„Co jakiś czas możemy przeczytać o ludziach, którzy kilkukrotnie „zmieniają płeć” i za każdym razem z dumą ogłaszają światu, że „stworzyli się na nowo”. Pytanie brzmi: po co? Czemu to ma służyć?” – pyta w rozmowie z PCh24.pl prof. Wojciech Roszkowski, autor książki „Bunt barbarzyńców. 105 pytań o przyszłość naszej cywilizacji”.
Najnowsza książka Pana profesora nosi tytuł „Bunt barbarzyńców”. Kim są ci barbarzyńcy? Z Pana książki jednoznacznie wynika, że tymi „barbarzyńcami” są wyznawcy totalnego postępu, czyli ludzie, którzy wzywają do ostatecznego „obalenia” cywilizacji zachodniej; wyznawcy teorii gender, aborcji na życzenie, Matki-Ziemi etc. Kiedy jednak posłucha się mainsteamowych mediów i ich autorytetów, to widać wyraźnie, że dla nich barbarzyńcami są obrońcy życia, bądź ci, którzy nazywają ideologię LGBT zamachem na ludzką naturę…
Wesprzyj nas już teraz!
Jeżeli ktoś nazywa konserwatystów, obrońców cywilizacji chrześcijańskiej barbarzyńcami – a ostatnio zdarza się to coraz częściej, co widzimy na przykład podczas kolejnych protestów organizowanych przez Martę Lempart i jej zwolenników – to jest to, najdelikatniej mówiąc osoba niepoważna. Najczęściej w stosunku do nas używa się epitetu „faszyści”, „pachołki Putina”, „naziole” czy „totalitaryści”. Słowo „barbarzyńcy” pojawiło się w wypowiedziach rewolucjonistów stosunkowo niedawno, ale podejrzewam, że niedługo może zrobić taką karierę jak wywołani „faszyści”, gdyż cechą charakterystyczną współczesnych barbarzyńców jest odwracanie pojęć do góry nogami.
Według mnie barbarzyńcami są wszyscy ci, którzy kształtują opinię publiczną jak również występują aktywnie w burzeniu systemu prawnego, politycznego, kulturalnego wyrastającego z tradycji chrześcijańskiej czy też z tradycji zachodniej stworzonej na podstawach Wiary i Rozumu, na prawie rzymskim i na wszystkim, co rozkwitało przez kilkanaście wieków po narodzinach Chrystusa.
Nie chcę tutaj powiedzieć, że cywilizacja zachodnia była jakimś ideałem. Nie! Ona też miała mnóstwo swoich problemów i błędów. Niemniej jednak to właśnie idea cywilizacji łacińskiej przez wieki kształtowała zachodnią kulturę, zasady prawne wyrastające z Dekalogu. Obecnie mamy jednak do czynienia z prądem, który swój orientacyjny początek miał w czasach rewolucji francuskiej, a ostatecznie wybuchł w latach 60-tych XX wieku. Mam tutaj na myśli ideologię, którą można sprowadzić do jednego mianownika – jest to zaprzeczenie natury człowieka, jako istoty stworzonej przez Boga oraz natury człowieka jako takiej, co widać w haśle powtarzanym przez barbarzyńców: „naturą człowieka jest nie mieć natury”…
Przez ostatnie 200 lat człowiek był pozbawiany natury stworzenia Bożego. Natura człowieka została sprowadzona do ekonomii, biologii i seksu. Ostatecznie ideolodzy, o których mówię, zredukowali człowieka do swoistej maszynki kierującej się popędami, emocjami i zachciankami, którego życie nie ma i nie może mieć żadnego celu.
Może więc nie mamy do czynienia z buntem barbarzyńców, tylko z wojną kulturową?
Wojna kulturowa zakładałaby, że mamy do czynienia z jakąś kulturą, która jest rywalem kultury chrześcijańskiej. Za taką kulturę można by uznać islam, bo on jest dosyć spójnym zjawiskiem kulturowym czy też religijnym. W tym przypadku nie mamy jednak do czynienia tylko z konfrontacją resztek kultury chrześcijańskiej z islamem, mamy bowiem do czynienia z totalnym kwestionowaniem podstawowych pojęć takich jak wiara w Boga, życie człowieka; jak samo pojęcie człowieka i tego, kim on jest.
W mojej książce odwołuję się do podziału na antropologię nieograniczoną i ograniczoną. Tradycyjnie chrześcijańską jest antropologia ograniczona. Ludzie to stworzenia na obraz i podobieństwo Boga, ale ograniczone, ponieważ są STWORZENIEM. Antropologia nieograniczona wmawia zaś człowiekowi, że człowiek sam siebie tworzy i nie ma w tym żadnych granic. W założeniu i w konsekwencjach jest to kompletnie sprzeczne. Jeśli człowiek nie ma natury, nie wiadomo czym jest, to automatycznie posiada nieograniczone możliwości. Według antropologii nieograniczonej człowiek jest rozpięty między zerem a nieskończonością i nie wiadomo co jest pomiędzy.
Ale przecież barbarzyńcy, o których rozmawiamy, co rusz przedstawiają kolejne definicje czy też koncepcje człowieka…
Nie sposób zliczyć, ile ich jest i która jest prawdziwa. Jedni twierdzą, że człowiek jest zwierzęciem; inni, że cyferką w rachunku zysków i strat; jeszcze inni, że jest to istota nieśmiertelna, która ma czerpać z życia maksimum i nie odpowiadać za swoje czyny. Jeżeli zostanie wyeliminowane pojęcie stworzenia, to będzie to oznaczać, że człowiek sam siebie stworzył i może stwarzać na nowo. Historia nie raz pokazała, na czym polega i jak przebiega takie „samo-stwarzanie się człowieka”. W XX wieku mieliśmy do czynienia z praktycznym zastosowaniem tego typu teorii: z redukcją człowieka do bytu biologicznego, społecznego czy też klasowego. Efekty tego były dramatyczne i zakończyły się śmiercią milionów.
Obecnie barbarzyńcy nie realizują swojej ideologii – tak, jak to robili naziści czy komuniści – tylko bardzo sprytnie ją rozmywają poprzez głoszenie, że człowiek może występować jako jedna z kilkudziesięciu płci czy kilkuset tożsamości płciowo-seksualnych bądź jako kolejne zwierzę. Moim zdaniem jest to sprowadzanie rozważań o człowieku do domu wariatów. Do niedawna, jeśli ktoś twierdził, że jest Napoleonem, Piłsudskim, pochodzi od UFO etc., to starano się mu pomóc poprzez skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Obecnie jednak nie ma ograniczeń i każdy może sobie i innym wmówić cokolwiek, a jeśli ktoś to skrytykuje, to zostanie oskarżony o nienawiść, faszyzm etc.
Co jakiś czas możemy przeczytać o ludziach, którzy kilkukrotnie „zmieniają płeć” i za każdym razem z dumą ogłaszają światu, że „stworzyli się na nowo”. Pytanie brzmi: po co? Czemu to ma służyć?
W mojej ocenie jedynym, co może dać człowiekowi szczęście, jest to, o czym pisał i mówił święty Augustyn: „Niespokojna jest dusza moja, póki nie spocznie w Bogu”. Przez wieki to właśnie w Bogu ludzkość znajdowała pocieszenie, nawet jeśli cierpiała. Obecnie jednak próbuje się upatrywać cele, które mają dać człowiekowi szczęście we wszystkich elementach tego świata. Jest to jednak pogoń za cieniem.
Pełna zgoda, Panie profesorze, ale patrząc na to, co się wokół nas dzieje, widać wyraźnie, że działania barbarzyńców są skuteczne, ponieważ wielu ludzi nie chce, aby ich dusza spoczęła w Bogu, tylko próbuje złapać przywołany przez Pana cień. Można odnieść wrażenie, że ta pogoń jest dzisiaj jedynym celem życia i nie ma dla niej alternatywy i tylko ona może być lansowana i ma być tolerowana.
Dotknął Pan jednej z ważniejszych kwestii, jaką jest nowa definicja tolerancji i dyskryminacji. Dzisiaj tzw. tolerancja i tzw. dyskryminacja to kluczowe elementy zamykania ust ludziom, którzy mają wątpliwości dotyczące budowy „nowego, wspaniałego świata”, który nastąpi, gdy ludzie będą sami siebie stwarzali. Powszechne prawo wszystkich do wszystkiego jest absurdem, który próbuje się nam wmówić. Gdy jednak nadchodzi czas na konkrety, to prawo do zabierania głosu i działania mają tylko niektórzy. Artykuł 21 Karty Praw Podstawowych głosi, że nie wolno nikogo dyskryminować ze względu na płeć, kolor skóry, wykształcenie, pochodzenie etc. oraz poglądy polityczne i „wszelkie inne”. Stwierdzenie „wszelkie inne” powinno oznaczać, że nie wolno kogoś dyskryminować ze względu na wiarę w Boga w Trójcy Jedynego. Okazuje się, że tak nie jest, ponieważ ci żądający totalnej tolerancji są pierwsi do dyskryminacji katolików.
Czy jednak nie jest również tak, że nie wolno na przykład dyskryminować tych, którzy twierdzą, że 2 plus 2 równa się 5? Co z tego, że matematyka mówi inaczej? Jeśli ktoś ma taki pogląd, to zgodnie z przywołanym artykułem nie wolno go dyskryminować. Artykuł, o którym mówię, to dynamit podłożony pod pojęcie prawdy. Bez pojęcia prawdy w praktyce żaden system społeczny nie może się ostać, ponieważ wyklucza to wyroki sądowe, umowy handlowe etc. Wszystko leży, ponieważ nie można niczego wyegzekwować.
Rozważania o cywilizacji zachodniej, o ataku barbarzyńców, o nowej koncepcji człowieka i zniszczeniu prawdy, to tylko jeden z elementów Pana książki. Porusza Pan również kwestie związane z tym, czym była i czym jest demokracja liberalna. Zapytam wprost: czy demokracja liberalna to nowa forma totalitaryzmu?
Demokracja liberalna to moim zdaniem swego rodzaju równia pochyła ku totalitaryzmowi znanemu nam z XX wieku. Demokracja liberalna nie jest ani demokracją, ani nie ma nic wspólnego z klasycznie pojmowanym liberalizmem. Wprawdzie przeprowadzane są wybory, nadal przysługują nam niektóre wolności, ale istota rzeczy jest taka: współczesny liberalizm jest anarchizmem nieopierającym się nie na zasadzie, że moja wolność jest ograniczona przez wolność drugiego człowieka, tylko na zasadzie „róbta, co chceta”, czyli: moja wolność jest nieograniczona. Z kolei demokracja zakładała układanie polityki według głosu wyborców – miała rządzić kartka wyborcza. Pozwolę sobie zapytać: kto rządzi kartką wyborczą? Moim zdaniem rządzą nią media i wielkie pieniądze, które kształtują opinię publiczną. Mediów nikt nie wybiera, a to one kształtują obywateli i wyborców!
To media promują pewien sposób myślenia o cywilizacji i człowieku, a przytłaczająca większość z nich robi to w sposób, który z demokracją nie ma nic wspólnego. Elity rewolucyjne zmierzające do „nowego, wspaniałego świata” uważają się za kogoś lepszego, kto ma zawsze rację, a każdy, kto stuka się w głowę i na przykład uważa, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, z miejsca jest nazywany populistą, oszołomem, niebezpiecznym faszystą i wmawia się światu, że trzeba zmarginalizować, wykluczyć ze społeczeństwa.
Jeśli ten opis jest wyostrzony, to tylko na tle tego, co dzieje się w Polsce. Na Zachodzie przedstawione przez Pana praktyki są normą…
Na Zachodzie mamy do czynienia z pewnym kartelem politycznym, który od lat sprawuje władzę niezależnie od tego, czy na przykład wybory w Niemczech wygra CDU czy SPD, bo ostatecznie obie te partie i tak stworzą „wielką koalicję” i to pomimo wszystkich pomyj, jakie na siebie wyleją w czasie kampanii wyborczej. Proszę spojrzeć, co się dzieje w Parlamencie Europejskim? Tam nie ma już do czynienia z polityczną poprawnością, tylko z polityczną agresją. Jesteś przeciwko aborcji – nazwą cię nienawidzącym kobiet faszystą. Jesteś przeciwko tzw. małżeństwom homoseksualnym – nazwą cię genetycznym homofobem. Jesteś przeciwko przymusowej relokacji imigrantów – stwierdzą, że jesteś islamofobem. Weźmiesz udział w Marszu Niepodległości – powiedzą o tobie nazista etc.
Można odnieść wrażenie, że europejskie „elity” mainstreamu ludowo-socjalistycznego zmierzają do zbudowania nowego sojuszu robotniczo-chłopskiego. Kto jednak będzie nowym robotnikiem, a kto nowym chłopem okaże się, jak ustalą swoją płeć.
Pan to nazywa barbarzyństwem, druga strona powie, że chodzi o budowę świata idealnego, utopii…
Trudno mi powiedzieć, skąd ta chora potrzeba stworzenia utopii. Jest to na pewno konsekwencja odrzucenia Boga, prawdy, piękna i dobra, a co za tym idzie – definiowania wszystkiego na nowo. Widać tutaj ogromne zagubienie duchowe i psychiczne. Istotą rewolucyjnego barbarzyństwa jest chorobliwe upieranie się przy tezach, które prawie zawsze są ze sobą sprzeczne. Jeżeli nawet ktoś reprezentujący utopijny punkt widzenia zauważy, że to co głosi jest sprzeczne, to jeszcze bardziej się emocjonuje, podnieca i zachowuje agresywnie. Jak nazwać agresję pod hasłem walki z „mową nienawiści”?
Bóg zapłać za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz D. Kolanek.