15 listopada 2025

Dekonstrukcja po katolicku: „Miasteczko Pleasantville”, czyli historia naturalna od Adama i Ewy do rewolucji seksualnej

(Kadr z filmu „Miasteczko Pleasantville”)

Odkrywszy mało znany – a ważny w swym przesłaniu – film Miasteczko Pleasantville, pomyślałem: To niesamowite, że Amerykanie coś takiego w ogóle nakręcili! Jest wszak tajemnicą poliszynela, że rozpasanie seksualne szkodzi człowiekowi, a największym rozsadnikiem tego szkodliwego wzorca jest właśnie amerykańska popkultura powstająca po roku 1968…

W Niemczech doszło niedawno do osobliwego przypadku. Oto Polka umówiła się na randkę z Niemcem. Jak sama wspomina: Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, zjedliśmy – rachunek wyszedł 550 euro. On chyba liczył na coś więcej, ale to kompletnie nie w moim stylu. Więc po prostu się ewakuowałam nie płacąc i o nim zapomniałam. I co się okazało? Niezależnie od tego, co jest prawdą, a w co nie wnikam: Niemiec, który nie otrzymał „czegoś więcej”… skierował sprawę na policję.

I tak do drzwi Polki zapukali panowie w mundurach, oskarżając ją o… wyłudzenie i żądając zwrotu 225 euro, czyli połowy rachunku za kolację. Mało tego, w toku postępowania padło zdanie, że jeżeli tego typu zachowanie było u niej „nagminne”, to podpada to pod określony paragraf. Przychodzi nam oczywiście do głowy postać grana przez Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffaniego, ale mniejsza z tym. Chodzi o t0, skąd w ogóle młodemu Niemcowi przyszło do głowy, że po pierwszej randce mógłby otrzymać „coś więcej”? O tym opowiada film Miasteczko Pleasantville nakręcony w roku 1998…

Wesprzyj nas już teraz!

Zamknięci w telewizorze

Pleasantville to jeden z tych filmów (i seriali), w których oryginalnych tytułach występuje sama nazwa miejscowości, zaś w tytule polskim dodano słowo „miasteczko”. Miasteczko Twin Peaks, Miasteczko Wayward Pines, Miasteczko Salem i „bohater” tego tekstu: Miasteczko Pleasantville.

Protagonistami są brat i siostra w wieku licealnym (David grany przez Tobey’ego Maguire’a i Jennifer, w którą wciela się Reese Witherspoon). On, oczytany i nieśmiały, nie odnajduje się w pozbawionych klasy i zasad obyczajach damsko-męskich końcówki lat 90. Ona – wręcz przeciwnie. Jest takim rodzajem „laski”, który pewnie by mu się podobał, gdyby nie dzieliłaby ich przepaść kulturowa.

Ona kupuje nową bieliznę na randkę z chłopakiem, a on ucieka od zdegenerowanego świata oglądając kanał telewizyjny wyświetlający filmy i seriale z lat 50. To pozwala mu zapomnieć o tym, jak prowadzą się jego koleżanki i… jego matka, która jest po rozwodzie i „szuka szczęścia” w nowych, nieformalnych związkach.

Sloganem jego ulubionego kanału jest promowanie „wartości rodzinnych”. Stare produkcje zna na pamięć. W jednej z nich, czyli w tytułowym Pleasantville, śledzi losy normalnej rodziny – zgodnego małżeństwa z dziećmi, gdzie każdy zna i akceptuje swoją rolę. W tym samym czasie jego matka rozmawia przez telefon z jego ojcem, a swoim byłym mężem, że miał brać dzieci w pierwszy weekend miesiąca, a ona chce wyjechać. Zapytana dokąd, odgryza się: Może chcę wziąć kąpiel błotną ze swoim nowym facetem. Syn, słysząc ten głupi tekst, podgłaśnia telewizor… W serialu słychać głos matki: No, dalej dzieci, nie pójdziecie do szkoły bez gorącego śniadania. Po czym: Naprzód, marsz. Świadectwo, jak można łączyć troskę z porządkiem i dyscypliną.

W pewnym momencie rodzeństwo kłóci się o pilota do telewizora. Szarpią się, a pilot wypada i się roztrzaskuje. Dokładnie w tym momencie słychać dzwonek do drzwi, w których staje dziwny pan z dziwną furgonetką. Pan od naprawy telewizorów. Daje im wyjątkowego pilota, który wprawdzie zmienia kanały, ale wygląda równie dziwnie jak ten, który im go dał. Kłócą się również o tego pilota i przez przypadek wciskają wielki czerwony przycisk. Zaczyna się magia. Nasi bohaterowie otwierają nagle oczy… przeniesieni do serialu Pleasantville.

