6 kwietnia 2024

Demokracja deliberatywna, czyli… ustawiana. Nowy pomysł na globalny ustrój

Gdy w styczniu 2021 r. Joe Biden przejmował władzę w USA, zapowiedział, że jego administracja skupi się na obronie demokracji. W tym celu zorganizował dwa szczyty: w grudniu 2021 i w marcu 2023 roku. Zbudował de facto koalicję państw opowiadających się za stworzeniem systemu cenzury cyfrowej. Jednocześnie Komisja Europejska uznała, że remedium na współczesną polaryzację społeczną i polityczną powinny być „innowacje” demokracji deliberatywnej. Obecnie to priorytet unijnej polityki.

 

Przed czterema laty Bruksela przedstawiła Europejski plan działania na rzecz demokracji, a w grudniu 2023 roku KE zaproponowała Pakiet na rzecz obrony demokracji. Skupia się on przede wszystkim na walce z „zanieczyszczeniem informacyjnym” (walka z mis-, mal- i dezinformacją) za pośrednictwem platform internetowych, zwalczaniu zagranicznych wpływów, ochronie wyborów (także to, co obywatel myśli uznaje się za infrastrukturę krytyczną, w związku z tym legitymizowane zostaje ograniczanie wolności słowa) oraz partycypacyjnym zaangażowaniu obywatelskim, w tym obejmującym proces „dyskursu politycznego” i „kształtowania polityki”.

Wesprzyj nas już teraz!

Pakiet działań zaproponowanych 12 grudnia 2023 r. ma nie tylko ochronić demokrację, ale także zwiększyć zaufanie obywateli do instytucji unijnych. Tylko „w zdrowej i dobrze funkcjonującej demokracji obywatele mogą swobodnie wyrażać swoje poglądy, wybierać popieranych przez siebie przywódców politycznych i mieć wpływ na to, jak będzie wyglądać przyszłość” – zaznacza KE. Obecnie „demokracja w UE stoi w obliczu wyzwań takich, jak: narastające zjawisko ekstremizmu, ingerencje w wybory, rozpowszechnianie informacji służących manipulacji czy groźby pod adresem dziennikarzy”.

Komisja zaznacza, że należy starać się osiągnąć cele w obronie demokracji „przy pomocy proporcjonalnej interwencji politycznej, co pozwoli zapewnić pełne poszanowanie praw podstawowych i wartości demokratycznych”. Innymi słowy, eurokraci mają świadomość, że proponowane „interwencje” mogą godzić w podstawowe prawa i wolności Europejczyków.

Komisja nie kryje, że najbardziej wadzi jej szerzenie się „teorii spiskowych” i „dezinformacji” w kwestiach takich, jak: unijna polityka klimatyczna (Zielony Ład), migracyjna, bezpieczeństwa publicznego, zdrowia, finansów, gender i aborcji. To utrudnia osiągnięcie postępu. KE nie podoba się wzrost poparcia dla prawicowych „ekstremistycznych partii” i krytyka unijnych organów. Dlatego należy „dostosować zabezpieczenia cyfrowe do obecnych realiów”, by zapewnić „odporność procesów wyborczych za pośrednictwem europejskiej sieci współpracy ds. wyborów” (budowanie zdolności do walki z dezinformacją i zagrożeniami internetowymi w ścisłej współpracy z grupą ds. bezpieczeństwa sieci i informacji).

Poza przyjętym już Aktem o usługach cyfrowych (DSA) – czyli postanowieniem, które w lutym zaczęło obowiązywać w stosunku do wszystkich platform świadczących usługi hostingowe, a które przerzuca ciężar cenzury na platformy pod groźbą wysokich kar – zaproponowano także w 2022 roku przyjęcie Aktu o wolności mediów, dokumentu który miałby być wykorzystywany do „ochrony praworządności i demokracji” w państwach członkowskich UE.

Latem ubiegłego roku przyjęto także rezolucję w sprawie przeciwdziałania dezinformacji oraz zagranicznym manipulacjom informacjami i ingerowaniu w nie. Było to również wezwanie do ściślejszej koordynacji działań UE w celu obrony przed nimi (chodzi o zaostrzenie wymogów obecnego Wzmocnionego kodeksu postępowania w zakresie zwalczania dezinformacji) i lepszą egzekucję prawa w stosunku do platform internetowych, zarówno dużych, jak i wyspecjalizowanych, branży reklamy internetowej, instytucji badawczych i organizacji pozarządowych oraz o wzmocnienie cenzuralnej sieci organizacji fact-checkingowych). Platformy już mają obowiązek demonetyzacji, oznaczania i usuwania z sieci wybranych kont, postów, informacji, ograniczenia możliwości wyszukiwania legalnych, ale niepożądanych treści w sieci (ocena ryzyk).

