Po roku 2000 wyraziste – jednoznacznie męskie lub kobiece – postacie filmowe odchodzą do lamusa. W ich miejsce wkracza bohater… aseksualny i bezpłciowy. Dziwny paradoks tkwi w tym, że epoka macho i seksbomb utorowała drogę do… rozwielmożnienia ideologii homoseksualno-genderowej.
Macho i seksbomba
Wesprzyj nas już teraz!
Fenomen kina machowskiego nie byłby godny aż takiej uwagi, gdyby nie jego skala. Mówimy o klasyce kina kopanego, strzelanego, przygodowego, świato-ratowanego etc., którego box office opiewał nieraz nawet na pół miliarda dolarów (jak w przypadku drugiej części Terminatora). Sale kinowe pękały w szwach, a na VHS-a w wypożyczalni trzeba było prowadzić zapisy – kto pierwszy ten lepszy. Filmy te bawiły, fascynowały i… kształtowały. Można się spierać, czy zawsze dobrym kierunku, ale wpływ na płciowy model człowieczeństwa był niezaprzeczalny. Jak w starożytności ideałem było dopełnienie pewnego siebie, muskularnego mężczyzny przez delikatną i piękną żonę, tak w czasach rozkwitu kina machowskiego powrócił model męski, natomiast cnotliwą żonę zastąpiła seksbomba.
Wzorce były w jakiejś mierze konserwatywne. Weźmy za przykład najwspanialsze kino familijne, jakim są Prawdziwe kłamstwa z Arnoldem Schwarzeneggerem. Film ukazuje perypetie małżeńskie, w których nie ma zdrady, a wierność i dojrzała miłość są istotną osią opowieści. Sam Schwarzenegger wcielał się w postać ojca (Commando), mężczyzny, na którym polega świat (Totall Recall, The Running Man) albo dziecko (Last Action Hero). Warto też wspomnieć wymowny dla tamtych czasów film Junior, w którym Arnold Schwarzenegger… zachodzi w ciążę. Aktor wciela się w rolę naukowca, który wbrew oporom („To niemożliwe, to nienaturalne i nie jestem tym zainteresowany”) zgadza się na eksperyment medyczny. Całość utrzymana jest w konwencji komediowej – dalekiej od propagowania płciowych wypaczeń. Pokazany jest też dylemat, który rozstrzyga się deklaracją: „Chcę urodzić to dziecko”. Co ciekawe, pierwotna wersja kończyła się aborcją, ale producent kazał zmienić zakończenie, gdyż uznał, że – w większości niepopierający dzieciobójstwa – Amerykanie nie kupią takiego przesłania.
Nie gorzej wypadał Sylvester Stallone, przede wszystkim w kultowych Rambo i Rocky, ale też w rolach dobrych gliniarzy w Nighthawks, Cobra oraz Tango & Cash. Nic poza kopaniem nie oferowały, a jednak miały swoje poczesne miejsce produkcje z Jean-Claude Van-Dammem, który pojawiał się zazwyczaj jako najemnik bądź tajemniczy nieznajomy, który robił w miasteczku porządek poprzez rozwałkę. No i wreszcie niepokonany, wszechmocny Chuck Norris, który – jak wiemy – urodził się w domu z bali, który sam zbudował gołymi rękami. Nie wspominając o kreacjach Clinta Eastwooda, Mela Gibsona, Bruce’a Willisa, Patricka Swayze czy Harrisona Forda.
Z kolei seksbomba nie urosła w tamtych czasach do samodzielnej ikony, gdyż kobieta w kinie rozrywkowym była zbyt uprzedmiotowiona. Szczyt tego zjawiska widać w filmach klasy B produkowanych dla telewizji i na VHS-y. Pamiętamy sceny z Thunder in Paradise, gdzie rola kobiety sprowadzona jest do cieszenia lubieżnego oka mężczyzny. Rewia plażowych piękności w bikini stanowiła jednak ostatnie podrygi „szowinistycznej” kultury, która traciła już wstęp do kina klasy A. Jednocześnie pod koniec lat 90. i na początku 2000. mamy wysyp kobiecych bohaterek, które odpowiadają męskiemu modelowi macho. G.I. Jane przełamała konwencję już w roku 1997, po czym Lara Croft wkroczyła na pełnej parze jako damsko-męska heroina. Po Tomb Raiderze Angelina Jolie wcieliła się w rolę bezbłędnej zabójczyni w Wanted czy też rozwalającej wszystko agentki CIA w Salt. Temat kontynuują współczesne produkcje takie jak choćby Atomic Blonde z atomową, jak w tytule, Charlize Theron.
