Acha, czyli tak wygląda dyktatura proletariatu… Pomyślałem, widząc jak bohaterowie filmu Far and Away przybyli z Irlandii do Ameryki. Cham w egalitarnym społeczeństwie pozostaje chamem, choć pieniądz sprawia, że nazywają go „szefem”. Czy postacie grane przez Toma Cruise’a i Nicole Kidman zdołały zachować niewinność w tym brudnym świecie niemoralnego zysku?
Za horyzontem to film bardzo mało znany, a szkoda, bo wyjątkowy! Wyreżyserował go Ron Howard znany z kultowych produkcji takich jak Piękny umysł czy Apollo 13. W główne role wcielili się Tom Cruise (wówczas trzydziestoletni) i Nicole Kidman (w wieku 25 lat). Byli zapewne trochę starsi niż grane przez nich postacie, ale nic to nie przeszkadza, ponieważ odnaleźli się w nich znakomicie… może z wyjątkiem irlandzkiego akcentu u Cruise’a – ponoć koszmarnego, nad czym ubolewał swego czasu jeden z recenzentów.
Z chamów cham
Wesprzyj nas już teraz!
Far and Away to typowa baśń o chłopaku z nizin społecznych, który wściekł się na właściciela ziemskiego i pojechał go zabić, a na miejscu poznał jego urzekająco piękną córkę, która na dodatek zbuntowała się przeciwko sztywnemu życiu we dworze rodziców i zapragnęła odpłynąć do dalekiej Ameryki, gdzie rozdają ziemię za darmo.
W skrócie: oboje, choć nie pałają do siebie oczywistą sympatią, wyruszają razem. Ona płaci za jego bilet, on ratuje ją z opresji, gdy tyleż niewinna, co naiwna dziewczyna z dobrego domu zderza się z brutalnym światem. Na miejscu okazuje się, że życie nie jest kolorowe…
Popracujesz, a potem będziesz głosował. Tak to wygląda – mówi do głównego bohatera, Josepha, właściciel klubu z wyuzdanymi tańcami oraz domu publicznego. Musi się bić na powitanie, aby bronić honoru dziewczyny, Shannon, z którą przybył, udając przed ludźmi, że to jego siostra. Znajduje zatrudnienie u irlandzkiego chama, który ubrał się w garnitur i zarządza pracownikami przechwytywanymi w porcie. Płaci marne pieniądze. Nie jest „panem”, ale „szefem”, bo bycie panem jest przecież złe.
Film znakomicie ukazuje rodzenie się amerykańskiej – wzorcowej – dyktatury proletariatu. Ci, którzy byli chamami w domu, tu dalej są chamami, z tym że zyskują pełne prawa obywatelskie. Awansują politycznie, ale nie awansują kulturowo. Chamstwo zyskuje po prostu ramy organizacyjne.
W Irlandii Joseph tłukł się z braćmi – bez taryfy ulgowej, dwóch na jednego, bijąc się po twarzach i kopiąc bez żadnych zasad. Po przyjeździe spełnia wydaje mu się, że spełnia swój american dream robiąc to, co umie najlepiej – bijąc się w klubie swego szefa. Po pierwszej wygranej walce szef mówi dajcie mu cygaro, po czym przedstawia go obecnemu członkowi rady miejskiej. Tak właściciel burdelu i ulicznego niemalże klubu bokserskiego (nazywanego tu social club!) staje się niemalże zwornikiem „kultury”… Z kolei Joseph, który w drodze wyrzucił do morza krawat, który Shannon zabrała ojcu, bo uwierał go w szyję – tu, gdy zarobił na walkach, kupił nowy garnitur i sam zaczął chodzić pod krawatem i kupować nowe kapelusze.
