2 lipca 2022

Dekonstrukcja po katolicku: „Człowiek demolka” – czyli Stary Wspaniały Świat

(Źródło: Materiały prasowe filmu)

Demolition Man to film sprzed prawie 30 lat. Wszystkie fantazje na temat przyszłych totalitaryzmów wydawały się wówczas nierealne – nie dlatego, że człowiek nie byłby w stanie się do takich rzeczy posunąć, ale dlatego, że ich wykonalność technicznie nie mieściła nam się w głowie. Jedno jest pewne, w Człowieku demolce ilość dosłownych odniesień do wdrażanych dziś totalitarnych rozwiązań powinna zwrócić naszą uwagę.

Podejmując się zdekonstruowania kolejnego klasycznego dzieła filmowego (choć w tym wypadku może pokutować łatka kina klasy B), znów idę za sugestią czytelnika, który w komentarzu pod poprzednim tekstem – o Brudnym Harrym – zażyczył sobie omówienia właśnie tego tytułu.

Jednym z ostatnich obrazów starego świata, jakie widzimy w Człowieku demolce, jest płonący na wzgórzach św. Moniki ikoniczny napis „HOLLYWOOD”. Jest rok 1996. Po nieudanej akcji, wskutek której zginęło dwudziestu zakładników, protagonista opowieści – sierżant John Spartan, w którego wcielił się Sylvester Stallone – zostaje zahibernowany. Budzi się znów w roku 2032, by schwytać tego samego psychopatę, którego przyskrzynił 36 lat wcześniej (w roli Simone’a Phoenixa – Wesley Snipes).

Wesprzyj nas już teraz!

 

System kredytu społecznego i totalna kontrola behawioralna

W roku 2032 świat nie jest już taki, jak był. Tu poznajemy trzecią z głównych postaci, policjantkę, w której rolę wcieliła się Sandra Bullock. Od razu dowiadujemy się, że jest czarną owcą w departamencie policji San Angeles, ponieważ wykazuje „niezdrową fascynację wulgarnym XX wiekiem”. Natomiast „wspaniały” XXI wiek ukazuje się jako totalitarna utopia, która nastała po epidemicznym kataklizmie oraz „wojnie korporacji”.

Sierżant Spartan budzi się z hibernacji i mówi do jednego z oficerów: „Daj Marlboro”. Jego kolega z przyszłości nie wie, o co chodzi. I tu dowiadujemy się, że wszystko, co zostało uznane za „niezdrowe”, jest zakazane. A więc: tytoń, alkohol, kofeina, sporty kontaktowe, wulgaryzmy, czekolada, benzyna, „głupie zabawki” i ostre przyprawy, a nawet sól…

A to tylko kulinarno-obyczajowy wierzchołek góry lodowej. Gdy postać grana przez Stallone’a typowym dla XX-wiecznej policji językiem wyraża swoją opinię o XXI wieku, z automatu w ścianie wychodzi mandat i słychać informację, że obywatel utracił… jeden kredyt. Tak więc wdrażany obecnie w Chinach system kredytu społecznego (służący do dyskredytacji wszystkich „niepoprawnych” jednostek) był w całej krasie ukazany już w Człowieku demolce. Na marginesie warto zauważyć, że owe mandaty za używanie wulgaryzmów to też symboliczny szczyt amerykańskiej hipokryzji, która pozwala na pokazywanie najgorszych pornograficznych czy pełnych przemocy scen, podczas gdy słowa typu „fuck” są konsekwentnie „wypikiwane”.

Ale wróćmy do akcji. Psychopatyczny morderca grasuje po mieście, w którym „klasyczna” przemoc została wyeliminowana do tego stopnia, że nawet policjanci nie umieją jej użyć. Ale najpierw muszą go znaleźć, gdyż… „zamrozili go w XX wieku, kiedy jeszcze nie znakowano ludzi” (mamy zatem „organiczne układy scalone wszczepiane pod skórę” służące do nieustannej inwigilacji społeczeństwa). „Pieniądze wyszły z użycia, teraz używamy kodów osobistych” – wyjaśnia również Sandra Bullock.

Co ciekawe, twórcy filmu nie kryją się z literackimi inspiracjami swego dzieła, z których naczelnym jest powieść Nowy wspaniały świat. Postać grana przez Sandrę Bullock nazywa się… Lenina Huxley. Mamy więc nie tylko nazwisko autora, ale nawet wkomponowaną w imieniu bohaterki jego fascynację marksizmem. Wspaniały jest ten nowy świat – szkoda, że go nie zobaczysz – mówi Phoenix do Spartana, gdy próbuje go zabić.

 

Nowa normalność 2032 i podziemny ruch oporu

Świat w Człowieku demolce nie jest wolny od paradoksów. Jedyna opozycja wobec systemu totalnego rozmiękczenia charakteru, to wyrzutki społeczeństwa, chowające się w kanałach pod miastem i żywiące hamburgerami ze szczurów. Widać wyraźnie, jak władza doprowadziła do ostatecznych konsekwencji polaryzację społeczeństwa na (nowo)normalnych i tych, którzy odrzucają mainstreamowy styl życia. Paradoks polega na tym, że rozbrajając społeczeństwo, na końcu władza musiała również przyjąć pozory pacyfizmu i dlatego tolerowała owych wyrzutków, którzy chcieli jeść mięso i rozmnażać się bez użycia probówki.

Motyw ruchu oporu daje sporo materiału do dekonstrukcji. Opowiadają się oni za ogólnie pojętą normalnością, ale bynajmniej nie za światem tradycyjnych wartości. Dla [lokalnego dyktatora] Cockteau jestem wrogiem, bo mam zwyczaj myśleć – mówi przywódca ruchu oporu. Ale już w następnym zdaniu  wygłasza pochwałę rozpasanego liberalizmu i filozofii „róbta co chceta”, mówiąc, że walczą, by móc bez przeszkód realizować model relacji międzyludzkich ni mniej ni więcej pasujący do tego po rewolucji seksualnej.

Widać tu rozłam pomiędzy resztkami konserwatyzmu i rewolucyjną wizją świata, jaki znamy obecnie z historii sprzeciwu wobec reżimu covidowego. Bardzo często osoby czy środowiska sprzeciwiające się lockdownom bynajmniej nie robiły tego z powodu przywiązania do tradycyjnych wartości, a wręcz przeciwnie – powołując się na demoliberalne swobody, jak miało to miejsce choćby w przypadku kanadyjskiego Konwoju Wolności.

W Nowym Wspaniałym Świecie anno 2032 obserwujemy przeformatowany świat, w którym wszystko jest idiotyczne i jedynie kasta rządząca i wyrzutki społeczeństwa żyjący w kanałach mają tego świadomość. Ale niestety, dla prawdziwie konserwatywnych wartości – o wierze nie wspominając – nie ma tam już miejsca.

 

Seks przez gogle, czyli reżim meta-sanitarny

Nie jest tajemnicą, że rewolucjoniści używają seksualności jako narzędzia do kontrolowania mas i jednostek. W Człowieku demolce zostało to doprowadzone do doskonałości. Wszelkie formy interakcji, w których dochodzi do „wymiany płynów” zostały zakazane. Stosunki seksualne odbywają się przy użyciu wirtualnej rzeczywistości („Seks wirtualny zwiększa amplitudę fal alfa podczas przekazywania energii seksualnej” – wyjaśnia Lenina Huxley), a dzieci powstają wyłącznie w warunkach laboratoryjnych. Ogranicza to – rzecz jasna – transmisję wirusów.

Na myśl musi nam przyjść realizowany obecnie szalony pomysł Marka Zuckerberga, aby przenieść sporą część ludzkiej aktywności do świata wirtualnego poprzez tzw. Metawersum, a na końcu zatrzeć granicę pomiędzy iluzją a rzeczywistością. 

Seks w dystopijnej (acz coraz bardziej realnej) rzeczywistości filmu zostaje sprowadzony do wirtualnego narkotyku, na tyle silnie stymulującego, aby mógł zastąpić nawet realne kontakty płciowe. „Nieumiarkowana wymiana płynów była przyczyną upadku poprzedniej cywilizacji” – słyszymy (małpia ospa?). Mamy tu przy okazji istotny rys nowej rzeczywistości. Choć wyrosła ona na gruzach – jak można się domyślać – po jakiejś prawdziwej zarazie wywołanej przez choroby weneryczne, to bynajmniej nie jest to świat moralny. Widać fałszywą odpowiedź bezbożnej władzy na problem rozpasania seksualnego – nie cnota jest alternatywą, nie tradycyjne normy społeczne, nie małżeństwo, tylko właśnie rozpasanie… ale sterylne.

Odnajdujemy tu przy okazji do cna liberalne pojęcia zła – wyzute z głębszej perspektywy, jaką wniosło chrześcijaństwo. Zło jest wyłącznie zewnętrzne. Złe jest to, co wyraźnie szkodzi i to najlepiej biologicznie. Ten liberalny świat nie chce pamiętać, że grzech popełniony w myśli (w goglach VR) też jest grzechem. Nie chce w ogóle zdawać sobie sprawy, że same myśli oraz grzechy popełniane w skrytości mają swoje realne konsekwencje. To świat absolutnej tresury społeczeństwa, w którym etyka sprowadzona jest do uznaniowej wizji władzy politycznej.