Seks bez zobowiązań
Wszystko zaczęło się od filmów, których motywem jest młodzieńcze wyzwolenie seksualne. Obrazy te są pełne dobrej zabawy, nieodpartego entuzjazmu i ekscytacji płynącej z pierwszych przygód seksualnych. Tu leży wielka przewrotność. Zaraz po rozpoczęciu młodzieńczego życia, którego głównym celem jest niezobowiązujący seks, bohaterowie zachowują swoją witalność, poczucie humoru, uśmiech, w którym odbija się jeszcze wyraźny cień dziecięcej niewinności. Widzimy ich w kwiecie wieku, gdy korzystają z życia, ale nie widzimy ich po latach – po kolejnych rozwodach, pogrążonych w poczuciu bezsensu, pustki, we frustracji i nieszczęściu. Opowieść snuta jest w momencie, gdy bohaterowie są jeszcze niewinni. Natomiast utrata niewinności ma swoje nieuniknione konsekwencje – ale tego już nie widzimy. W odbiorcy zaś pozostaje „zaczarowany” obraz rzeczywistości i fałszywe wzorce. Przede wszystkim zaś młodzieńcza psychika nasiąka tym przekazem do tego stopnia, że rodzą się w niej sztucznie wzbudzone potrzeby seksualne dopasowane do zaproponowanych przez Rewolucję wzorców.
Oczywiście nie każdy musiał tak skończyć, ale zawsze powracam do jednego przykładu. Gdy czytałem autobiografię Arnolda Schwarzeneggera uderzyła mnie korelacja pomiędzy jego kawalerskim prowadzeniem się, a nieszczęściem zdrady, która ostatecznie rozbiła jego (katolickie jakby nie było) małżeństwo z Marią Shriver. Jak człowiek, który w młodości nie ćwiczył się w cnotach i folgował sobie bez granic, miałby znaleźć w chwili próby siłę, by nie ulec pokusie? Jako analiza przypadku jest to myśl oczywiście uproszczona, ale oddaje ona sedno problemu.
Dla kontrastu warto też przywołać bardziej „klasyczne” ujęcie tematu w filmie Amacord Felliniego. Świat włoskich młodzianów z czasów Mussoliniego również kręcił się wokół seksu, z tym że w większości były to pragnienia platoniczne. Zasadniczą różnicą był kontekst. Na ekranie widzimy, jak chłopcy przystępują do spowiedzi, a całe społeczeństwo – nawet jeżeli w sposób płytki – jest jeszcze religijne i korzysta z zasad obyczajowych w ocenie rzeczywistości. Niby motyw ten sam, ale u Felliniego jest to obleśne, widać obłudę i wiele innych elementów, które – pomimo braku dydaktycznego zadęcia autora – skłaniają do krytycznej refleksji. Motyw platonicznych dziecięcych pragnień powraca w Malenie Giuseppe Tornatore, ale nie ma tam już wyraźnego tła religijno-obyczajowego ani tej naturalistycznej obleśności, dzięki której trudniej przyjąć, że świat kręcący się wokół uciech cielesnych jest najwspanialszym z możliwych światów. A taki de facto obraz lansują filmy amerykańskie z tego samego nurtu.
Tylko po uśmierceniu macho i seksbomby… Paradoks LGBT
Proszę zwrócić uwagę, że w kinie (przynajmniej amerykańskim) z lat 70.-90. postać nerda, lamusa, nieudacznika, niemęskiego mężczyzny była zawsze synonimem pariasa i kogoś, kto stanowi powszechny obiekt drwin. Człowieka takiego należało zniszczyć albo „nawrócić”, aby dokonał czegoś na tyle odważnego, by zaskoczył wszystkich i uzyskał szacunek z powodu posiadania określonej części ciała w określonym miejscu.
Ideologia homoseksualno-genderowa – a w szczególności jej odnoga „transpłciowa” – mogła rozpowszechnić się dopiero po tym, co roboczo nazywam „końcem historii człowieka płciowego”. O dawnych bohaterach mogliśmy powiedzieć, że są rozpustni, bezwstydni, ale na pewno nie – że są bezpłciowi. Wspomniany wyżej parias, pozbawiony jednoznacznie męskiej identyfikacji, był antybohaterem. Dlatego trzeba było uśmiercić płeć, by narodził się nowy człowiek – aseksualny, bezpłciowy, deklarujący „brak tożsamości rodzajowej”, nieutożsamiający się z „żadną” płcią (tzn. żadną z setek „istniejących” płci) czy też po prostu „płynny płciowo” (gender fluid). To wszystko brzmi jak niesmaczny żart, ale osoby cierpiące na tego typu zaburzenia z powodzeniem uzyskują uprzywilejowany status prawny.
Tu tkwi szalony paradoks. Czasy słodkiego snu liberalizmu były momentem, w którym osoba „bezpłciowa” nie mogłaby zaistnieć. Ale to właśnie w następstwie tych czasów owo zwyrodnienie ludzkiej tożsamości zaczęło święcić ponury tryumf. Ale naprawdę jest to paradoks? Może to po prostu stara prawda o Rewolucji, która pożera własne dzieci… Rewolucja obyczajowa wymyśliła usprawiedliwiła uprzedmiotowienie kobiety i skodyfikowała je na potrzeby marketingu. Potem feministki wystąpiły przeciwko uprzedmiotowieniu, by następnie ulec kolejnej fali dzieci Rewolucji – dla których już nawet współczesne feministki są za mało „postępowe”. Aż strach pomyśleć co przyjdzie po LGBT. Niechybnie będą to rzeczy, o których autorom kina kopanego się nie śniło…
Filip Obara
Dekonstrukcja po katolicku: James Bond jako agent rewolucji seksualnej