Szerzej na temat budowania systemu cenzury w sieci pod pretekstem walki z mis-, mal- i dezinformacją, czytelnicy portalu PCh24,pl będą mogli zapoznać się już niebawem dzięki nowemu raportowi, który wkrótce zostanie opublikowany.

Skupmy się na innych zaproponowanych rozwiązaniach, to jest na „inkluzywnym zaangażowaniu i uczestnictwie obywatelskim na rzecz stabilności europejskiej demokracji”.

W europejskim Planie działania na rzecz demokracji ujęto tę kwestię jako priorytet przekrojowy. KE odwołuje się do Konferencji w sprawie przyszłości Europy (CoFoE) – pierwszego unijnego eksperymentu z demokracją deliberatywną – która miała „dostarczyć cennych doświadczeń na temat sposobów zwiększenia zaangażowania obywateli”.

Bruksela dotuje, a teraz w jeszcze większym stopniu będzie wspierać sieć postępowych organizacji fact-checkingowych. Ma przekazywać środki różnym organizacjom pozarządowym, w tym genderowym, antyrasistowskim, lansującym „innowacje demokracji deliberatywnej”, z programów: „Obywatele, Równość, Prawa i Wartości”, „Kreatywna Europa”, Erasmus+ i „Horyzont Europa”, a także z Funduszu Spójności, „Cyfrowa Europa”, „Globalny wymiar Europy”, Europejskiego Korpusu Solidarności.

 

Trzy filary unijnej strategii obrony demokracji

Richard Youngs z wpływowego think tanku Carnegie Europe przypomniał niedawno, że w związku ze stawianiem w wielu częściach świata na realpolitik (liczy się siła i interesy narodowe) oraz zwracaniem się w kierunku bardziej nieliberalnym lub otwarcie autorytarnym, „panuje powszechne poczucie, że minęła era dynamicznego i skutecznego wspierania demokracji międzynarodowej”. Po prostu „troska o normy demokratyczne schodzi na dalszy plan”.

Niemniej USA, a w ostatnich latach także Europa, opracowały strategie obrony demokracji. Europejską strategię promocji demokracji za granicą zastąpiła strategia obrony demokracji liberalnej w krajach zachodnich.

Co prawda plan obejmuje trzy filary a dwa z nich odnoszą się do działań zewnętrznych, ale najważniejszy jest filar trzeci, czyli „zrobienie porządku u siebie”.

Pierwszy filar dotyczy zmiany zasad finansowania aktywistów działających na rzecz zmiany społecznej i zapobiegania pogłębianiu się tendencji antydemokratycznych. Fundusze trafiają do organizacji pozarządowych, prowadzących działalność gospodarczą – „przedsiębiorców społecznych”. Priorytetowo traktowane są pośrednie podejścia do zmian politycznych, by nie narażać się na odwet ze strony organów państwowych. Stąd NGO-sy wspierane przez UE angażują się w kwestie kultury i sztuki, środowiska, edukacji, płci, niepełnosprawności, sprawy młodzieży i różnorodność mediów. Skupiają się również raczej na działalności samorządowej, gdzie można „zachować więcej przestrzeni demokratycznej” niż na najbardziej spornym obszarze politycznym w stolicach krajowych. Organizacje te mają lobbować ze zmianą prawa w różnych dziedzinach dotyczących celów zrównoważonego rozwoju. Będą na przykład wspierać tworzenie tak zwanych stref czystego transportu, miast 15-minutowych, propagując zmiany w edukacji, postawach, stylu życia mieszkańców itp.

Druga oś europejskiej strategii koncentruje się na przeciwdziałaniu zachodzącym w porządku międzynarodowym systemowym zmianom, które szkodzą strategicznym interesom UE. Wiąże się to z ochroną „oblężonego porządku liberalnego i demokracji” przed zagrożeniami autokratycznymi. Bruksela zaproponowała inicjatywę Global Gateway (finansowanie projektów infrastrukturalnych związanych z dekarbonizacją i realizacją Agendy 2030 oraz Porozumienia paryskiego w sprawie klimatu w krajach trzecich, zwłaszcza w Afryce). To ma być – w zamyśle unijnych strategów – program „konkurencyjny” w stosunku do chińskiego Pasa i Szlaku oraz BRICS – alternatywnej wspólnoty pragnącej odejść od rozliczeń w dolarach czy euro w handlu zagranicznym, a obejmującej na razie Chiny, Rosję, Brazylię, Indie i RPA. Aspiruje też do niej więcej państw wschodzących.