Jennifer, gdy dociera do niej, co się stało, mówi: Utknęliśmy w domu wariatów. On rozumie od razu i cieszy się… jak wariat, który nagle odnalazł się w normalnej rzeczywistości. Tak zaczyna się ich konfrontacja z historią własnego społeczeństwa, a przede wszystkimi z samymi sobą. David staje się serialowym Budem, a Jennifer – Mary Sue, dziećmi państwa Parkerów.

Kolory cnoty i grzechu

O ile David/Bud, znając na pamięć postacie i fabułę serialu, odnajduje się w swojej nowej „roli”, o tyle Jennifer/Mary Sue jest elementem obcym i bynajmniej nie kwapi się, by stać się częścią świata przedstawionego. Wręcz przeciwnie, bezpardonowo wkracza doń z całym sztafażem moralnego zepsucia, które cechowało już młodzież w latach 90.

Tak rozpoczyna się ta dziwna, ale przecież tak dobrze nam znana historia. Niemoralność wprowadza wyrwy w zastanej rzeczywistości, z tym, że na (czarno-białym) tle uproszczonej, serialowej rzeczywistości lat 50. te wyrwy stają się widoczne. Widzimy jak na dłoni to, o czym mówią konserwatywni krytycy skutków rewolucji seksualnej. Sfera intymna, gdy zostanie sprowadzona do pozbawionego zobowiązań „spotkania” w Alei Zakochanych (gdzie przed przybyciem Jennifer młodzież za szczyt „pikantności” uważała chodzenie za rękę), staje się czynnikiem bynajmniej nie sprzyjającym celowości ludzkiego życia. Widzimy, jak kapitan drużyny koszykówki, którego Jennifer/Mary Sue wtajemniczyła w arkana „wolnej miłości”, opowiada o tym swoim kolegom. I co się dzieje? Oto zawodnicy mocnej szkolnej drużyny stają się tak rozproszeni, że nie są w stanie trafić piłką w obręcz.

Zaczyna się też… spór o kolor. David/Bud występuje w roli sumienia, z rozumem i roztropnością mówiąc do siostry: Nie możesz im tego robić! Zdaje sobie sprawę, że rozwiązłość, choć z początku wydaje się atrakcyjna (słodka jak zakazany owoc), to jednak przynosi opłakane skutki. Ona jednak odpowiada z zacięciem typowym dla skrajnie indywidualistycznego i krótkowzrocznego liberalizmu: Posłuchaj, ci ludzie nie chcą być szarzy, chcą być atrakcyjni, muszą wykorzystać swój potencjał. Ów spór o kolor staje się dosłowny, gdy okazuje się, że osoby, które w taki czy inny sposób (niekoniecznie niemoralny) wyłamały się z utartych szlaków kilku uliczek miasteczka Pleasantville, zaczynają nabierać kolorów.

Widzimy niesamowitą scenę, jak pani Parker, po tym jak córka poinstruowała ją jak dokonać aktu masturbacji w wannie, staje się cała kolorowa, po czym wstydzi się pokazać ludziom, tym bardziej, że wśród najbardziej zatwardziałych „konserwatystów” zawiązuje się lokalna partia czarno-białych. Wówczas jej syn, David/Bud, pyta, czy ma puder i okazuje się, że po nałożeniu matka znów staje się czarno-biała. Scena ta, gdy zdekonstruujemy ją w duchu niniejszego cyklu, nabiera dodatkowego, symbolicznego wymiaru. Powstaje bowiem pytanie, co zrobić, gdy pogoń za indywidualizmem i własnym zadowoleniem doprowadzi nas do miejsca, gdzie cierpią na tym inni i my sami? Czy właśnie owo dobrowolne przywrócenie odcienia szarości nie jest metaforą opamiętania i pokuty – powrotu do porządku, który wydaje się mniej barwnym, ale jednak to właśnie on dawał naszym przodkom względnie stałe warunki do osiągnięcia szczęścia? Idąc dalej, można by wręcz zaryzykować tezę, że odcięcie zbędnego balastu barw, które wnoszą moralna „różnorodność” i rozbuchane poczucie niezależności, stanowi pierwszy krok do ponownego odkrycia do prawdziwych barw, jakimi Stwórca ozdobił swoje stworzenie. 

Film prezentuje przy tym wykrzywiony obraz konserwatyzmu jako przywiązania do sztywnej strefy komfortu i jest traktowany jako metafora dojrzewania do bycia sobą. Jest granie stereotypami, jest zamknięcie Alejkę Zakochanych i Biblioteki, a nawet palenie książek, czyli konserwatyzm jako pruderyjność i obskurantyzm. Nie zamierzam skupiać się na tym wątku, ponieważ uważam, że wydźwięk produkcji w kontekście amerykańskiej rewolucji seksualnej jest może mniej zniuansowany, ale z perspektywy teologii moralnej, czy też po prostu etyki, znacznie ciekawszy.

