Cnota jest jednym z najbardziej przeinaczanych i niezrozumianych dziś pojęć. Tymczasem jest ono podstawowe nie tylko dla naszej religii, ale dla całego życia prywatnego i społecznego! Dlaczego administracja poprzedniego rządu ośmieszyła to pojęcie i czy przykłady cnót znajdziemy w kinie lat 90.?
Lawinę komentarzy, a nawet protesty uliczne wywołała swego czasu wypowiedź dr hab. Pawła Skrzydlewskiego, który w kontekście reformy systemu edukacji mówił o „ugruntowaniu dziewcząt do cnót niewieścich”. Dlaczego ekspert partii wówczas rządzącej ośmieszył tak ważne pojęcie, jakim jest cnota?
Zacznijmy od tego, że wypowiedział się niezbyt po polsku, gdyż cnotę można w kimś ugruntować, a nie kogoś ugruntować „do cnoty”. Po drugie, czymże według doradcy ministra edukacji miałyby być „cnoty niewieście”? Na to pytanie możemy odpowiedzieć jedynie sięgając do źródłowej definicji cnoty.
Wesprzyj nas już teraz!
Sokrates utożsamiał cnotę z wiedzą, co było zbyt wąskie, ale jednak nie od rzeczy, bo wola czerpie wzory z rozumu, a więc znajomość zasad jest konieczna do praktykowania cnót. U Platona pojawia się już więcej przykładów cnót, skąd chrześcijaństwo zaczęrpnęło naukę o cnotach kardynalnych. Natomiast dokładniejszą definicję zawdzięczamy największemu spośród greckich filozofów, Arystotelesowi, który odnotował, iż cnota to „trwała dyspozycja, dzięki której człowiek staje się dobry i dzięki której spełniać będzie należycie właściwe sobie funkcje”
Jak tłumaczy o. Tadeusz Biesaga SDB, „Arystoteles połączył bycie dobrą osobą z dobrym postępowaniem. Nabywanie cnoty rozpoczyna się od poznania dobra, ale samo poznanie nie wystarcza. Cnotliwe postępowanie wymaga racjonalnego uporządkowania naszych emocji, zaangażowania wolności oraz spełnienia właściwego czynu. Podstawową cnotą jest roztropność, inaczej rozsądek lub praktyczna mądrość” (Współczesny renesans Arystotelesa etyki cnót).
Cnota jest więc sprawnością duchową czy też moralną człowieka. Bywa wręcz, że samo słowo sprawność występuje jako synonim cnoty. Zatem, wracając do wynurzeń prof. Skrzydlewskiego, wypada zapytać: Czy cnota ma płeć? Wszak kobieta może odznaczać się cnotą męstwa, a mężczyzna choćby cnotą łagodności i nie ma w tym nic złego – „niekobiecego” bądź „niemęskiego”. Wprowadzanie takiego rozróżnienia wydaje się niepotrzebne, a użycie staropolskiego słowa „niewieście” dodatkowo archaizuje ten przekaz, czyniąc go „niepoważnym” w oczach współczesnego odbiorcy, który nie ma pojęcia czym jest cnota.
Następnie sam minister Czarnek tłumaczył się w kolejnych telewizjach, wskazując na poprawną definicję cnoty, ale co z tego, skoro „kaczka” została puszczona w lud, a tak ważne pojęcie, jakim jest w naszej cywilizacji cnota, zostało obśmiane z każdej strony. Zresztą Czarnek dalej powtarzał frazę o „cnotach niewieścich”.
Owa filozoficzno-teologiczna niezręczność władzy stała się asumptem również dla bardziej „intelektualnych” wynurzeń. I tak w jednym z lewicowych portali czytamy: „Minister Przemysław Czarnek twierdzi, że ludzie nie zrozumieli, o co chodzi z «cnotami niewieścimi». Czyżby? OKO.press zagląda do Biblii, pism Jana Pawła II oraz stron Opus Dei, by rozwikłać tę tajemnicę”. Od razu nasuwa się pytanie: jakim ignorantem albo cynikiem trzeba być, by pomijać w tym kontekście faktyczne źródło pojęcia cnoty, jakim jest grecka filozofia, a wskazywać na „Biblię, pisma Jana Pawła II oraz strony Opus Dei”?
