmienić. Na pierwszym miejscu nie stoi prawda, lecz pragmatyczny cel do realizacji.
Jak można ostatnio zaobserwować, narzędziem tej rewolucji jest dyskurs równościowy, który jednak nie opiera się na wymiarze etycznym, ale dopuszcza tylko jeden jedyny wariant przyjmowany przez ideologów: widać to doskonale w aspekcie równości płci, który próbuje się forsować w sposób nieuwzględniający specyfiki mężczyzny i kobiety. Wymiar etyczny jest tu nieobecny. A właśnie od tego sposobu oceniania świata zdaje się uciekać – jak diabeł od święconej wody – ideologia LGBT. Ocena etyczna wydaje się niedozwolona, bo jest traktowana jako wyraz przemocy. Wskazywanie, czy coś jest dobre lub złe zostaje podważone u podstaw: w dobie rozszalałego indywidualizmu wydaje się szaleństwem dla wielu mówienie, że coś jest dobre, a inne jest złe… A jednak przywrócenie tej perspektywy etycznej jest kluczowe, inaczej to jak rozważanie punktów, ale bez osi współrzędnych: niby są, ale jak je postrzegać, do czego odnieść, porównać? W dyskusji z ideologiami współczesności nie chodzi o spór z dawnych czasów, dotyczący samego „punktu”, a więc konkretnych kwestii ideowych, spór na argumenty (zauważmy, że go praktycznie nie ma!), bo obecnie nastąpiła podmiana samych „współrzędnych”. Nie chodzi o to, czy nie widzimy osób poszkodowanych, cierpiących, bo troska o nie łączy wszystkich ludzi dobrej woli, ale istotą jest formatowanie oparte na fałszywych współrzędnych. To one sprawiają, że wynik nie jest prawdziwy. Nie sam punkt!
Owe „współrzędne” to trwały punkt odniesienia i dlatego musi istnieć w państwie moralność publiczna, hierarchia dóbr, dzięki której określamy, co jest ważniejsze z punktu widzenia dobra wspólnego (dla chrześcijan także dobra ostatecznego). Nie da się bez tej „etycznej osi współrzędnych” funkcjonować, dlatego ideologia zawsze niesie z sobą nową etykę, choć na wczesnym etapie twierdzi, że „wszystko jedno” i głosi relatywizm. Szybko jednak okazuje się, że nie „wszystko jedno”, że w morzu indyferentyzmu jednak pojawiają się nowe dogmaty, niestety mniej racjonalne niż poprzednie, które się krytykowało.
Obserwując pojawiające się coraz częściej tęczowe identyfikacje w instytucjach czy w ubiorze znanych osób, można powiedzieć, że z jednej strony to dobrze, że ją widać – można realnie ocenić skalę zjawiska i zasięg, kto jest przesiąknięty tą ideologią stawiającą sobie za cel sformatowanie świata inaczej, a kto się opiera. Czynienie z tęczy „flagi” jasno zdradza cel działań: nie chodzi o uświadomienie, uwrażliwienie, ale o podbój, gdyż ze sztandarem w ręku idziemy, aby coś zdobyć, podporządkować sobie, narzucić pewne zmiany, zamarkować teren. Przypinając sobie dany symbol, np. flagi tęczowej, stajemy się częścią jej sprawy, nie w jednym punkcie, ale w całości, bo ideologia nie dopuszcza, by tylko „coś” z niej wziąć. Dziwi zresztą to, że niekiedy instytucje kultury czy samorządowe, wywieszając tęczowe flagi, rzekomo na znak solidarności z dyskryminowanymi, nie chcą jednak oświetlić budynków, jak zapraszało do tego Laboratorium Wolności Religijnej na znak solidarności np. z prześladowanymi ze względu na religię lub wyznanie, co wspominamy 22 sierpnia jako dzień ustanowiony przez ONZ. Jakby istnieli lepsi i gorsi dyskryminowani.
Zawieszenie tęczowej flagi, czy też noszenie torby jasno nawiązującej do postulatów ideologicznych ruchu LGBT to zatem wyraz zgody na przemodelowanie świata przez usunięcie z niego wszystkiego, co ma obiektywną wartość, solidne zasady etyczne. Jeśli ktoś widział np. w Tatrach przewrócone po halnym drzewo z korzeniami, to może sobie wyobrazić, jaką siłą chcą dysponować ci, którzy na gruncie społecznym chcieliby wyrwać z korzeniami chrześcijaństwo z życia państw i rodzin, widząc w nim przeszkodę w realizacji swych celów. Wywieszenie flagi tęczowej to rodzaj manifestu kulturowo-ideologicznego, który ma wywołać efekt „masy krytycznej”: przekonać niezdecydowanych, że to nabiera rozpędu, że nie warto się przeciwstawiać, bo kolejne instytucje, VIPy, piosenkarze, sportowcy są zwolennikami tej ideologii. Czasem chrześcijanie ulegają tej pokusie strachu, a przecież mamy pozostać solą ziemi, nawet jeśli ta będzie szczypać kulturowo.
Z drugiej strony, odpowiedzią najczęściej jest oburzenie. Ono jest oczywiście ważne – bo jest znakiem tego, że nie dajemy się opanować owym postulatom. To znak, że zmysł etyczny działa. Ale czy sama metoda lub strategia „oburzania się” wystarczy? W takim kontekście muszą się nam przypominać słowa Ewangelii (Łk 16,8) o tym, że synowie Światłości czasem doświadczają dziwnej amnezji i niemocy: przerażają się ciemnością, zamiast ufać w moc światła, zamiast szukać sposobów dotarcia z orędziem Dobrej Nowiny do tych, którzy trwają w ciemnościach. Zawsze jako chrześcijanie celowaliśmy z tą pomysłowością szukania przejścia tam, gdzie każdy mówił, że się nie da, że stoi mur i nikt go nie przeskoczy, że trzeba zrezygnować. Ewangelia zachęca do przemyślnego, długofalowego działania, aby odwracać pewne trendy i przekonywać, że choć być może nie my zbierzemy owoce, że nie od razu wszyscy zmienią nastawienie do chrześcijaństwa, odkryją utopijność postulatów kryjących się za tęczowymi barwami, to jednak jest to sensowny wysiłek. Nie przeciwko osobom, które często z dobrych chęci deklarują wsparcie dla przeżywających trudności z własną tożsamością – a pamiętajmy, że ta wrażliwość to też owoc chrześcijaństwa w naszej kulturze, które jeszcze nie tak dawno było krytykowane przez ideologie XX wieku za to pochylanie się nad słabymi, za „mentalność niewolników” – jak mówił Fryderyk Nietzsche – ale przeciw destrukcji i polaryzacji, jaką wprowadza nachalne umieszczanie symboli ideologicznych w przestrzeni społecznej.
Wywieszane flagi to metoda zdobywania przyczółków, współczesna kolonizacja, przed którą przestrzegał papież Franciszek. To zastanawiające, że wielu osobom wydaje się, iż termin „kolonizacja” dotyczy jedynie przeszłości, podczas, gdy na naszych oczach dokonują się kolejne jej odsłony. Cechują ją subtelne formy i podprogowe oddziaływanie. Nie jest ono odczuwalne w zakresie fal, które są słyszalne. To jak w muzyce: to ten sam akord, ale kilka tonów niżej – choć już dla ludzkiego ucha niewyczuwalnych.
Co zrobić? Nie dać się zwieść – można odpowiedzieć krótko. Analizować postulaty, których narzędziem jest zmiana słów, ale celem zmiana społeczeństwa wedle ideologicznych postulatów. Zdarza nam się jednak często mylić „środek” z „celem”. Zdarza się mylić ideologię z człowiekiem, który ją wyznaje (jak grzech mylimy z grzesznikiem). Chrześcijanie, żyjąc Ewangelią, uczą się przyjmować każdego, ale po to, aby odradzał się do nowego życia, bo dla każdego jest miejsce w Kościele i Ewangelia nie jest tylko dla wybranych. Spotkanie z Chrystusem zawsze zmienia, a gdy na jego współrzędnych układamy życie, wtedy zaczynamy rozumieć siebie i świat.
Ideologia staje się słowem kluczem naszych czasów, chce powoli przejmować wszystko. Z pewnością pewną antyideologiczną szczepionkę muszą przyjąć współcześni chrześcijanie. Możliwe, że nawet w dwóch dawkach. Aby nie zapomnieć, pod jaką flagą muszą się spotkać, aby nadal być uczniami Chrystusa. Fladze wolności Ewangelii, gdzie nie ma Żyda ani poganina, niewolnika – wolnego (por. Ga 3,28) i chciałoby się tę listę jeszcze dalej rozszerzać o współczesne podziały, aby nie zapomnieć, że Dobra Nowina jest dla wszystkich, którzy chcą nie tyle prostej akceptacji dla swego widzimisię, ile światła prawdy, która przemienia i odsłania prawdziwy sens, choćby był mocno zakrzyczany i wymagający zmiany. To efekt prawdziwej miłości, która kształtuje i rozwija człowieka w oparciu o prawdę.
Ks. prof. Piotr Roszak
Teolog, doktor habilitowany nauk teologicznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika (UMK) w Toruniu i Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.