Jednocześnie, po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, UE uznała, że musi zwiększyć zaangażowanie w obronę demokracji na świecie przed staczaniem się w kierunku autokracji. Formalnie jest to cel bezpieczeństwa europejskiego.

Trzecia oś obrony demokracji – i to nas w szczególności interesuje – dotyczy „zrobienia porządku” w samej UE. Tutaj walka koncentruje się na cenzurowaniu przekazów w sferze cyfrowej i „odnowie” demokracji poprzez wdrożenie „innowacji” w zakresie demokracji deliberatywnej, które mają być sfinansowane z programu „Obywatele, równość, prawa i wartości” (1,55 miliarda euro z CERV).

 

Konferencja w sprawie przyszłości Europy (CoFoE)

Bruksela odwołała się do efektów Konferencji w sprawie przyszłości Europy (CoFoE), która pierwotnie miała rozpocząć działania w 2019 r. Pomysł z konsultacjami wysunęli wspólnie: była już kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Emmanuel Macron. Wcześniej, w 2017 roku ówczesny szef KE Jean-Claude Juncker przedstawił w swoim orędziu Plan działania w kwestii kierunków polityki prowadzących do „bardziej zjednoczonej, silniejszej i demokratyczniejszej Unii”.

Następnie w Programie strategicznym KE na lata 2019 – 2024 wyartykułowano, że trzeba stworzyć „rzeczywistą unię bezpieczeństwa”, „prawdziwą Europejską Unię Obronną”, wprowadzić aktywne zarządzanie migracją oparte na podziale odpowiedzialności i na solidarności między państwami członkowskimi, szybko wdrożyć cyfryzację, w pełni wprowadzić jednolity rynek, dążyć do rozwoju sztucznej inteligencji, pogłębić unię gospodarczą i walutową, walczyć o praworządność, wprowadzić „sprawiedliwą i nowoczesną politykę podatkową”, a także przystępną cenowo i dostępną opiekę zdrowotną, tanie energooszczędne mieszkania. Wreszcie, by osiągnąć „zrównoważoną Europę” przewidziano szybkie odchodzenie od paliw kopalnych i tworzenie gospodarki o obiegu zamkniętym, „ekologiczny wzrost” (zwijanie gospodarki) i silne poparcie dla wielostronnego, globalnego porządku, który jest oparty na zasadach i którego centralnym elementem jest ONZ.

Przewidziano wszczęcie konsultacji europejskich za pośrednictwem paneli obywatelskich, co nastąpiło w maju 2021 r., a jeszcze w połowie listopada 2022 r. wskazywano, że impet działań CoFoE słabnie, ale instytucje UE i państwa członkowskie wciąż mogą ją uratować.

Od samego początku grupa eurokratów naciskała, by konferencję przekształcić w fazę konstytucyjną, aby umożliwić reformę traktatów europejskich, jednak ponad 10 państw w Radzie wyraźnie wykluczyło tę opcję. Mimo to, konkluzje Konferencji posłużyły jako uzasadnienie dla przyspieszenia procesów centralizacji władzy KE, co ogłoszono wraz z pakietem proponowanych zmian w 2023 r.

W ramach Konferencji powołano wielojęzyczną platformę cyfrową i cztery europejskie panele obywatelskie. Ponadto sześć państw członkowskich – Belgia, Francja, Niemcy, Włochy, Litwa i Holandia – zorganizowały krajowe panele obywatelskie na takich samych zasadach jak europejskie.

KE wyznaczyła tematy do konsultacji, jednocześnie dobrała do paneli obywateli o określonych cechach: musieli mieć pozytywny stosunek do integracji europejskiej, odpowiednią „orientację seksualną”, rasę itp. W sumie w każdy z czterech europejskich paneli zaangażowanych było po 200 osób. Jedną trzecią musieli stanowić młodzi ludzie w wieku do 25 lat.

Na samym początku 12 państw wskazało, że konkluzje wyciągnięte z tych paneli nie mogą zaowocować konsekwencjami prawnymi, zwłaszcza nie mogą być podstawą do reformy istniejącego procesu legislacyjnego i międzyinstytucjonalnego podziału kompetencji.