W każdym razie elity władzy, niemając – nomen omen – ugruntowania w podstawowych pojęciach zachodniej filozofii i działając raczej na zasadzie skojarzeń (gdzieś dzwonią, ale nie wiadomo w jakim kościele), oddały wilczą przysługę klasycznej edukacji i najważniejszemu dla pomyślnego życia osobistego i społecznego pojęciu.
Bo z drugiej strony – gdy spojrzymy na pewne aktualne trendy – to okaże się, że choćby walka z pornografią (podejmowana również po stronie liberalnej), dbanie o relacje, o własny rozwój, o elementarne zdrowie fizyczne i kondycję etyczną – to wszystko pokazuje, że cnota w swoim właściwym wymiarze (sprawności prowadzącej do przezwyciężenia zła i udoskonalenia człowieka) powraca w naszej kulturze, choć nie bywa nazywana po imieniu.
Czy bohaterowie z epoki VHS byli cnotliwi?
Gdy sięgniemy do annałów kina lat 90., pomimo całego zepsucia obyczajowego i propagowania seksistowskich wzorców, znajdziemy jednak trochę przykładów praktykowania cnót, choć oczywiście samo pojęcie prawdopodobnie nigdy nie zostało w tej epoce użyte.
Weźmy za przykład jeden z najlepszych filmów akcji, Commando z Arnoldem Schwarzeneggerem. Czy powstają dziś takie filmy o ojcostwie? Czysta apoteoza, a przy tym wolna od wyuzdania. Nawet wątek postaci kobiecej ujęty jest tak, że właściwie moglibyśmy pomyśleć, że jest ona (albo wkrótce zostanie) żoną głównego bohatera.
Ów osiłek posiada pewne cnoty, o ile jego formacja etyczna wydaje powtarzalne uczynki, które możemy określić jako dobre. Widzimy, jak wychowuje córkę, jakie ma z nią relację (domyślamy, że musiał wyrobić w sobie w jakimś stopniu cnoty łagodności i cierpliwości) i utrzymuje dom (co trudno robić bez cnoty pracowitości).
Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście cnota męstwa. Jakie są inne komponenty cnoty męstwa? Jak wymienia św. Józef Pelczar w Życiu duchowym: hart i stateczność woli oraz odwaga i stałość duszy. U bohatera Commando wyraża się ona w odwadze (pytanie, na ile popadającej w brawurę) i domyślnie również w wytrwałości. Chociaż, ogólnie rzecz biorąc, cnota ta pozbawiona jest u postaci z filmów ze Schwarzeneggerem określonych podstaw moralnych czy tym bardziej odniesień nadprzyrodzonych, to przecież w swoim wymiarze naturalnym występuje.
Cnota jest tym, co usprawnia nasze działanie. Ona też czyni sprawnym społeczeństwo. Kultura masowa lat 90. pokazuje resztki cnót w ich praktycznym wymiarze, dzięki czemu epoka ta zdołała jeszcze oprzeć się całkowitej degrengoladzie, jaka przyszła w latach 2000. i w czasie ofensywy ideologii homoseksualno-genderowej.
Krokodyl Dundee jako człowiek w stanie natury według Rousseau
Dwie pierwsze części Krokodyla Dundee’go ukazały się pod koniec lat 80. Oglądając filmy o australijskim samotniku trudniącym się polowaniem na krokodyle, trudno opędzić się od skojarzenia z rojeniami jednego z czołowych autorytetów tzw. Oświecenia, Jana Jakuba Rousseau, na temat człowieka w stanie natury. Figurę tę ów antyfilozof wymyślił na potrzeby uzasadniania hipotezy jakoby człowiek był z natury dobry, a cywilizacja i wychowanie są elementami, które go psują. Człowiek w stanie natury to koncept prawie całkowicie abstrakcyjny, a jego twórca, choć wykonał pewien „research” nad pierwotnymi społecznościami, to jednak na początku swojej rozprawy zaznacza: Zacznijmy więc od tego, że odrzucimy wszelkie fakty, gdyż nie mają one związku z problemem. W każdym razie człowiek taki miał kierować się miłością własną, aby przetrwać. Natomiast brak wykształconych struktur społecznych miał w jakiś sposób czynić człowieka lepszym i współczującym wobec innych, których spotykał, ale z którymi nie wiązały go żadne stałe zobowiązania.
Krokodyl Dundee to wypisz wymaluj człowiek w stanie natury. Zdradza cechy zadowolonego z siebie egotyka, żyje na łonie natury, a jego otoczenie społeczne nie zdradza cech jakiejkolwiek poważniejszej struktury. Władza się tam nie zapuszcza, a jedyny sposób, w jaki ludność się socjalizuje to spontaniczne i krótkotrwałe relacje w miejscowej knajpie. Co ciekawe, Rousseau uważał przejście od stanu natury do stanu cywilizacji nie za postęp, lecz za regres i jeżeli spojrzymy w tym kontekście na zderzenie cnót Dundiego z zepsuciem wielkomiejskiej amerykańskiej cywilizacji, to nie pozostanie nam nic, jak przyznać rację „oświeceniowemu” fantaście.
Skoro zaś mówimy o fantazji, to bohaterowi trylogii filmowej Krokodyl Dundee jej nie brakuje. Ma też poczucie humoru połączone z męstwem, dbałością o swoje dobre imię (jako się rzekło, niepozbawioną pewnej dozy egotyzmu). Ale przy wszystkich cechach pozytywnych i przy poważnych przejawach odpowiedzialności potrafi jednocześnie zachowywać się całkowicie niepoważnie (z dziecinną wręcz infantylnością).
Wykazuje się też inną cechą wymienianą przez Rousseau, mianowicie zdrowym rozsądkiem. Przytoczmy choćby komentarz, jaki wygłosił na widok pewnego działacza na rzecz feminizmu i ochrony wielorybów, którego zobaczył w telewizji: On pewnie teraz bierze udział w marszu faszystów pedałów. Po czym dodaje: Dureń na medal.
Ma również – szczególnie dziś niemodne – przekonanie o oddzielności płci oraz miejscach i czynnościach dla nich zerezerwowanych. Nie przeżyłabyś pięciu minut – to kraina dla mężczyzn – mówi do reporterki, która zapuściła się do jego męskiej dziedziny pełnej krokodyli i innych dzikich zwierząt.
W filmie widzimy jasno, że busz nie jest miejscem dla dziewuchy z miasta, a Nowy Jork nie jest miejscem dla dżentelmena z buszu… Dundee wchodzi z całą swoją naiwnością w świat całkowicie zdegenerowany – modernistyczne obrazy na ścianach, impreza jakiejś „wysokiej” socjety nowojorskiej, gdzie prostytutki chodzą koło lubieżnych staruchów i pełnych samozadowolenia „elit”, a „gospodyni” jest… mężczyzną. Swoją drogą, wymowny obraz braku cywilizacji, której już więcej jest w buszu, gdyż zachowały się namiastki pewnych cnót naturalnych, których wyrzekło się współczesne Miasto Grzechu.
Kiedyś czytałem Biblię. Wiesz? O Bogu, Jezusie i apostołach – wszyscy byli rybakami, jak ja, więc poszedłbym do nieba – mówi Dundee, wykazując się uroczą ignorancją religijną. Ale jednocześnie trzeba podkreślić, że w przeciwieństwie do człowieka „cywilizowanego” jest całkiem obyczajny. Spędza czas w buszu z piękną kobietą i nie wykorzystuje okazji, by „dobierać” się do niej w jakikolwiek sposób, lecz zachowuje się skromnie, wykazując się szacunkiem i otaczając ją opieką. Można zatem mówić nie tylko o męstwie, ale nawet o jakimś stopniu praktykowania cnoty czystości. Z kolei gdy ona siedzi na brzegu, a on zastruganym patykiem łowi wielką rybę, to przychodzi pytanie o „pierwotny” aspekt męstwa związany ze zręcznością, siłą fizyczną i ogólną „obrotnością” życiową.
Okazuje się, że pozornie błahe filmy akcji czy też russowskie fantazje ubrane w język filmowej popkultury mogą być ciekawymi przyczynkami do zaobserwowania zmian antropologicznych, jakie zachodziły na przełomie naszych tysiącleci. Są tym bardziej cennymi świadectwami, że ich atmosfera nie jest jeszcze gęsta od grobowego dymu ideologii, który po roku 2000 zastąpił dawny wigor i spontaniczność kultury masowej.
Filip Obara
Dekonstrukcja po katolicku: LGBT tryumfowało na trupach macho z lat 90.
Lara Croft i Anty-Maryja. Jak feminizm przechytrzył kulturę masową?
Kulturowe zombie i toksyczne wampiry. Dlaczego w XXI wieku nie powstają już arcydzieła?