Czy rozprzestrzenienie się moralnej niejednoznaczności oznacza wprowadzenie kolorytu? Widzimy, że tak, ale czy ma to być stan docelowy? Co zrobić, gdy oboje państwo Parkerowie nie są już w stanie ukryć, że stali się kolorowi? Rozstać się – pójść drogą fałszywego wyzwolenia, którą proponuje feminizm? Uczynić ze swoich dzieci ofiary „kultury rozwodów”? Takie pytania wyczytujemy między wierszami. I w pozornie nieznacznych sytuacjach dostrzegamy rysy znacznie szerszego porządku. Jak w scenie, gdy właściciel lokalu przestaje robić hamburgery, ponieważ uświadamia sobie, że to… rutynowe. David/Bud, który pracuje w tym lokalu, mówi do niego: Nie zawsze można robić to, co się chce. Czasem trzeba coś zrobić, bo taką ma się pracę. Nawet jeśli się tego nie lubi, to i tak trzeba. Na co jego zdziwiony pracodawca odpowiada pytaniem: Dlaczego? I tu następuje odpowiedź tyleż prosta, co genialna w swojej ponadczasowej mądrości: Żeby mogli zjeść hamburgery!

Tak, drodzy liberałowie, żeby świat mógł prawidłowo funkcjonować, musimy pogodzić się z szeregiem prawd, prawideł, spraw i koniecznych czynności, które są dla nas nudne, niemiłe, nieprzyjemne, męczące, a nawet niszczące nasze poczucie komfortu i bezpieczeństwa. I dotyczy to nie tylko smażenia burgerów, ale przede wszystkim kwestii małżeńskich, rodzinnych, obyczajowych, moralnych. Niby oczywiste, ale widzimy przecież, w jakim kierunku zmierza dzisiejsze postliberalne społeczeństwo…

Katolicka świadomość vs. skostniałość purytanizmu

Jest jeszcze jedna warstwa filmu Pleasantville, choć raczej w domyśle niż wprost. Obraz rysuje fałszywą, a przynajmniej niepełną alternatywę: z jednej strony mamy model powierzchownie konserwatywny, purytański, a z drugiej „wyzwolony” i liberalny. Bezpośredni wydźwięk filmu wskazuje, że droga człowieka kształtuje się pomiędzy tymi dwoma modelami, ale czy na pewno nie ma nic pośrodku?

Zarówno klasyczna, filozoficzna, jak i katolicka – tomistyczna – definicja celowości ludzkiego życia z jego nastawieniem na osiąganie szczęścia poprzez cnotę, zakładają jako rzecz oczywistą istnienie pewnego obiektywnego porządku, któremu musimy się podporządkować, żeby ten cel osiągnąć. Liberalizm neguje tę prawdę.

Ponadto, w filmie nie pada wprost, ale jednak daje się wyczytać, wskazanie na świadomość skutków grzechu pierworodnego. W miarę jak miasteczko wchodzi w stan chaosu widzimy, że zwiększa się udział wolnej woli. Widzimy jak jednym ta wolność służy, innym szkodzi, ale wszyscy stają przed własnymi pokusami. Ten realizm poznawczy stoi w kontrze do purytańskiego nastawienia na proste odcięcie wszystkiego, co może prowadzić do grzechu. On też jest potrzebny, by stanąć w prawdzie, a nie staczać się w kierunku skostniałości i hipokryzji. Złe skłonności są w nas, a naszym zadaniem jest panować nad nimi, a nie ich zakazywać.

Stanięcie w prawdzie ma swój wymiar moralny. W pewnym momencie Jennifer/Mary Sue dziwi się, że wciąż jest czarno-biała, choć uprawia seks dziesięć razy częściej niż inne dziewczęta, a tu brat podpowiada jej jakże odkrywczą myśl, że może… „nie chodzi tylko o seks”.

O co zatem chodzi? Z jednej strony po prostu o to, czego każdemu brakuje. David/Bud staje się kolorowy, gdy daje po gębie jednemu chamowi, który obraża jego matkę, ponieważ brakowało mu męstwa. Jego siostra – gdy dochodzi do wniosku, że zamiast uganiać się za chłopakami może zostać w domu i nadrobić braki intelektualne. Ale z drugiej strony możemy powiedzieć, że chodzi o… miłość.

Miłość nie tyle jako cnotę, co miłość upodobania, o której pisze św. Franciszek Salezy. Ma ona wymiar etyczny, to znaczy, że jeżeli to, w czym mamy upodobanie i za czym podąża nasza wola, jest dobre, to i wola nasza staje się dobra. Ma też wymiar ukazania prawdy na nasz temat – czasem szlachetnej, nieraz bynajmniej nie pięknej i tyleż poplątanej. David/Bud staje się kolorowy, bo sięga po realizację cnoty męstwa, pani Parker i właściciel baru z hamburgerami czynią swoje otoczenie kolorowym, ponieważ w na poły platonicznym romansie odnajdują swoją ukrytą wrażliwość. Oczywiście, jak to w amerykańskim filmie, towarzyszy temu sentymentalna muzyka, dzięki której zdrada małżeńska (bo małżeństwo jest przecie nudne!) staje się nie tylko strawna, ale wręcz… odkrywcza, bo oto w artystycznej ekstazie (pani Parker pozuje do portretów) odkrywają „prawdziwe piękno”. Widzimy jak cienka jest granica występku i dobrego życia, rygoryzmu i szczerej cnoty.

Moralność jest w tym filmie bardzo niejednoznaczna, cały czas jednak obcujemy z refleksją o grzechu i jego skutkach. W pewnym momencie tak dosłownie, że widzimy jak serialowa Ewa (dziewczyna Buda) zrywa kolorowe jabłko w „ogrodzie miłości” i podaje rozpiętemu pomiędzy dwiema rzeczywistościami Adamowi. 

Jakby perspektyw ukazanych w filmie było mało, to obserwujemy jeszcze jedną. Otóż, gdy mieszkańcy dzielą się na dwie społeczności – kolorowych i czarno-białych – widzimy to, co niestety zbyt dobrze znamy: dwa społeczeństwa w jednym kraju, a pomiędzy nimi przepaść. Tak dzieje się, gdy buduje się nie na prawdzie, nie na transcendentaliach, nie na rozpoznaniu istoty rzeczy, ale na powierzchownych różnicach i podziałach politycznych. Pleasantville to film o tym, że tożsamość jest jak organizm, ma swoje części składowe, swoje prawidła, swoje tempo rozwoju – a co ponadto jest, to wkracza w dziedzinę ideologii.

Nie ma miłości bez moralności

Nie przejmując się spojlerami (co jest wpisane w cykl „Dekonstrukcji po katolicku”), odniosę się do zakończenia. Gdy pan od magicznego pilota dobija się przez odbiorniki do naszych bohaterów, następuje niespodziewany zwrot. David, już nie Bud, postanawia wrócić, choć wcześniej bał się współczesnej rzeczywistości, zaś Mary Sue, już nie Jennifer, żegna brata i sama zostaje w rzeczywistości lat 50., choć w tej późniejszej brylowała.

I co zastaje David po powrocie do domu? Załamaną matkę, dla której życie nie ma sensu. Wówczas staje się jasne: w tamtym świecie było być może sztywniej – ale była miłość. Bo prawdziwa miłość, małżeńska i rodzinna, nie może istnieć poza sztywnymi (właśnie tak!) ramami ładu moralnego. Liberałowie, co widzimy w omawianym filmie, doprowadzili do tego, że zdrową miłość rodzinną zastąpiła toksyczna miłość ludzi, którzy nie panują nad zwierzęcą częścią swojej natury.

Miasteczko Pleasantville to cała historia idei rozrywających ludzkość – w pigułce. Od Adama i Ewy, poprzez hipisów i rzekome „wyzwolenie” seksualności aż do chwili obecnej, gdy widzimy skutki liberalnego modus vivendi, który na początku poi słodyczą, ale potem wykrzywia istnienie goryczą swoich skutków. Przyznam szczerze, że dawno czegoś podobnego nie widziałem. Ten film rzuca wyzwanie rzeczywistości. To nie rozrywka, ale prawdziwa sztuka, która prowadzi do filozoficznego katharsis, która jest z ducha niemalże europejska, choć formalnie po uszy zanurzona w amerykańskich kliszach popkulturowych. Zakończenie natomiast można uznać za otwarte, bo przecież wystarczy trochę wysilić wyobraźnię, by ogarnąć tę perspektywę: ile zmieniło się przez zaledwie cztery dekady (od lat 50 do 90) i jakie zmiany przynoszą kolejne cztery, gdy A.D. 2025 wracamy do tej wyjątkowej produkcji.

Filip Obara

Zobacz także:

Słodki sen liberalizmu i epoka żywych trupów. Kiedy umarła kultura?

Zobacz wszystkie teksty z cyklu „Dekonstrukcja po katolicku”:

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(30)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie