Notowane w ostatnich tygodniach natężenie przekazu o konieczności położenia tamy „mowie nienawiści” i „dezinformacji” oraz cały szereg towarzyszących temu wydarzeń każą przypuszczać, że głosiciele „demokracji walczącej” przystępują do ostatecznej rozprawy ze swobodą wypowiedzi. Skłania to do postawienia istotnego pytania: „bój to będzie ostatni” wolności słowa w Polsce czy jednak władzy, która tę wojnę właśnie rozpoczyna?
Aż się nie chce wierzyć, że to naprawdę miało miejsce. Film, na którym Rafał Trzaskowski z namaszczeniem „modli się” i zapala znicz przy… tabliczce drogowej oznaczającej aleję Pawła Adamowicza na stołecznym Ujazdowie, i to w asyście żałobnych dźwięków trąbki, sprawił, że prawicowa część internetu aż zatrzęsła się ze śmiechu. Cóż, trudno o bardziej spektakularną zamianę w groteskę czegoś tak poważnego jak wspomnienie śmierci tragicznie zmarłego człowieka. Prezydent Warszawy wraz ze swymi sztabowcami dali jednak radę.
Nie ma wątpliwości, że w przypadku przyjęcia planowanej przez rząd ustawy cenzorskiej, żywot serii wyrazów zażenowania, ironicznych memów i komentarzy na ten temat nie byłby długi. Chodzi przecież o sprawę wagi państwowej – wybory, wokół których toczy się już oficjalna kampania. Wzorem „postępowej” Wielkiej Brytanii autorzy szyderstw z zachowania obecnego włodarza stolicy oraz jego przybocznych, musieliby liczyć się co najmniej z wizytami policji i życzliwymi radami usunięcia „nienawistnych” wpisów.
Wesprzyj nas już teraz!
To tylko oczywiście przykład. Najistotniejsze jest to, że uznaniowe, pozasądowe blokowanie przez państwo niewygodnych dla niego treści zamieszczanych publicznie oznacza po prostu zamordyzm i powrót do najgorszych komunistycznych praktyk znanych nam z okresu PRL.
Kto „zabił” Adamowicza
Wspomniany na wstępie hołd Trzaskowskiego przerodził się w tragifarsowy happening, który dotyczył człowieka zamordowanego przed 6 laty podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Poza tamtymi okolicznościami Jerzego Owsiaka oraz byłego prezydenta Gdańska łączy to, że dzisiaj zostali wytypowani na ikony walki z tak zwanym hejtem. Walki prowadzonej pod fałszywą flagą, bo jej rzeczywistym celem jest właśnie ustanowienie represyjnej cenzury.
Chociaż na wiele miesięcy przed śmiercią Adamowicza, ze względu na majątkową aferę i polityczną nielojalność, odcinało się od niego własne środowisko polityczno-medialne, to już za dramatyczny w skutkach zamach te same kręgi obwiniały wówczas i obarczają dzisiaj swoich przeciwników politycznych, w tym kojarzone z prawicą środki przekazu. Można? Można!…
Natężenia obłudy nie wytrzymał nawet tak spokojny człowiek jak Krzysztof Ziemiec. Na kanale You Tube Otwarta Konserwa ów dziennikarz nazwał opisany powyżej proceder w sposób niedający się do zacytowania. Przypomniał też nagłówki mediów głównego nurtu, walących przed laty niczym w bęben w Adamowicza, który „zapomniał” wpisać do rejestru korzyści – bagatelka – paru mieszkań, i to przez kilka lat z rzędu.
– Kiedy zatrzymano sprawcę tego tragicznego wydarzenia, tego brutalnego mordu, od razu medialna machina próbowała motyw zbrodni powiązać z PiS-em i właśnie Telewizją Polską. Wmawiając poniekąd wszystkim, że zabójca pałał nienawiścią do Adamowicza, ponieważ – uwaga – oglądał w celi, w której przebywał, programy TVP i TVP Info – relacjonował Ziemiec. Jak przypomniał, sugestie wskazujące na to, że zabójca Adamowicza inspirował się przekazem publicznej telewizji, wyszły z ust Adama Bodnara. Stwierdził on wówczas na łamach Onetu, iż przekaz TVP może zostać uznany za mowę nienawiści oraz propagandę polityczną. Bodnar przekonywał: spośród stacji informacyjnych morderca mógł w więzieniu oglądać jedynie do TVP Info, co później administracja tego zakładu penitencjarnego zdementowała. Podała też listę kilkunastu dostępnych kanałów, włącznie – na przykład – z Polsatem i paroma pasmami TVN, ale… bez TVP Info.
Wykazujący najwyraźniej skłonności do konfabulacji ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich dziś pełni funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.
„Demokracja demokracją, ale ktoś tym przecież musi kierować”
W ramach „walki z hejtem” w ostatnich dniach różni przedstawiciele i entuzjaści obozu rządzącego domagają się delegalizacji Telewizji Republika. To stacja, która wyemitowała niedawno materiały bezlitośnie obnażające nerwową reakcję Jerzego Owsiaka na pytania o finansową przejrzystość WOŚP. Nagrania rozniosły się szeroko w mediach społecznościowych. Jednak dyrygent Orkiestry, wpierw postawiony w ogniu pytań, w mgnieniu oka wykreowany został na ofiarę. Zatrzymany przez policję autor strasznych gróźb pod jego adresem miał bowiem… inspirować się przekazem Republiki. Teraz z ekranów i głośników płyną wezwania do jej zamknięcia. Minister równości stwierdziła, że stacja podżega do nienawiści. Według szefa resortu cyfryzacji, rząd rozważa odebranie Republice koncesji na nadawanie.
– Republika ani mi brat, ani swat, ale w imię dobrze pojętej dziennikarskiej solidarności, wydaje mi się, że trzeba o tym po prostu głośno mówić, bo pod byle jakim pretekstem każdemu będzie można w przyszłości w ten sam sposób zasznurować usta. Tu postawię kropkę. Pomyślcie o tym sami – zaapelował Krzysztof Ziemiec na końcu swojego wspomnianego powyżej komentarza.
Intensywna kampania „walki z nienawiścią” zbiega się w czasie z wypuszczeniem w obieg projektu ustawy nadającej Urzędowi Komunikacji Elektronicznej prawo do błyskawicznego usuwania z internetu materiałów uznanych arbitralnie za niepożądane. To wprowadzenie na nasz grunt prawny unijnego Aktu o usługach cyfrowych. UE oraz inne międzynarodowe organizacje od kilku lat wskazują jako swój priorytet „walkę z dezinformacją”, a czytając po ludzku – z wszelkim niezależnym obiegiem informacji. Cenzorskie wzmożenie ostatnich tygodni jest efektem tych właśnie usiłowań. Mówiąc w skrócie, sterowana „demokracja” w kilku krajach wymyka się spod kontroli. Ludzie w coraz większej liczbie państw głosują „nie tak jak powinni”, inaczej niż życzyliby sobie inżynierowie społeczni. Na domiar złego niepożądane narracje na temat globalnych kampanii szczepionkowych mogą zburzyć interesy Big Pharmy; krytyka klimatycznych mrzonek Zielonego Ładu i tym podobnych, może stanąć na drodze pełnemu przejęciu rynków żywności przez wielkie koncerny oraz innych aspektów „zrównoważonego rozwoju”; itd., itp.…
Jeden z donośniejszych głosów za cenzurowaniem mediów wyszedł w ostatnim czasie od dr Katarzyny Bąkowicz. Na antenie Polsat News chwaliła ona niemiecki obyczaj zwalniania ludzi z pracy „za mowę nienawiści, fake newsy i dezinformację”. – Problem jest w odpowiedzialności i uwadze – przekonywała Bąkowicz. – Podam jeden przykład. W Niemczech za opublikowanie komentarza np. na platformach społecznościowych, który jest mową nienawiści, kłamstwem albo jest dezinformacją, jest możliwość wyrzucenia człowieka z pracy.
(…) Niemcy potrafią sobie zbiurokratyzować wszystko, więc to też sobie zbiurokratyzowali. I, niestety, będąc ekspertką ONZ, zaproponowałam takie rozwiązanie w polskim biznesie. Nie zdecydowała się na to ani jedna firma – ubolewała.
Z bezlitosną kontrą wystąpił na łamach portalu DoRzeczy.pl Łukasz Warzecha: „Traf chciał, że pani Bąkowicz kilka tygodni temu powieliła w innym miejscu całkowicie fałszywą informację, jakoby na kolportowanym wówczas szeroko zdjęciu widoczny był pan Karol Nawrocki, wykonujący nazistowski salut (…). Czyli co – pani Bąkowicz wylatuje?” – pytał żartem publicysta.
Kto nie z nami, ten ruski agent
Łukasz Warzecha pytał żartem, bo podobnie jak cenzurowanie, tak i „wylatywanie” będzie uznaniowe i zależne od politycznej woli. Pani „ekspertka ONZ” z pewnością nie „wyleci” więc ani ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, gdzie pracuje na co dzień, ani z Komisji ds. wpływów rosyjskich i białoruskich, gdzie zasiada doraźnie, a która to komisja wysmażyła głośny w ostatnich dniach raport.
Logika tego opracowania jest następująca: Rosja promuje na szeroką skalę szkodliwe narracje. Trudno tu się zresztą nie zgodzić. Wśród tych rosyjskich narracji jest jednak, według wysokiej komisji, także – tu cytat: „promowanie dowolnych teorii spiskowych podważających publiczne zaufanie (narracje antyszczepionkowe, 5G itp.)”.
Zatem, w myśl tej przenikliwej analizy, każdy kto podważa „publiczne zaufanie” (do rządu, do polityki zagranicznej, do wszelakich ustępstw i koncesji na rzecz Ukrainy itd.) – powiela rosyjską propagandę!
Raport wymienia zestaw tez formułowanych przez Kreml oraz jego tuby rezonansowe:
„Zachód traci tożsamość (narodową, religijną, rasową); Zachód odciął się od chrześcijańskich korzeni oraz obiektywnych i uniwersalnych wzorców społecznych (pod tym terminem zwykle rozumie się wzorce chrześcijańskie i bardzo konserwatywne). (…) Zachód odrzucił całą kulturę i uprawia antykulturę; Społeczeństwa Zachodu stały się zakładnikami elit — mediów, instytucji, polityków, wielkiego biznesu; Zachód jest uległy wobec kolejnych ideologii (gender, LGBT, woke, ateizm, ekologizm, polityczna poprawność, multi-kulti, animalizm”.
A zatem: każdy, kto wygłasza powyższe czy też podobne poglądy, to kremlowski agent!
Raport komisji powołanej przez premiera Tuska w maju zeszłego roku, wymienia całą litanię mediów powielających – zdaniem tego poważnego gremium – rosyjską narrację. W świetle przyjętych przez komisję kryteriów, trudno się dziwić, że znalazły się pośród nich także PCh24.pl oraz PCh24TV. Nie jest to pierwsza próba zapisania nas do „partii rosyjskiej”. W 2016 roku próbował robić to samo obóz, który nazwał się Zjednoczoną Prawicą. Wówczas do posądzania naszego środowiska o putinowskie wpływy wystarczyło… wspieranie projektu „Stop Aborcji”, zakładającego pełną ochronę życia od poczęcia. Stało to bowiem na drodze interesów jedynie słusznej partii niezłomnych patriotów na wyłączność.
Dzisiaj obóz Tuska, mówiąc Bareją, „nie wstydzi się dobrych wzorów”. Łatę ruskiego agenta zagwarantować może sprzeciw wobec covidowego sanitaryzmu czy totalitarnych zapędów globalistycznej międzynarodówki, albo też – po prostu – przyjmowanie polskiej perspektywy w opisywaniu i komentowaniu faktów.
Komisja, której przewodzi generał Jarosław Stróżyk, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, poszła tym właśnie tropem. W konkluzji swojego raportu przedstawiła zaś szereg rekomendacji. Jedna z nich głosi: „Szerzenie dezinformacji powinno się spotkać ze zdecydowanym przeciwdziałaniem instytucji państwowych. Z analiz Komisji wynika, że dotychczas państwo miało informacje (o różnej jakości i zakresie, ale miało) dotyczące osób i instytucji szerzących prorosyjską dezinformację. Na tej podstawie jednak niezwykle rzadko podejmowano działania”. Polską infosferę oraz sferę opinii czekają więc najwyraźniej ciekawe czasy.
Wiarygodności komisji Stróżyka przysparza z pewnością grono powołanych ekspertów. Są wśród nich znani z wcześniejszych „demaskatorskich” performance’ów, będących stałym powodem uciechy użytkowników mediów społecznościowych: Tomasz Piątek, Klementyna Suchanow, Anna Mierzyńska.
Piątek wyznał w rozmowie z gazeta.pl: – Przewodniczący komisji do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich w Polsce gen. Jarosław Stróżyk nie ma nic przeciwko temu, abym ujawnił, że jako ekspert napisałem raport na temat rosyjskich wpływów w Polsce dla komisji. Tak to zorganizowano, że komisja formalnie podlega Ministerstwu Sprawiedliwości i dlatego kwotę w tej wysokości [8 tysięcy złotych – PCh24.pl] dostałem stamtąd jako honorarium za ten raport. To jest spartańskie honorarium za kilka miesięcy ciężkiej pracy. Ale to bardzo dobrze, bo jeśli chcemy wygrać z Rosją, musimy być Spartą.
Gdyby jeszcze nie dość było szykowanych Polakom przez obóz władzy atrakcji związanych ze swobodą podawania informacji oraz głoszenia opinii, przypomnieć trzeba, że w kolejce czeka projekt ustawy o „mowie nienawiści”. Patrząc na zasygnalizowane powyżej efekty cenzorskiego wzmożenia władzy oraz na praktykę stosowania przepisów o hate speech w innych państwach przyznać trzeba, że unijne czy oenzetowskie dyspozycje nałożenia społeczeństwom ideologicznego knebla ekipa Tuska potraktowała nadzwyczaj poważnie.
Roman Motoła