Widząc niewinność bohaterów zadajemy sobie pytanie, jak długo ona potrwa, skoro są w Ameryce i produkcja jest amerykańska… Udają brata i siostrę i żyją jak brat i siostra. Przebierają się za parawanem, ona prosi, by zgasił światło i wtedy przeskakuje zza parawanu do łóżka, by nie zobaczył jej… w piżamie. Oczywiście w pewnym momencie podglądają się przez dziurkę w parawanie, ale przez kolejne miesiące widzimy, jak główny bohater, choć lokalnie osiąga sukces, nie uprawia seksu ani z nią, ani z innymi kobietami.
Ona mieszkała w pałacu, a teraz mieszka w domu publicznym, bo tylko tam był wolny pokój. W nim zakochuje się niejaka Grace, która tańczy w nieskromnej burlesce (zwróćmy uwagę na nieprzypadkowe zapewne imię Grace, czyli łaska). Choć Grace z łaską Bożą zdaje się nie mieć wiele wspólnego, to mimo wszystko umawia się z Josephem… w kościele. Że też ta piersiasta ma czelność chodzić do kościoła – mówi Shannon, po czym dodaje z pogardą w odniesieniu do jej zajęcia: To nie jest taniec, tylko podnoszenie spódnicy, jak będziesz chciał, to pewnie ją dla ciebie ściągnie.
W pewnym momencie bohaterowie się kłócą i ona na złość idzie tańczyć w burlesce. Gdy on się o tym dowiaduje, wścieka się, przerywa przedstawienie i pyta: Gdzie twoja godność? Wtedy, w połowie XIX wieku te słowa jeszcze coś znaczyły… Nie że wolność i niech dziewczyna robi co chce, ale mężczyzna czuł się obowiązany bronić godności i niewinności kobiety. Dlatego Joseph wskazuje na scenę i okrywa ją swoją koszulą…
Etos własności vs. kult zysku
Po tym jak Joseph stał się niepokonanym pięściarzem, wszyscy podają mu rękę i podziwiają jego męstwo. Ale szybki pieniądz i sława mają swoją cenę. Przyjeżdża możny „pan” i chce by chłopak walczył dla niego. On mówi, że walczy dla siebie. I tak staje przed dylematem, a Shannon stawia mu przed oczy marzenie o własnym skrawku ziemi, zwierzętach i uprawach… Stałeś się snobem – mówi dziewczyna, która sama wywodzi się ze snobistycznych środowisk.
Wskutek dylematu moralnego Joseph przegrywa walkę z pewnym Włochem. Bohaterowie tracą dach głową i pieniądze, zostają wygnani przez cynicznego „szefa” i dostają wilczy bilet w mieście. Ale zachowują godność… Idą po mrozie, bezdomni, nie wiedząc co zrobią, ale mają siebie i wciąż nie utracili niewinności. W pewnym momencie ona mówi: Jest tak zimno, Józefie, a on znajduje dom, który wydaje się opuszczony…
Siadają przy stole i oddają się marzeniom… Ona chce spokojnego życia na prowincji, a jego marzeniem jest wzięcie udziału w wyścigu po darmową ziemię. W Irlandii nikt nie wierzył, że w Ameryce rozdają ziemię za darmo. A okazuje się, że rozdają, tylko nie każdemu, a wyłącznie najlepszym, czyli tym nielicznym, którym uda się dotrzeć jako pierwszym w dzikim wyścigu konnym i zatknąć flagę na jednej z wyznaczonych parceli.
Nie ma sensu zdradzać więcej fabuły. Ale należy zadać pytanie: dlaczego mówimy o etosie własności? Otóż, przez cały film przewijają się słowa, które ojciec Josepha wypowiedział do niego przed śmiercią: Bez ziemii człowiek jest niczym. Te słowa podtrzymują bohatera na duchu i są głosem sumienia, gdy gubi się w wielkomiejskim życiu dekadenckiego Bostonu. Wiemy z okresu irlandzkiego, że nasz bohater jest niesamowicie pracowity, przy tym honorowy i męski. Ziemia to dla niego nie tylko prawo własności, które daje człowiekowi godność, ale także zestaw cnót tradycyjnie przypisanych do wiejskiego życia.
Ostatnia baśń XX wieku?
Do samego końca film okazuje się być piękną baśnią o spełnianiu marzeń o ziemi, o ustatkowaniu i miłości, która w naturalny sposób prowadzi do małżeństwa. Aż dziw, że taka perełka powstała na niedługo przed śmiercią kultury, którą symbolicznie wyznacza rok 2000! Czym różni się ten obraz od większości filmów? Otóż, niewinność bohaterów nie została ukazana wyłącznie jako zewnętrzny objaw pruderii i nie została splugawiona przy pierwszej okazji. Widać ją natomiast w jej wewnętrznej prawdzie, a więc w trwałym usposobieniu postaci.
Jeszcze w trakcie seansu Za horyzontem przychodzi podziw nad szalonymi latami 90., gdy człowiek uświadamia sobie, że minęło już półtorej godziny filmu, a bohaterowie – grani przez Toma Cruise’a i Nicole Kidman – od pół roku śpią w jednym pokoju i ani razu nie ulegli pokusie seksu przedmałżeńskiego…
Dlatego uważam – czemu dałem już wyraz w dekonstrukcji Człowieka demolki – że kino lat 90. stanowi nader osobliwy wyraz prawidłowości mówiącej, że Rewolucja pożera własne dzieci. To, co wówczas było śmiałe, nowoczesne, postępowe, a nawet w dużej mierze niemoralne, to w czasach, które chcą nam zgotować globaliści, stanie się wręcz manifestem normalnej rzeczywistości! Oczywiście, z zastrzeżeniami – skoro obracamy się w kategoriach katolickich – ale jednak należy po raz kolejny przyznać, że była to epoka wprawdzie schyłkowa, ale taka, w której kultura popularna wciąż zachowała wiele przywiązania do zdrowego rozsądku, do prawa naturalnego oraz – jak w przypadku Far and Away – do pewnego zakresu cnót naturalnych, a nawet do samej niewinności i dziewictwa (ekstremalnie rzadko, ale jednak!).
A teraz wyobraźmy sobie, że jesteśmy przeciętnym lemingiem AD 2024 albo po prostu przeciętnym obywatelem planety Ziemia w roku 2124 (o ile plany globalistów będą do tego czasu szły po ich myśli). Nie mamy nic, a jesteśmy szczęśliwi! I tu nagle wybrzmiewa fraza z filmu z przystojnym mężczyzną i piękną kobietą sprzed ponad stu lat: Człowiek bez ziemi jest niczym. Słowa te wybrzmiewają z głębii prymitywnej irlandzkiej prowincji, a jednak mają w sobie nieodparty urok prawdziwości! Jestem skłonny przyjąć, że ostatecznie słowa te mogą prowadzić nawet do nawrócenia, bo gdy człowiek zaczyna zadawać sobie pytania o prawdę, to w końcu dojdzie również do pytania o źródło prawdy.
Na koniec zastanawiam się do czego by się przyczepić, ale w sumie trudno mi coś takiego znaleźć… Oczywiście, Za horyzontem nie jest typowym kinem familijnym, które chciałbym puszczać dzieciom ze względu na brutalność, czasem wulgarność (ale w stylu XIX-wiecznym) czy sceny w domu publicznym. Ale to tylko obraz ówczesnej rzeczywistości, natomiast nie ma tam propagowania niemoralności – wręcz przeciwnie. Dzieło Rona Howarda to prawdziwa perełka wśród błota popkultury, w której trudno znaleźć coś przeciwnego dobrym obyczajom i klasycznej definicji sztuki. Chyba że coś mi umknęło?
Filip Obara
Kulturowe zombie i toksyczne wampiry. Dlaczego w XXI wieku nie powstają już arcydzieła?
Dekonstrukcja po katolicku: „Grease”, miłość Travolty i studium (upadłej) niewinności