W latach 90. podziwialiśmy renegata Reno Raines’a za jego odwagę i kibicowaliśmy mu na drodze do odzyskania dobrego imienia, czemu towarzyszyła niezliczona ilość potyczek z bandytami. Ale czy chcielibyśmy, by z kimś takim umawiała się nasza córka?
Osobiście należę do pokolenia, które miało jeszcze okazję oglądać odcinki Renegata na gorąco. Co tydzień z głośników kwadratowego, prymitywnego telewizora wybrzmiewała wspaniała epicka narracja, otwierająca każdy epizod: Był gliną, dobrym gliną, ale popełnił niewybaczalny grzech, zeznając przeciwko innym gliniarzom, którzy zeszli na złą drogę, gliniarzom, którzy usiłowali go zabić, lecz trafili kobietę, którą kochał. Wrobiony w morderstwo, przemierza pustkowia, przestępca ścigający przestępców, łowca nagród – renegat.
Powracając po latach do tego serialu, zdumiewam się, w jak niezwykłych z dzisiejszej perspektywy czasach przyszło niektórym z nas się wychowywać. Lata 90. – choć noszą na sobie poważne skazy obyczajowe, o których zaraz – były ostatnim momentem, w którym kulturę popularną przepełniał jeszcze zdrowy rozsądek i podskórne, nieuświadomione poszanowanie dla wielu aspektów prawa naturalnego. Dziś – w zbiurokratyzowanym świecie nadganiającym za wizjami Klausa Schwaba i Billa Gatesa – nie ma już miejsca na tego typu postawy.
Wesprzyj nas już teraz!
Zacznijmy od samego motywu łowcy głów. Katolicka nauka społeczna nigdy nie pochwalała przerostu biurokracji, zalecając model zgodny z naturalnym, organicznym rozwojem wspólnoty ludzkiej – w ramach którego na początku jest władza rodzicielska, a na końcu państwowa, natomiast pomiędzy nimi istnieje szeroka sfera narodowej samorządności i wolności, w której wszystkie kompetencje bynajmniej nie powinny być zagarniane przez władzę polityczną.
Jednym z ostatnich reliktów tego odwiecznego porządku jest amerykańska instytucja łowcy głów, a więc człowieka, który – będąc zwykłym obywatelem – ma prawo ścigać bandytów z bronią w ręku, a nawet zabić, gdyby ci stawiali opór (słynna fraza z listów gończych: poszukiwany żywy lub martwy), po czym władza przyjmuje jego starania z pocałowaniem ręki i wypłaca mu należną nagrodę. W takiej sytuacji możemy mówić o społeczeństwie, w którym obywatel jeszcze się liczy i posiada jakąś wolność, tym bardziej jeżeli wspomnianą broń nabywa bez przeszkód i nie jest wpisywany do żadnego rządowego rejestru.
Renegat z Lorenzo Lamasem w roli głównej chcąc nie chcąc pokazuje napięcie pomiędzy prawem naturalnym (obiektywnie istniejącym) a pozytywizmem prawnym (błędnym przekonaniem, że wszelkie prawo pochodzi od ludzkiej władzy) czy też po prostu: pomiędzy zdrowym rozsądkiem a legalizmem. Walka o sprawiedliwość, którą toczą Reno Raines i jego wierny partner Bobby Sixkiller wraz z przybraną siostrą Cheyenne Philips, co chwilę wymaga rozeznania pomiędzy trzymaniem się przepisów a tym, co należy w danej chwili czynić dla ratowania ludzkiego życia czy po prostu dla złapania przestępcy.
W pewnym momencie skorumpowany porucznik Donald „Dutch” Dixon wprost mówi do Reno, że tu nie chodzi o jakieś tam dobro i zło, w które jego zdaniem w policji nikt już nie wierzy, ale wyłącznie o to, co jest uznane za legalne lub nielegalne… Serial stawia istotne pytania o granice prawa i władzy. Czy prawo jest sprawiedliwe? Czy władza jest legalna? Czy, nawet jeżeli prawo jest dobre, to władza wypełnia swoje obowiązki, by go bronić, czy wręcz przeciwnie? Jaka jest różnica pomiędzy duchem i literą prawa?
Jako katolicy często spotykamy się z bardzo płytkim, ale jakże sugestywnym frazesem, że powinniśmy być bezwzględnie posłuszni ustanowionej przez Boga władzy. Tymczasem, uznając, że wszelka władza pochodzi od Boga, oceniamy jednocześnie, czy ta władza stosuje się do zasad wynikających z prawa naturalnego i czy prawdziwie dba o dobro wspólne, bo tylko taką władzę można nazwać legalną i tylko prawa w taki sposób stanowione możemy jako katolicy uznawać za obowiązujące w sumieniu. Posłuszeństwo władzy nie jest jakimś magicznym parasolem, który roztaczamy nad sobą, by nie dotarła do nas żadna krytyczna myśl na jej temat, a już na pewno mamy obowiązek nieposłuszeństwa wobec takiej władzy, która narzucałaby nam coś niemoralnego.
Sam twórca Renegata – legendarny Stephen J. Cannell – mówił jasno, że chciał stworzyć współczesny western. Cannell odważnie deklarował się w Hollywood jako konserwatysta i republikanin i nie chciał tworzyć modnych produkcji, w których dobro i zło nie są jednoznacznie oddzielone, inaczej niż w dawnych opowieściach. Jest więc wszystko, co musi być w dobrym westernie. Kowboj na własną rękę ścigający bandytów (Reno Raines), jego wierny przyjaciel Indianin (Bobby Sixkiller) i równie wierny koń (Harley Davidson, na którym porusza się główny bohater).
Innym – jakże niesłusznie zapomnianym! – przykładem znakomitej narracji telewizyjnej opartej na motywie ścigania bandytów przez łowców głów jest równie epicka, z tym że zanurzona już wprost w westernowych realiach, opowieść o przygodach Brisco County Juniora i jego wiernego kompana Lorda Bowlera. The Adventures of Brisco County, Jr. to opowieść-odyseja, podobnie jak Renegat. Z tym, że utraconą ojczyzną Reno Raines’a są jego dobre imię i wolność, a Brisco County ściga bandytę, który zabił jego ojca, szeryfa o nieposzlakowanej opinii. W tej drugiej produkcji jest dodatkowo zaangażowany motyw fantastyczny podróży w czasie, co plasuje ją pomiędzy gatunkami i czyni jeszcze bardziej niezwykłą (pamiętajmy jednak, że i w Renegacie nie brakuje kilku motywów z gatunku realizmu magicznego, którego niedoścignionym wzorem pozostaje Przystanek Alaska).
Ale jaka jest – z katolickiego punktu widzenia – słabość tych opowieści? Odpowiedzieć można jednym zdaniem:
Zło bierze się z braku moralności, a nie z braku prawa.
W tekście Pięta Achillesowa Ameryki: fasadowa moralność i tyrania pornografii wspomniałem o tym, że Amerykanie są jedynym narodem, który współcześnie był w stanie wykrzesać z siebie wielką, epicką opowieść o cnotach narodowych, bohaterstwie i sprawiedliwości, ale potencjał ten w dużej mierze został zmarnowany przez ową piętę Achillesową, jaką jest powierzchowna moralność, prowadząca ostatecznie do nieokiełznanego rozpasania seksualnego i tragedii dysfunkcyjnego społeczeństwa, w jakiejś mierze niezdolnego do uchronienia instytucji rodziny.
O Renegacie śmiało możemy powiedzieć, iż stanowi przykład współczesnego eposu rycerskiego. W pierwszym sezonie główny bohater opłakuje śmierć swojej narzeczonej (wybranki serca) i konsekwentnie unika wszelkiego zbliżenia erotycznego z napotkanymi pięknościami, których nie brakuje na jego drodze. W pewnym momencie, gdy pewna blondynka przekonuje go, iż mają się ku sobie, on jest nawet w stanie stwierdzić, iż istnieje „różnica pomiędzy czuję się dobrze a kocham” i odmawia jej seksu, w co trudno uwierzyć, mając na uwadze, iż jest to wytwór amerykańskiej kultury popularnej po rewolucji seksualnej.
Ale wszystko się zmienia w kolejnych sezonach, gdy Reno przechodzi do porządku dziennego i poznaje kobietę, która z jakiegoś powodu przypomina mu zabitą narzeczoną. Potem idzie już „z górki” i co chwilę widzimy, jak – niezależnie od związku z tą kobietą – coraz śmielej angażuje się w kolejne miłostki. Tu już zdecydowanie oddalamy się od wzorców etycznych promowanych w dawnych pieśniach rycerskich…
Wystarczy zresztą spojrzeć na biografię samego Lorenzo Lamasa, który ma za sobą pięć nieudanych „małżeństw”, a media plotkarskie już rozpisują się o nadchodzącym szóstym.
Podobnie zresztą sprawa wygląda w przypadku przesympatycznego i skądinąd wspaniałego bohatera, jakim jest wspomniany wyżej Brisco County Jr. Poznaje on różne kobiety, ale jego prawdziwą miłością jest niejaka Dixie Cousins, mająca opinię miewiasty lekkich obyczajów, która zadaje się z możnymi mężczyznami, od których może coś „ugrać”, choć wiemy, że jej „serce” zarezerwowane jest tylko dla niego…
Gdy spojrzymy na styl życia tych ludzi, nie mamy wątpliwości, że reprezentują oni upadłą kulturę. Choć podziwiamy ich odwagę, a nawet możemy odczytać szereg zdrowych odniesień do prawa naturalnego, to jednak wizja społeczeństwa, jaka wynika z przyjętych przez nich założeń obyczajowych jest nader pesymistyczna. Zdecydowana większość tych postaci, to rozwodnicy czy też „wolni strzelcy”, dla których seks nie jest domeną zbliżenia małżeńskiego i nie jest on w żaden sposób związany z odpowiedzialnością za wydanie na świat potomstwa.
Oczywiście, mówimy tu o ludziach wyjętych spod prawa albo zawodowo stykających się ze światem przestępczym, wiadomo, że w takim przypadku trudno mówić o łatwości prowadzenia uporządkowanego życia rodzinnego. Pozostaje jednak cały kontekst, wszystkie kobiety, które ci ludzie spotykają i wreszcie to, czego tam nie widzimy, a więc normalne, zdrowe rodziny będące podstawą funkcjonującego społeczeństwa.
Do momentu, gdy Reno Raines przyjmuje jedynie pocałunki od ratowanych przez siebie kobiet, możemy mówić, że funkcjonujemy w obrębie dość tradycyjnej obyczajowości. Ale gdy zaczyna się „konsumowanie” owej wdzięczności, to wchodzimy na szeroką drogę do zatracenia, jaką oferuje nam dzisiejsza kultura. Wszystko to kreowane jest na „niewinne”, będące wyrazem „wolności”, nieskrępowanego uczucia, instynktu, swobody ciążenia osób ku sobie… Ale niestety, to wszystko nie jest bezkarne, gdy zderzymy się z faktycznymi wymogami utrzymania jedności w rodzinie i społeczeństwie oraz konsekwencjami takiej „lekkości” w podejściu do sfery intymnej.
W tej kwestii wspomniane produkcje odchodzą od pojęć prawa naturalnego. Zło pojęte jest tu – pomimo całej dystynkcji między duchem a literą prawa – dość zewnętrznie i konsekwentnie pomija kwestie obyczajowe. Można powiedzieć, że bohaterowie są ostatnimi sprawiedliwymi spośród mas upadłego społeczeństwa, gdyż wyróżnia ich „elementarna” niechęć do zła, jednak obyczajowo są tak samo upadli, jak to społeczeństwo.
Tymczasem to właśnie brak moralności – brak zdrowych zasad i opartych o nie cnót – jest przyczyną zła w społeczeństwie, zła, z którym walczą Reno Raines czy Brisco County. Prawo jest konieczne, by zatamować rozszerzanie zła, jednak brak prawa sam w sobie nie rodzi zła. Nie da się wychować człowieka cnotliwego w dysfunkcyjnej rodzinie, a żeby stworzyć dobrą rodzinę, trzeba siłą rzeczy przyjąć pewne ograniczenia, które narzuca nam moralność. Jest to prawda, wobec której liberalna kultura pozostaje istotowo wroga.
Weźmy jeszcze jeden wątek z Renegata. Miłość Chayenne Philips do Reno. Gdy ten odwzajemnia jej uczucie i oświadcza się, ona odmawia, ale tylko dlatego, że ich wspólne życie byłoby niemożliwe ze względu na jego status skazańca oraz ścigającego go skorumpowanego policjanta. O wątpliwościach natury moralnej nie ma mowy. To, że gość oddaje się przygodnym stosunkom z połową napotkanych kobiet najwyraźniej nie ma znaczenia przy ocenie tego, czy kandydat na męża będzie zdolny do zachowania wierności „aż śmierć nas rozłączy”. Przecież to tylko słowa… Równie nieważne, jak zdrowy rozsądek, który wystarczy, by ocenić, że ktoś taki nie zmienia się „tak po prostu”, bo poznał kobietę lepszą niż poprzednie. To również pokazuje tę niesamowitą naiwność, jaką tętni współczesna liberalna kultura. Rozum po prostu nie bierze udziału w decyzji o małżeństwie, gdyż liczą się tylko instynkty, których człowiek jest niewolnikiem i co najwyżej okoliczności zewnętrzne, takie jak w tym wypadku zasadnicza niedogodność wspólnego pożycia.
Odpowiadając zaś na koniec pytanie, czy chcielibyśmy by nasza córka zadawała się z człowiekiem pokroju Reno Raines’a, warto wspomnieć, że w jednym odcinku pojawia się motyw córki pastora z małego miasteczka, którą ojciec chce chronić przed wszelkim złem tego świata, natomiast Rino wchodzi w ich życie, nie tylko ją ratując, ale i uświadamiając ojcu, jak bardzo był zapatrzony w siebie i zamknięty na uczucia swojej córki. Renegat występuje tu jako głos rozsądku i mediator posiadający bezbłędną intuicję psychologiczną.
Ale po pierwsze mamy tu do czynienia z wykrzywionym protestanckim pojęciem dobra i zła, które rodzi przesadnie rygorystyczne postawy, a po drugie wypada zapytać, jaką alternatywę – poza pełną swobodą i ogólnym „dobroludzizmem” – oferuje postać opiewana przez serial? Tym bardziej, że jest zdrowy rozsądek i przywiązanie do pewnych aspektów prawa naturalnego są całkowicie nieuświadomione w kontekście prawdy na temat aktu stworzenia i zasad wpisanych „odgórnie” w ludzkie społeczeństwo…
Wreszcie, renegat utwierdza jeszcze jeden wykrzywiony wzorzec. Łączy w sobie cechy prawdziwie męskie – opanowanie, odpowiedzialność, słowność, odwagę, a przy tym łagodność i empatię – i jest pod tym względem kreowany wręcz na „rycerza na białym koniu”. Po czym jakby nigdy nic wykorzystuje tę swoją pozycję, by „zaliczać” kolejne dziewczyny, które uratował. Mamy wręcz wrażenie, że mu się to należy jako nagroda, bo jest przecież taki dobry, że wszystko jest w porządku. Mamy tu do czynienia z motywem rycerskim w krzywym zwierciadle. Podobnie zresztą jak w przypadku Dixie Cousins, która, choć tańczy w klubach „dla dorosłych”, to jednak ma w sobie coś ujmująco dziewczęcego i niewinnego… Tak kultura, która zatraciła zdrowe pojęcia moralne, serwuje nam rycersko-ludyczne pomieszanie z poplątaniem.
Filip Obara
Słodki sen liberalizmu i epoka żywych trupów. Kiedy umarła kultura?
Dekonstrukcja po katolicku: „Grease”, miłość Travolty i studium (upadłej) niewinności