 

Świat odwróconych wartości

Czego Rewolucja nie może „anulować”, to wywraca do góry nogami. Światopogląd elity rządzącej w Człowieku demolce pełen jest sprzeczności. Do listy rzeczy zakazanych należy więc nie tylko „ciąża bez pozwolenia”, ale także… aborcja. Czyż nie jest to jednak sprzeczność pozorna? Skoro wszelka swoboda człowieka została ograniczona, to czemu by nie zakazać nawet tego „prawa podstawowego”, jakim jest według dzisiejszych aborcjonistów decydowanie o zabijaniu dzieci w łonach matek?

Inny przykład. Dyktator dziękuje w pewnym momencie sierżantowi Spartanowi, że uratował mu życie, to znaczy bronił „świętości drugiego życia”. Zaskakujące stwierdzenie (wynikające być może z niekonsekwencji scenarzysty?) zdaje się nawiązywać do retoryki pro-life, którą łączy się tu z narracją przyszłościowej dyktatury.

Odwrócenie pojęć w Człowieku demolce odbywa się na modłę typowo masońską. Dyktator chodzi ubrany w dziwaczne szaty i spotyka się z gronem tajemniczych doradców, których twarze widać w ekranach obrotowych krzeseł. W pewnym momencie twórcy puszczają do nas oko, gdy widzimy jak psychopata Simon Phoenix przejął kontrolę nad rządowym budynkiem i zmienił hasło do włączania świateł z light (światło) na… illuminate (iluminuj). Przypomnijmy, że według niektórych to właśnie sekta Illuminatów odgrywa w Stanach Zjednoczonych pierwsze skrzypce w inkrustowaniu popkultury elementami masońskimi i satanistycznymi.

Na tle tego odwrócenia „wstrętny mięsożerca” odgrywany przez Sylvestra Stallone’a jest prawdziwym dinozaurem starego porządku i reprezentuje nieśmiertelny w filmach z lat 70-90 zdrowy rozsądek. Gdy Lenina Huxley jest zmuszona zabić bandytę i jest przerażona tym, co zrobiła, słyszymy diałog. Z mojej ręki zginął człowiek? – mówi policjantka z nowego świata. Proste: on albo my – bez zastanowienia odpowiada sierżant John Spartan.

 

Telewizor narzędziem… kontrrewolucji?

Po obejrzeniu na świeżo Człowieka demolki wyszedłem na ulicę, patrzyłem na ludzi i przyszła mi do głowy myśl: Jeśli wszyscy się nie obudzimy z tego letargu zaufania władzy i wielkim głowom debatującym na temat cudownej przyszłości, to naprawdę obudzimy się w świecie ukazanym w najbardziej dystopijnych filmach. Z tym że w „realu” może zabraknąć Sylvestra Stallone’a i Sandry Bullock, którzy wysadzą ten świat w powietrze, po czym skwitują brawurową akcję jowialnym żartem i sążnistym pocałunkiem (to znaczy, przepraszam, „wymianą płynów”).

Wnioski są raczej pesymistyczne. Wygląda na to, że już przespaliśmy moment, gdy to wszystko zostało zaprojektowane. Jak bardzo prawdziwe jest to stwierdzenie, pokaże kategoria, w jakiej na Filmwebie została umieszczona ta produkcja: akcja i… science fiction. W Człowieku demolce odnajdujemy wszystkie realizowane dziś „teorie spiskowe”, zanurzone w sosie lat 90.: czipowanie ludzi, kasta oświeconych z „wielkim mistrzem”, który przyniósł ludzkości wybawienie od odwiecznych wad i grzechów, świat wolny od zarazków i przemocy itd…

Po jakimś czasie przyszła mi do głowy myśl tak paradoksalna, że aż absurdalna – a jednak niepozbawiona sensu… Skoro w filmach została tak sugestywnie zaklęta rzeczywistość normalnego świata, w którym można lać benzynę do samochodu i hołdować zdrowemu rozsądkowi, to prędzej czy później produkcje nawet takie jak Demolition Man mogą znaleźć się na celowniku i zniknąć z obiegu choćby pod pretekstem „ochrony” praw autorskich.

Czy w takiej sytuacji telewizor, odtwarzacz DVD i kolekcja płyt nie staną się kiedyś jednym z poważniejszych narzędzi kulturowej kontrrewolucji? Przecież poza rzeczywistością ekranu nie będzie już widać wokół nas normalnego świata (chyba że w kanałach) i będziemy musieli – niczym Lenina Huxley zdobywająca filmy, plakaty i gadżety z przemytu – organizować w zamkniętych czterech ścianach seanse przy użyciu niepodpiętych pod internet staroświeckich odbiorników… Science fiction czy może raczej coraz bliższe non-fiction?

Filip Obara

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij