16 lutego 2025

Dekonstrukcja po katolicku: Czy w człowieku Zachodu drzemie jeszcze odkrywca?

(Serialu „Outer Banks” / materiały producenta / Netflix / oprac. GSz)

Rzecz dzieje się na wyspie należącej do stanu Karolina Północna. Huragan wyłącza prąd, a wraz z nim – wszechwładzę rządu… Tak zaczyna się niesamowita przygoda, jakby żywcem wyjęta z lat 90. Czy opowieść o grupce przyjaciół, którzy rzucają wyzwanie całemu światu, świadczy o tym, że biały człowiek nie porąbał jeszcze całkiem korzeni swojej kultury?

W latach 90. produkcja o nastolatkach, którzy prowadzą śledztwo w sprawie morderstwa i poszukują skarbów, poruszając się z bronią w ręku i na granicy prawa, byłaby czymś oczywistym, a wręcz pożądanym. Cieszyliśmy się z takich akcji i czerpaliśmy z nich pełnymi garściami, ponieważ promowały pewne cnoty i dobra takie, jak męstwo, lojalność, sprawiedliwość i przyjaźń.

Akcja serialu Outer Banks rozgrywa się na wyspie, a więc w hermetycznej rzeczywistości, w której zakonserwowało się sporo tradycyjnego porządku. Głównym bohaterem jest John B., niczym w dawnej surfingowej piosence (Sloop John B. legendarnego zespołu The Beach Boys). Ponadto sam motyw surfingowy zawsze stanowił zdrowszy element liberalnej popkultury amerykańskiej. Ruch fizyczny, wytrwałość w osiąganiu celu (nawet jeżeli jest nim „tylko” ujarzmienie fali) i żywioł wody konserwują „coś” w duszy ludzkiej. Nie wiem dokładnie co, ale taką zauważyłem prawidłowość. Są w kinie surfingowym radość i dyscyplina, które je wyróżniają.

Wesprzyj nas już teraz!

Outer Banks (tak nazywa się wyspa) to jedna z tych nielicznych produkcji Netflixa, które są po prostu dobre, ponieważ twórcom nie przyświecał, jak widać, cel ideologiczny, lecz po prostu chęć zrobienia czegoś pod popyt. Podobnie jak znakomity serial Cobra Kai, będący kontynuacją cyklu filmowego Karate Kid i obyczajowo dosłownie żywcem wyjęty z lat 80., bez żadnego bezwstydu czy promocji „agendy” ideologicznej (pisałem o nim tutaj).

Grzechy główne: NIECZYSTOŚĆ

W Outer Banks istnieje ścisły podział na dwie strefy życia społecznego: bogoli (bogatych mieszkańców) i płotek (tych, którzy nie urodzili się w czepku). Już samo to wprowadza element społeczeństwa klasowego ze wszystkimi jego antagonizmami i z całą charakterystyką, dzięki której przekaz staje się wyrazistszy. To również opowieść o rodzinie i o trudnych wyborach – czy ważniejsze okażą się więzy krwi czy moralność?

A skoro o moralności mowa, to produkcja Netflixa jest niesamowicie wymownym świadectwem naszych czasów. Widzimy bowiem bohaterów w rozlicznych dylematach moralnych, zahaczających nawet o sferę sacrum, ale całkowicie (w sposób, rzekłbym, „doskonały”) pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy z dziedziny moralności, o religii nie wspominając. Są jak „czysta, niezapisana karta” i tacy przeżywają swoje przygody, zarówno uczuciowe, jak i awanturnicze, związane z poszukiwaniem skarbów (te wątki są mocno zakorzenione w historii lokalnej oraz w historii Ameryki z okresu podbojów).

Szczególnie istotne – z perspektywy, która przyświeca mi w cyklu „Dekonstrukcja po katolicku” – są wątki etyczne. Zacznijmy od przykładu. Główna bohaterka – bogolka trzymająca z płotkami, Sarah Cameron – ma na początku chłopaka-bogola, niejakiego Toppera Thorntona, którego w pewnym momencie zaprasza do swojej sypialni, gdy uznaje, że sytuacja do tego „dojrzała”. Ale do niczego nie dochodzi. Po wszystkim słyszymy taki dialog z koleżanką:

– Powiedziałam Topperowi, że jestem gotowa. A jak przyszło co do czego, nie dałam rady.
– Musisz czuć, że to właściwy moment.
– Tak czułam. Był dla mnie miły.
– Więc w czym problem?
– Nie wiem.

I właśnie w tym problem! Oni naprawdę nie wiedzą…

Proszę Państwa, czyż ten jeden przykład nie obrazuje całej naszej kultury i w pewnym sensie również – naszego społeczeństwa? Oddaliliśmy się tak bardzo już nie tylko od zasad religijnych, ale od podstawowych, przyrodzonych zasad moralnych, które obowiązywały w każdym cywilizowanym społeczeństwie, że naprawdę nie rozumiemy, że żeby z czystym sumieniem „skonsumować” relację, potrzebujemy czegoś więcej, niż tylko tego, że jest „miło” i że towarzyszą temu uczucia. Ale myśl o tym, że intymność przynależy do sakramentalnego małżeństwa (lub choćby kontraktu cywilnego) nawet nie pojawia się na ustach naszych bohaterów!

Pozwalają sobie na seks, po czym zastanawiają się, dlaczego „nie wyszło”, co poszło „nie tak” i dochodzą na przykład do wniosku, że powinni jednak „pozostać przyjaciółmi”. Ale nikomu w głowie nie postanie, że złe samopoczucie płynie z nadużycia tego, co powinno być ujęte w karby zarówno moralne, jak i społeczne. Pokazuje to moment, w jakim jesteśmy jako wspólnota (o ile w ogóle jesteśmy jeszcze wspólnotą). Jak zwracał uwagę – na podstawie szerokich studiów porównawczych – Pitrim Sorokin, każda kwitnąca cywilizacja odznaczała się dbałością o obyczaje i nierozerwalność małżeństwa, zaś każda upadająca – anarchią seksualną i falą rozwodów.

Niemniej, trzeba przyznać, że motyw dziewictwa nie jest w serialu wyśmiewany, a bohaterowie – pomimo idealnego zaimpregnowania na wszelką świadomą refleksję moralną – zachowują z natury pewną niewinność i intuicyjne poszanowanie dla pewnej namiastki zasad moralnych.

Ponadto ostatecznie dwoje głównych bohaterów – John B. i Sarah – dojrzewają do tego, że małżeństwo i rodzicielstwo (pomimo całkowitego nieprzygotowania) są czymś, do czego w naturalny sposób prowadzi ich relacja. Tu warto dodać, że następuje w końcu scena, w której lobby aborcyjne mogłoby mieć „swój moment”, ale twórcy na szczęście nie dali mu tej satysfakcji…

…. i CHCIWOŚĆ

Jakiś czas temu słuchałem konferencji księdza Chada Rippergera, znanego amerykańskiego egzorcysty, poświęconej tak zwanym demonom pokoleniowym. Mówił o tym, że niektóre złe duchy prześladują nie tylko poszczególne osoby, ale też rodziny, nieraz do szóstego pokolenia, jak również szersze zbiorowości. W tym sensie nawet narody mogą mieć swoje demony, które nakłaniają je do ulegania konkretnym grzechom. O. Ripperger zadał publiczności pytanie, jaki jest demon (i zarazem grzech główny) Ameryki. Moja pierwsza myśl brzmiała: nieczystość. Tak też mówiły osoby obecne na sali. Ale prowadzący – ku mojemu zdziwieniu – odpowiedział: chciwość. Mimo wszystko uważam, że te dwa grzechy – nieczystość i chciwość – należy umieścić obok siebie, bo to one (nieczystość poprzez rewolucję 1968, a chciwość przez wzorzec dzikiego kapitalizmu) najbardziej oddziaływują na świat.

Nie wchodząc w polemikę z księdzem Rippergerem, zwrócę tylko uwagę, jak archetypiczną i pierwotną postać przybiera chciwość w serialu Outer Banks. Osnową akcji jest przecież poszukiwanie skarbów (złota!), które zawierucha dziejów i ludzkich namiętności ukryła gdzieś w małym uniwersum naszych bohaterów. Skarb miał wyrównać szanse płotek, a tymczasem John B. w pewnym momencie mówi do siebie: W końcu zaczynasz się zastanawiać: czy skarb był ucieczką… a może pułapką?

Chciwość jest też tłem dla wszystkich motywów sakralnych, o których wspomniałem wcześniej. Jednym ze skarbów jest bowiem krzyż Santo Domingo zawierający relikwie szaty Pańskiej. Dołóżmy poszukiwania prowadzone na cmentarzach czy w (katolickich) świątyniach i mamy znów wymowny obraz tego, jak współczesny człowiek jest oderwany od rozumienia sacrum. Wprawdzie parę razy pada słowo świętokradztwo, ale nikt nie ma najmniejszego problemu z myślą o sprzedaży cennej relikwii dla własnego wzbogacenia. Religia jest tam reliktem przeszłości. Ktoś tam kiedyś wierzył – a niech tam, co mi nam to przeszkadza, ale my mamy swoje sprawy… Pokazuje to, jak nisko upadliśmy jako ludzkość, skoro nawet poganie wywodzili z natury (przy użyciu przyrodzonego rozumu) przekonanie, że jakaś praprzyczyna musi istnieć.

Odyseja… ojcowska?

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Outer Banks kręcony od 2020 do teraz) jest produkcją niezwykle na czasie. Przedstawia bowiem postać ojca jako kluczową dla jedności rodziny, a także dla tożsamości każdego z jej członków, a szczególnie dla synów. Od początku dowiadujemy się, że ojciec Johna B. zaginął poszukując skarbu Edwarda Teach’a, a młody nie wierzy w jego śmierć. Rychło też wychodzą na jaw kolejne tajemnice głowy rodziny Cameronów, a sam Ward Cameron jest idolem swojego syna Rafe’a, który żyje w ciągłym rozdarciu, szukając akceptacji ojca i próbując naśladować go zarówno w mrocznych, jak i wznioślejszych poruszeniach duszy.

To także opowieść o znaczeniu dziedziczenia: cech, przywilejów i powinności, tajemnic, obciążeń i wzorców, dóbr materialnych (łącznie z tymi, które określamy jako skarby). O dziwo, patrząc na rodziny bogowi i płotek trudno oprzeć się wrażeniu, że wizja świata przedstawiona w tym dziele Netflixa jest całkiem patriarchalna.

Outer Banks to kolejna produkcja, która udowadnia, że świat potrzebuje przewrotu – czegoś niezwykłego, poważnego tąpnięcia – by powrócić na właściwe tory. Przywraca przy tym wiarę w młodość jako tę nieprzezwyciężoną siłę, która wzbija się ponad etykę sytuacyjną, by sięgać po to, co jest naprawdę ważne. W tej walce bohaterowie chętnie stronią od utartych szlaków, ale robią to w sposób, który nie jest manifestem rewolucyjnym czy kontrkulturowym, wręcz przeciwnie – to, co odnajdują, stoi nieraz w opozycji do współczesnej obłudy, która zgniliznę określa jako „dobry” styl życia albo rzekomą dojrzałość, która miałaby polegać na skłonności do moralnych kompromisów.

Oczywiście, do samego końca młodzi awanturnicy z Outer Banks nie mają pojęcia o źródłach moralności oraz o swoim Stwórcy i Zbawicielu. Dlaczego ludzie robią to, co robią? Nie sądziłam, że to tak skomplikowane. Robi się to, co w danym momencie wydaje się słuszne – zastanawia się Sarah. I dodaje w innym momencie: Jak daleko należy zajść złą drogą, by nie móc wrócić na dobrą? Po ludzku pytania wydają się zasadne, ale wiemy, że dla Boga w tej kwestii nie ma nic niemożliwego. Szkoda, że ta perspektywa nie pojawia się w dzisiejszych produkcjach, ale i tak uważam, że nie należy lekceważyć tych, które są po prostu ciekawe i w sumie normalne.

Wreszcie – czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie: Czy w białym człowieku drzemie jeszcze odkrywca? Na pewno budzi się on w grupie przyjaciół, o których opowiada serial. I choć są oni pozbawieni świadomości, czym była cywilizacja klasyczno-chrześcijańska (z jej elementami konstytutywnymi: prawem naturalnym, które wykłada filozofia realistyczna, prawem rzymskim i objawieniem chrześcijańskim), to jednak mają coś, czego nie ma wielu z nas. Rodzinę. Rodzinę, która nieraz ich nie rozumie, a nieraz przysparza kłopotów, ale jednak robi wszystko, by być razem i nie jest obojętna. I dziwnym trafem o rozwodach też jakoś nie słyszymy, także coś ewidentnie marksistom kulturowym wymknęło się spod kontroli…

Filip Obara

Tutaj znajdziesz cały cykl „Dekonstrukcja po katolicku”.

Zobacz także:

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie