W demokracji wola jest traktowana jako sprawiedliwa, tylko z tej racji, że głosowała za nią większość wyborców. To absurd. Przechodzimy od ustawodawcy, który miał władzę mówić: chcę tego, bo to jest sprawiedliwie, do ustawodawcy kolektywnego, który głosi: to jest sprawiedliwe, bo ja tak chcę – mówi w rozmowie z PCh24.pl Michel de Jaeghere, francuski pisarz katolicki.
W pracy „Czy demokracja może stać się totalitaryzmem” dokonuje Pan rozróżnienia między współczesną demokracją i demokracją klasyczną. Jakie są między nimi różnice?
Wesprzyj nas już teraz!
– Demokracja jaką stworzyli Ateńczycy, istniała w starożytności, Średniowieczu, w Renesansie. Był to ustrój opisany przez Arystotelesa w jego klasyfikacji systemów politycznych. Mówił o nim święty Augustyn, analizował go Święty Tomasz. Demokracja klasyczna, to sposób wyboru, mianowania rządzących. Polegała ona na tym, że nie było żadnej władzy politycznej i jej przedstawicieli, którzy nie byliby bezpośrednio lub pośrednio wybrani na określony czas, przez wszystkich obywateli, czyli wyborców.
Demokracja współczesna, w jakiej żyjemy, została ukształtowana przez Oświecenie i zbrodnicze pryncypia Rewolucji Francuskiej z 1789 r. Pozornie funkcjonuje ona na bazie demokracji klasycznej, ale w rzeczywistości jest to coś zupełnie innego. Kartą założycielską współczesnej demokracji jest Deklaracja Praw Człowiek i Obywatela z 1789, zawierająca rozporządzenia zmieniające dogłębnie naturę ustroju, którego nazwę i pozory zachowała. Artykuł 3. Deklaracji mówi: „Źródło wszelkiej władzy zasadniczo tkwi w narodzie. Żadne ciało, żadna jednostka nie może sprawować władzy, która by wyraźnie od narodu nie pochodziła”, z drugiej strony, artykuł 6 brzmi: „Prawo jest wyrazem woli powszechnej”. Trzymanie się tych dwóch zasad tworzy całkowicie nowy ustrój, różniący się nie tylko od demokracji klasycznej, ale od wszystkich, wcześniej znanych ustrojów politycznych a więc i monarchicznego.
Jak to? Co jest nie tak z wymienionymi zasadami współczesnej demokracji?
Pierwsza z nich prowadzi do uznania, że sposób wyboru rządzących przez elekcję jest jedynym fundamentem wszelkiej legalności. Skoro zasada suwerenności tkwi w narodzie (rozumianym jako ciało wyborcze), nikt nie może legalnie pretendować do egzekucji tej suwerenności nie będąc wybranym w głosowaniu przez ten naród. Otóż, nigdy wcześniej w ten sposób nie myślano, nawet wśród zwolenników idei republikańskich. We współczesnej demokracji wybór rządzących przez rządzonych przestaje być rozumiany jako jedna z wielu technik: dobra w pewnych sytuacjach i dla pewnych państw, natomiast zła lub ryzykowna, a więc nieodpowiednia, dla innych. Zostaje uznany za jedynie słuszny typ wyboru władzy. W takiej sytuacji, rządy niedemokratyczne traktuje się jako niemoralne. Elekcja rządzących staje się prawem niezbywalnym, którego nie można kwestionować, nawet gdyby podważała ona podwaliny porządku społecznego. Jest to swego rodzaju fałszywy imperatyw moralny. Rząd oceni się jako dobry nie dlatego, że działa w interesie dobra wspólnego, ale dlatego w jakim stopniu jest on demokratyczny. A więc nawet nie w oparciu o pokój i dobrobyt, jaki zapewnia narodowi, ani też poziom rozwoju czy wartości, których broni. Tym bardziej, jeśli chodzi o ochronę moralności publicznej.
A wola powszechna?
Druga zasada brzmi: „prawo jest wyrazem woli ogółu”. I tylko to. Przyjęcie prawa przez rządzącą większość ma rzekomo wystarczyć, by nie mogło być podważane. To rewolucyjna zmiana w stosunku do dawnej, normalnej zasady, obowiązującej w we wszystkich cywilizacjach, że prawo było wyrazem rzeczywistości wyższej od człowieka, obiektywnego, wspólnego dobra, które człowiek tłumaczył, interpretował, kodyfikował, w wolny sposób – ale nigdy arbitralnie.
Funkcją legislatora – króla, dyktatora, zgromadzenia prawników, czy parlamentu pochodzącego z wyboru, przez całe wieki było wprowadzenie w życie pewnych racji, sprawiedliwości i porządku wyższego niż wola ludzka. W demokracji klasycznej powierzało się ciału wyborczemu zadanie przyjmowania ustaw, które wydawały mu się najbardziej zgodne z porządkiem świata i wolą Bożą. Natomiast demokracja współczesna, wymaga uchwalenia prawa najbardziej zgodnego z jej czystą wolą, określana jako uniwersalnie suwerenną. Wola jest traktowana jako sprawiedliwa, tylko z tej racji, że głosowała za nią większość wyborców. To absurd. Przechodzi się od ustawodawcy, który miał władzę mówić: chcę tego, bo to jest sprawiedliwie, do ustawodawcy kolektywnego, który głosi: to jest sprawiedliwe, bo ja tak chcę. To rewolucyjne odwrócenie logiki.
Jakie są tego konsekwencje?
Demokracja ma naturalne tendencje totalitarne. Głosić, że legalność i praworządność zlewa się tylko z jednym sposobem elekcji rządzących lub przyjmowaniem ustaw oznacza tyle, co mówić, że władza rządu lub parlamentu, regularnie wybieranego, jest nieograniczona. Wszak może ona przyjąć każde prawo niezgodne z porządkiem naturalnym lub dobrem wspólnym, bez ryzyka utraty władzy. Kto w takiej sytuacji będzie uprawniony do sprzeciwienia się jej, kiedy zignoruje ona niepisane, wieczne prawa zawarte w Dekalogu lub opinie indywidualne? Nikt. Na tym polega totalitaryzm.
Można się przed nim obronić?
Z ludzkiego punktu widzenia walka ta jest już dawno przegrana, ale historia Muru Berlińskiego pokazuje, że każde kłamstwo ma swoją słabość, że istnieje wewnętrzna siła związana z prawdą. Masowe protesty we Francji przeciw ustawie legalizującej tzw. „homomałżeństwa”, ukazują, że naród może się obudzić, manifestować w obronie jego żywotnych interesów. Współczesnej demokracji trzeba patrzeć na ręce i w razie czego mobilizować twórcze siły katolickie i patriotyczne, w obronie zagrożonych zasad prawa naturalnego i dobra państwa.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Franciszek L. Ćwik
Michel De Jaeghere jest wiceprzewodniczącym stowarzyszenia Odrodzenie Katolickie (Renaissance Catholique). Dyrektorem wydawnictwa Le Figaro – Hors de Série, pisarzem katolickim, publicystą.