CoFoE zakończyła się 9 maja 2022 r i tuż po jej zakończeniu grupa polityków na czele z belgijskim eurodeputowanym Guy de Verhofstadtem oraz przewodniczącą parlamentu Badenii-Wirtembergii Muhterem Aras, wystąpiła z propozycją, by panele obywatelskie stały się stałą praktyką na poziomie UE. Miałby to być wyznacznik tzw. demokracji deliberatywnej i dawałyby większą legitymizację władzom unijnym do wprowadzania odważnych legislacji.

W oparciu o konkluzje CoFoE, szefowa KE Ursula von der Leyen uznała, iż wszyscy mieszkańcy państw UE chcą głębokich zmian traktatowych i ściślejszej integracji. Tymczasem nawet ci wybrani uczestnicy wyrażali wielokrotnie frustrację, wskazując, że czuli się bardziej ignorowani, instrumentalizowani i marginalizowani, ponieważ często prezentowali swoje wnioski przy niemal pustej sali Parlamentu Europejskiego.

Tuż po posiedzeniu plenarnym konferencji CoFoE, która przedstawiła 49 rekomendacji w sprawie przyszłości Europy, eurodeputowany Guy Verhofstadt tweetował, że „[CoFoE] aprobuje radykalną przebudowę UE: koniec jednomyślności, zniesienie weta, uruchomienie Wspólnych Sił Zbrojnych Unii, ponadnarodowe listy i wiele innych reform (…)”.

Sposób przeprowadzenia konsultacji ostro skrytykowali deputowani z kilkunastu państw. Wskazywano, że „propozycje nie odzwierciedlają stanowiska opinii publicznej” i chodziło jedynie o uzasadnienie centralizacji władzy w UE.

 

Panele obywatelskie na stałe

Bruksela od tego czasu eksperymentuje z panelami obywatelskimi, mimo powszechnej krytyki, że są „nieinkluzywne”. KE kontaktuje się z wybranymi według określonego klucza, małymi grupami obywateli UE, którzy zajmują stanowisko w kwestii proponowanych regulacji. Panele składają się z około 150 osób i dotyczyły – poza CoFoE – kwestii marnowania żywności, wirtualnych światów i mobilności edukacyjnej. Ostatnie dwa z wymienionych wciąż trwają.

Według Perle Petit z Centrum Polityki Europejskiej (EPC), panele obywatelskie UE są „wyraźnym sygnałem, że uczestnictwo obywateli – w takiej czy innej formie – pozostanie w strukturze decyzyjnej UE”. Analityk zasugerowała jednak, że to nie KE, ale sami obywatele powinni decydować o poruszanych tematach (obecnie ustala je Komisja).

Krytycy paneli żalą się, że proponowane tematy nie odzwierciedlają priorytetów obywateli Unii. Ponadto Komisja Europejska arbitralnie przyjmuje lub odrzuca zalecenia. Działacze nie akceptują sposobu dobierania osób, które mogą brać udział w konsultacjach. Te zaś zazwyczaj odbywają się online.

 

Czym jest demokracja deliberatywna?

Demokracja deliberatywna – jak wskazuje „Britannica” – to szkoła myślenia w teorii politycznej, czerpiąca z filozofii Johna Rawlsa i Jürgena Habermasa. Zakłada dochodzenie do „konsensusu” wśród obywateli w różnych sprawach. Już na samym początku wyklucza jednak z debaty pewne poglądy (dopuszcza się jedynie niektóre sposoby wyrażania się, formy argumentacji i style kulturowe).

Dlatego też, jak słusznie zauważył prof. Jan Nowak, w demokracji deliberatywnej nie chodzi o dochodzenie do prawdy, ponieważ „prawda nie jest cnotą”, jedynie „zawęża spektrum możliwości”. Ważny jest „konsensus”, który powstaje w wyniku dialogowania. Habermas, wpływowy przedstawiciel „teorii krytycznej” wyjaśnia, że nie ma twierdzeń prawdziwych (co najwyżej może być zgoda co do pewnych kwestii, a wszytko, w tym moralność podlega konsensusowi). Pewnych tematów nie można poruszać na „placu publicznym”, bo są irracjonalne, a w dyskusji nie można się odwoływać do argumentów religijnych.

Dziś wskazuje się, że z powodu polaryzacji społecznej i politycznej można sprawnie zarządzać konfliktami, wykorzystując metody i techniki demokracji deliberatywnej.

Na czym one polegają? Otóż tworzy się małe grupy odpowiednio dobranych osób (rasa, wiek, „orientacja seksualna”, pochodzenie etniczne itp.), które muszą potrafić przedstawiać racjonalne argumenty. Dyskusja w grupie jest moderowana. Nie chodzi o to, aby obywatele rzeczywiście ścierali się na argumenty – ich wymiana może się odbywać i wielu pewnie wierzy, że ma to znaczenie dla przekonania drugiej strony sporu – lecz istotne jest to, by ostatecznie dojść do pożądanego przez władzę wniosku.

Demokracja deliberatywna skupia się na procesie i procedurach, które mają doprowadzić do „zabezpieczenia jakiegoś dobra publicznego” z góry określanego przez odpowiednie organa władzy. Obywatele tak naprawdę – poprzez uczestnictwo w panelu – mają legitymizować decyzje polityczne. Co istotne, obywatel nie może kierować się prywatnymi poglądami, których nie jest w stanie uzasadnić publicznie. Osoba o głębokich przekonaniach religijnych musi je odrzucić w moderowanej dyskusji, ponieważ uznaje się je za irracjonalne.

Demokracja deliberatywna – chociaż obejmuje wiele nurtów – zawsze z założenia wprowadza na samym początku szereg ograniczeń. Rawls podkreślał znaczenie racjonalnych decyzji, odpowiednio ukształtowanego rozumu, a Habermas kładł nacisk na „uczciwe procedury” i klarowną komunikację. Nie każdy może się wypowiadać, jeśli nie potrafi w odpowiedni sposób sformułować argumentu, tak by był akceptowalny w przestrzeni publicznej. Mówi się o czymś w rodzaju „publicznej formy rozumu”, co sprowadza się do faworyzowania agnostycyzmu. Nie można odwoływać się do „transcendentnych źródeł władzy dostępnych tylko dla części obywateli, takich jak religia objawiona”.

Publiczny charakter deliberacji, na których opierają się decyzje polityczne, ma generować „sprawiedliwe i rozsądne wyniki”, podlegające rewizji w razie dalszej deliberacji i pojawienia się nowych informacji.

 

„Abyśmy byli jedno” po marksistowsku

Demokracja deliberatywna zmierza w kierunku ujednolicenia poglądów. Jak zauważa szwedzki uczony Hellquist, autor On Deliberators’ Awareness of Attitude Transformation – opracowania, które ukazało się we wrześniu 2023 r. w „Journal of Deliberative Democracy”, „idea demokracji deliberatywnej opiera się w dużej mierze na transformacji postaw”, w tym w zgodzie z „dyskursami lub wartościami leżącymi u podstaw polityk, a także z konkretnymi opcjami politycznymi”. Obywatele biorący udział w panelach i innych formach demokracji deliberatywnej muszą być otwarci na zmianę swojego podejścia w dążeniu do zdefiniowania „dobra wspólnego” lub „woli publicznej”.

Na to założenie wskazuje także OECD (dialog obywatelski ma prowadzić do zmiany postaw). Chodzi bowiem o legitymizację decyzji politycznych podejmowanych gdzie indziej lub zapewnienie silnym grupom społecznym areny sprawowania nielegalnej władzy.

Zdaniem teoretyków demokracji deliberatywnej, jej największym wyzwaniem – a politykom prawdopodobnie to się podoba najbardziej – jest ryzyko manipulacji. Można ją zastosować bezpośrednio wobec poszczególnych osób (kładzie się nacisk na emocje) lub przeprowadzić pośrednio poprzez modyfikację ich otoczenia fizycznego lub instytucjonalnego. Odbywa się to poprzez ukrytą perswazję, odwoływanie do nieświadomych emocji, ukrywanie istotnych informacji przez moderatorów itp. Dialog bowiem w demokracji deliberatywnej jest zaprojektowany. To „dyskurs”, który wyklucza z przestrzeni debaty publicznej wiele kwestii i argumentów, uznając, że nie są one racjonalne. W takim „dialogu” mamy ukrytych liderów – horyzontalnych facylitatorów – prowadzących dyskusję w określonym kierunku.

Pisał o tym szerzej między innymi Jacques Ellul, odnosząc się do stosowanych już od dawna praktyk dialogu deliberacyjnego w Chinach Mao Zedonga (przywódca ChRL w latach 1949-1976). Zamiast propagandy odwołano się tam do „horyzontalnych mechanizmów ustanawiania i wzmacniania określonych postaw wśród uczestników, nadzorowanych przez liderów dyskusji, którzy kierowali rozmowę na tematy i wnioski akceptowalne z punktu widzenia ideologii państwa”.

Obecnie powszechnie stosuje się w chińskim zarządzaniu „autorytatywny model narad”, który służy legitymizacji już podjętych decyzji, nie dając uczestnikom możliwości niezależnego wypowiadania się.

Szerzej o tego typu praktykach i nadużyciach stosowanych z kolei na Zachodzie pisali uczeni: Boussaguet (2016); Franzén, Hertting & Törn (2016); Polletta (2014); Swyngedouw (2018); Walker i inni (2015).

Jednym z proponowanych remediów na manipulację ma być ograniczenie praktyk deliberacyjnych jedynie do „konstytucyjnych” aspektów rządzenia.

Krytycznie na temat stosowania metod i technik deliberacji wypowiedzieli się Ciccone i Clements. W artykule pod znamiennym tytułem: „Komentarz: koszt przekształcenia moralności religijnej w politykę” zamieszczonym w „Journal of the American Academy of Psychiatry and the Law” skrytykowali propozycję innego uczonego, który chciał, by metody demokracji deliberatywnej wykorzystać w celu uzasadnienia zmiany prawa dotyczącego kary śmierci.

Ciccone i Clements sprzeciwili się zastąpieniu racjonalności moralnej i prawa naturalnego „narracyjną metodą perswazji”, odrzucając wiedzę obiektywną. Uczeni przeciwstawili się sprowadzaniu kwestii moralnych do „dialogu moderowanego” prowadzącego do z góry określonego celu. Zaznaczyli, że nie można redukować wszystkich instytucji, procesów i zachowań społecznych do modelu politycznego, i ostatecznie całą kulturę podporządkować redukcyjnej „demokracji deliberatywnej”.

Nie mieli wątpliwości, że w swej istocie demokracja deliberatywna jest „radykalnym agnostycyzmem”. Zmierza do wprowadzenia relatywizmu moralnego oraz upolitycznienia wszystkich kwestii, podważając możliwość rzeczywistego poznania. Wszystko staje się strategią polityczną, a co nie wiąże się ze stosunkami władzy, traci sens

Badacze przypomnieli, że demokracja deliberatywna miała pomóc w radzeniu sobie z konfliktami wewnątrz wielokulturowego społeczeństwa amerykańskiego (argumentacja Gutmanna i Thompsona). Podstawowa definicja tej demokracji głosi, że obywatele lub ich przedstawiciele, którzy nie zgadzają się ze sobą pod względem moralnym, powinni „wspólnie rozumować, aby osiągnąć decyzje akceptowalne dla obu stron”. Jednak zdaniem Ciccone i Clementsa, „stanowisko Gutmanna i Thompsona ma jedynie praktyczny cel: pokazanie, jaki rodzaj rozważań jest możliwy i pożądany”.

Autorzy komentarza wyrazili obawę z powodu niebezpieczeństwa: „przymusowego uchwalenia religii państwowej”, zmierzania do „osiągnięcia z góry ustalonych wyników w oparciu o program manipulacyjny”. Dodali, że tego typu demokracja pozbawia praw większości obywateli, których sumienie nie zgadza się z przyjętym poglądem. Według nich, w demokracji deliberatywnej prawdopodobnie „nie istnieje jakikolwiek mechanizm zapobiegający temu efektowi przymusu”.

Analitycy wskazali, że koszty stosowania metod demokracji deliberatywnej mogą być bardzo wysokie dla społeczeństwa i nieakceptowalne dla jednostki w ogóle. Proponowany „dyskurs” prowadzi do narzucenia decyzji politycznych „czasami ubranych w życzliwe słowa lub troskliwą postawę”, jednakże niemoralnych i dehumanizujących. Autorzy obawiają się „bałkanizacji” kultury i przestrzegają przed „centrową etyką”, wykluczającą wartości odstające oraz najmniej popularne poglądy etyczne.

W demokracji deliberatywnej tak naprawdę nie mamy do czynienia z dialogiem, a z „dyskursem”, który jest wyłącznie „mową wyraźnie nakierowaną na osiągnięcie racjonalnie motywowanego konsensusu” – jak wskazuje Habermas. To „refleksyjna forma działań”, „wyższy porządek komunikacji”, którego celem jest przekonanie wszystkich rozmówców do przyjęcia kwestionowanego twierdzenia. Habermas argumentuje, że wszystkie twierdzenia dotyczące prawdy są omylne. Liczą się jedynie sposoby, środki i procedury, za pomocą których ustalamy i uzasadniamy, co jest prawdą w danej dziedzinie.

Tak „kształtowana wola ludu” poprzez „przemyślane, moderowane zaangażowanie obywateli i dyskusję” pomóc ma w „przezwyciężeniu ograniczeń demokracji bezpośredniej”.

Demokracja deliberatywna jest nie tylko teorią polityczną, ale także projektem normatywnym i przedmiotem licznych badań empirycznych z zakresu nauk społecznych.

 

Sunstein: „zakaz spiskowego teoretyzowania”

Cass Sunstein, gorący zwolennik demokracji deliberatywnej, to prawnik, który odpowiadał za szereg regulacji w administracji Baracka Obamy, a obecnie chciałby wprowadzić cenzurę w mediach społecznościowych, by „wyrwać” ludzi z „baniek filtrujących” i „komór echa”. Jeszcze kilka lat temu postulował ustanowienie „zakazu spiskowego teoretyzowania”. Sunstein jest – obok noblisty w dziedzinie ekonomii Richarda Thalera – jednym z twórców „ekonomii szturchania”, opierającej się na eksperymentach behawioralnych Kahnemana i Tversky’ego.

Thaler i Sunstein, obaj związani z Uniwersytetem w Chicago, wywarli ogromny wpływ na polityków brytyjskich i amerykańskich, a także rządy, zarządy Banku Światowego, różnych komórek ONZ i Komisję Europejską. Powołały one w ubiegłej dekadzie specjalne zespoły ekonomistów behawioralnych, opracowujących „polityki szturchania” stosowane w sektorze publicznym. Sunstein został ściągnięty do Białego Domu w 2009 roku. W oparciu o jego zalecenia prezydent Barack Obama sześć lat później wydał zarządzenie dotyczące wykorzystania nauk behawioralnych w kształtowaniu polityki federalnej. W czasie „pandemii Covid-19” odwołano się do „polityki szturchania”, by skłonić ludzi do szczepień, dystansowania, noszenia masek i mycia rąk.

Sunstein uważa, że urzędnicy publiczni mają obowiązek prezentowania obywatelom poglądów, z którymi ci nigdy nie chcieliby się spotkać, którymi się „brzydzą”, tylko dlatego, by w drodze moderowanej dyskusji móc dojść do „konsensusu” w ważnych dla państwa sprawach. Deliberacja ma legitymizować sprawowanie władzy politycznej i tworzone prawo, a jednocześnie zwalczać ekstremizm.

 

Demokracja deliberatywna ma pomóc w depolaryzacji społecznej

Uczeni ze Stanford University, James Fishkin i Larry Diamond przekonują, że demokracja deliberatywna może pomóc w depolaryzacji społeczeństwa. Odwołując się do badań, które prowadzili od 1988 r., zaproponowali stosowanie ankiet deliberacyjnych. Z ich najnowszego eksperymentu „America in One Room” (2020 r.) wynika, że można skutecznie zmienić skrajne poglądy „delegatów obywatelskich” dzięki moderacji dyskusji w małych grupach. – Jeśli prowadzisz moderowaną dyskusję z różnymi osobami, otwierasz się na ludzi z różnych środowisk społeczno-demograficznych i o różnych punktach widzenia, uczysz się ich słuchać, a także rozmawiać z nimi. O ile dyskusje będą wystarczająco szczegółowe, ludzie ulegną depolaryzacji – twierdzi Fishkin. Wraz z Ashishem Goelem, profesorem nauk o zarządzaniu i inżynierii oraz jego zespołem, projektują cyfrową platformę ułatwiającą moderację za pomocą chatbota.

Fishkin i Siu opracowali zestaw narzędzi mających pomóc nauczycielom włączyć demokrację deliberatywną do programu nauczania nauk obywatelskich. Z kolei z Diamondem Fishkin chce zmienić system polityczny w USA poprzez zmianę struktury motywacyjnej głosowania na szczeblu prawyborów. Podkreślają, że w tym wstępnym etapie zazwyczaj biorą udział jedynie wysoce zmotywowani wyborcy, którzy mają bardziej skrajne poglądy, co prowadzi do nominacji skrajnych kandydatów na prezydenta.

Proponuje się także powoływanie „rad platform cyfrowych”. W praktyce miałoby to wyglądać w ten sposób, że pewna grupa „świadomych”, „racjonalnych” obywateli wraz z przedstawicielami platform decydowaliby, jakie tematy w ogóle mogą pojawiać się w sieci, a czego tam nie powinno być (legitymizacja cenzuralnych działań platform i sieci fact-checkingowych).

Praktyki z zakresu demokracji deliberatywnej obejmują nie tylko panele obywatelskie, ankiety deliberacyjne czy rady platform, ale także konferencje konsensusowe. Wszystkie one – łącznie z cyfrową demokracją deliberatywną – mają poradzić sobie z istnieniem zbyt dużej liczby poglądów i wartości, utrudniających działania polityczne i rządzenie.

 

xxx

Do paneli obywatelskich chętnie odwołano się w Irlandii w celu legalizacji aborcji i tak zwanych małżeństw jednopłciowych.

W USA – ale nie tylko – już od lat 90. praktykuje się „sondaże deliberacyjne”. Polegają one na tym, że zbiera się „reprezentatywną próbę osób”, które wzięły udział w tradycyjnym sondażu, w celu uzyskania dalszych informacji na temat konkretnych zagadnień. Z tą grupą przez kilka dni prowadzona jest moderowana dyskusja i dopiero po niej ponownie przeprowadza się ankietę dotyczącą danej kwestii. Towarzyszy temu założenie, że te drugie wyniki ankiety – zmienione po moderacji – będą bardziej reprezentatywne dla opinii publicznej. Prezentuje się je jako stanowisko szerszej opinii, co ma skłonić wyborców do opowiedzenia się za pożądanymi rozwiązaniami, np. zmianami regulacji w sprawie aborcji czy wyboru kandydatów z danej partii.

Niektóre państwa od około 2020 r. wprowadziły szereg zmian, wymagając obowiązkowego stosowania metod i technik demokracji deliberatywnej. Na przykład w 2020 r. Australia nałożyła na samorządy obowiązek wykorzystywania „praktyk zaangażowania deliberatywnego”.

Podobnie, niemieckojęzyczna społeczność Belgii ustanowiła stały mechanizm demokracji deliberatywnej, tworząc radę obywatelską (uchwaloną w drodze głosowania parlamentarnego w 2019 r.). Rada składa się z 24 członków („losowo wybranych, reprezentatywnych obywateli”), których kadencja trwa 1,5 roku. Może ona przedstawiać zalecenia dotyczące polityki – z własnej inicjatywy lub na wniosek parlamentu, a ten musi się zaleceniami zająć.

Te metody stosują także Kanadyjczycy (np. panele obywatelskie decydują w kwestii planowania i transportu w miastach) czy Szwedzi.

Również mieszkańcy polskich miast biorą udział w eksperymentach demokracji deliberatywnej (np. panele obywatelskie w sprawie wprowadzenia wykluczających „stref czystego transportu”).

Obecnie prace idą w kierunku stworzenia zautomatyzowanej demokracji deliberatywnej, nad którą pracuje m.in. Bruce Scheier z Harvardu.

 

„Dialogi międzygrupowe”, czyli demokracja deliberatywna w edukacji

Wyrazem demokracji deliberatywnej w edukacji są „dialogi międzygrupowe” praktykowane od wielu lat przez szkoły i uczelnie amerykańskie. Na przykład Uniwersytet Cornell oferuje od 2012 r. kurs EDUC 2610: Dialog międzygrupowy. Każda część kursu „koncentruje się na jednej konkretnej tożsamości, takiej jak płeć, orientacja seksualna, status społeczno-ekonomiczny, rasa lub niepełnosprawność”.

„Na przykład klasa skupiająca się na rasie będzie składać się z równej liczby uczniów białych i uczniów kolorowych, z jednym moderatorem kolorowym i jednym białym” – wyjaśniła prestiżowa uczelnia, dodając, że grupy są „zrównoważone” pod względem rasowym lub pod względem innego statusu chronionego.

Podczas kursów studenci uczą się poprzez „połączenie teorii opowiadania historii (story telling) i teorii akademickich, [które] nie tylko podważają głęboko zakorzenione poglądy, ale także wspólnie zmieniają postrzeganie tożsamości społecznej, równości i sprawiedliwości” – czytamy dalej.

„W szerszym ujęciu [zajęcia] rozwijają krytyczną świadomość tego, w jaki sposób seksizm, heteroseksizm, nietolerancja religijna i rasizm upośledzają sprawiedliwość społeczną i podważają demokrację deliberatywną” – dodaje opis kursu.

Tego typu „dialogi międzygrupowe” i inne „innowacje” demokracji deliberatywnej wdrażane są w systemie edukacji w wielu państwach na świecie, a ich celem jest ukształtowanie obywateli-agnostyków, którzy nawet nie będą mieli szansy zapoznania się z dorobkiem wielu pokoleń z różnych dziedzin życia, aby nie przyszło im do głowy samodzielnie dociekanie prawdy. Jakiej władzy bowiem potrzebni są obywatele myślący, kwestionujący ich działania, broniący podstawowych wolności?

Nic dziwnego, że KE uznała wdrażanie metod i technik deliberacji za priorytet na najbliższe lata.

Agnieszka Stelmach

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij