17 lutego 2022

Demontaż suwerenności. Czy po wyroku TSUE wyciągniemy wreszcie wnioski?

W sprawie oddalenia przez TSUE pozwów ze strony Polski i Węgier za tzw. mechanizm praworządności, można zareagować dramatycznie, jak to zrobili niektórzy posłowie rządzącej koalicji, mówiąc o końcu Unii Europejskiej jaką znamy. Można jednak też spokojnie zapytać: a czego się spodziewaliście? I właściwie, te dwa punkty widzenia doskonale się ze sobą komponują.

Słusznie uczyniła Polska, pozywając równolegle z Węgrami mechanizm praworządności, pozwalający na pozbawienie państw członkowskich części funduszy unijnych w przypadku naruszenia bliżej nieokreślonych, mętnych „zasad praworządności”. Słuszność zaskarżenia tego rozwiązania była podwójna, jeśli nie potrójna. Po pierwsze więc, mechanizm praworządności nie został wprowadzony drogą traktatu, ale narzucony odgórnie drogą rozporządzenia, którego treść nijak nie wypływała z wcześniejszych traktatów. Po drugie, nikt nigdzie nie określił czym dokładnie ma być ta praworządność, co do której zasad – można by się spodziewać – powinna panować jednomyślność w całej Unii. No, i po trzecie – tej jednomyślności zdecydowanie nie ma, a to, co po jednej stronie Renu uchodzi za naruszenie reguł praworządności, po jego drugiej stronie jest akceptowane za porządną, rozsądną, i oczywiście praworządną, tradycję.

Cóż jednak z tego, że słusznie Polska składała pozew, skoro jego wynik był do przewidzenia? Skoro mechanizm praworządności został wprowadzony głównie po to, aby ukarać Polskę i Węgry za ignorowanie wyroków TSUE, było oczywiste, że skarżenie się w tej sprawie do tego samego TSUE mogło być li tylko pustym i bezużytecznym gestem.

Wesprzyj nas już teraz!

Meritum? Cóż to ma za znaczenie!

Nic tu nie wniesie użalanie się na merytorykę sprawy. Oczywiście: w świetle traktatów, stanowiących fundament prawa unijnego, polska skarga była absolutnie słuszna. Ale przecież w świetle tych samych traktatów, również w sprawach, które wcześniej stanęły na wokandzie TSUE, to przeważnie Polska miała rację, a Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej był zdecydowanie bardziej Trybunałem Unii Europejskiej niż Trybunałem Sprawiedliwości. A jednak tenże Trybunał podejmował właśnie takie, a nie inne decyzje. Decyzje, które Polska w poczuciu słuszności ignorowała, przyczyniając się jednak w ten sposób do narastającego kryzysu w Unii, właśnie w chwili, gdy decydenci tejże Unii uznali, że po Brexicie, nie stać ich na kolejne kryzysy. Skoro więc stało się jasne, że traktaty unijne nic tu nie dają, bo zostały tak zaprojektowane, aby żadnego kraju nie dało się ukarać bez absolutnej jednomyślności pozostałych – to decydenci postanowili własne traktaty obejść, wprowadzając dodatkowe zasady. Cóż, kto bogatemu zabroni?

Czytelnik może się bulwersować tymi słowami. Wszak, to co pisze można by uznać za sugestię, iż być może Polska nie powinna była podejmować chociażby reform systemu sprawiedliwości wedle własnego uznania, a jedynie grzecznie słuchać Unii, która od lat tolerowała, i nadal ma zamiar tolerować, absolutne bezprawie polskiego systemu sprawiedliwości. Ale nie o to chodzi, podobnie jak nie chodzi o to, że akurat reformy systemu sprawiedliwości jakich podjął się obecny rząd są, w opinii niniejszego autora, absolutnie tragiczne. Chodzi o to, że to wszystko jest zwyczajnie bez znaczenia: nie od dziś wiadomo, czyim interesom ma służyć Unia Europejska.

Mówiąc krótko: ile jeszcze razy będą nasi politycy uskarżać się na „niebezpieczne precedensy”, na „niesprawiedliwe wyroki”, zanim przyznają otwarcie – bo co do tego, że oni to dobrze wiedzą i rozumieją, nie mam wątpliwości – że o to właśnie w Unii chodzi. Że mają być dwie różne Unie w jednej – stara Unia wielkich i małych decydentów europejskich, oraz nowa Unia państw peryferyjnych stanowiących zaplecze gospodarcze dla reszty? Rzecz jasna, jest w Polsce wielu ludzi – prawdopodobnie nawet większość – przekonanych, że Unia jest tworem sprawiedliwym, który obecnie karze Polskę tylko za absolutnie realne przewinienia. Ale chyba nie z tego obozu wywodzi się obecna władza. Z ich ust, po kilku latach wojny podjazdowej z unijną biurokracją, wyrazy zaskoczenia nowymi porażkami brzmią nawet niedziwnie, co po prostu żałośnie.

W poszukiwaniu polityki racjonalnej

Politycy partii rządzącej odpowiadają: Unia tak, wynaturzenia nie. Lub inaczej mówiąc: Unia sama w sobie jest cenna, wymaga tylko pewnych reform. Taka postawa była racjonalna przed akcesją Polski, kiedy Polska mogła próbować stawiać warunki. Od tego czasu, w obliczu kolejnych traktatów, z których każdy osłabiał wpływ nowych państw członkowskich, w obliczu kolejnych wydarzeń zaciskających pętlę politycznej kontroli, postulaty reform Unii Europejskiej stawały się coraz bardziej naiwne i pozbawione sensu.

Dziś o propozycjach reformy Unii możemy powiedzieć wprost: są równie racjonalne, jak twierdzenie gdzieś w latach 80-tych, że Związek Radziecki jest w gruncie rzeczy świetnym pomysłem, trzeba go tylko trochę zreformować, żeby dać większą autonomię państwom związkowym. Po co postulować reformę organizacji, która całą swoją istotą i przekonaniem dąży w zgoła innym kierunku? Zresztą – mówimy o reformie, no to ją mamy. Nastąpiła reforma w formie nowego, przyklepanego dziś przez TSUE, mechanizmu karania państw członkowskich finansowo za brak praworządności. Czy nam się to podoba czy nie, to jest reforma, i to bardzo, bardzo daleko idąca – po prostu w przeciwnym niż moglibyśmy chcieć kierunku.

W obecnej sytuacji, są dwie drogi względem Unii Europejskiej które można uznać za racjonalne. Pierwszą racjonalną drogą jest – jakkolwiek przykro to może brzmieć – droga wiernopoddaństwa. Jakkolwiek możemy się zżymać, iż jest to postawa antypatriotyczna, jest racjonalne, tj. ma swoją wewnętrzną logikę, uznanie, że Polska ma się roztopić w tyglu Unii Europejskiej, a słabość państwa polskiego Polacy mają sobie zrekompensować szansami na osobisty awans społeczny drogą przeprowadzki z peryferii do centrum Unii.

Drugą racjonalną drogą jest uznanie, iż skoro widzimy, iż członkostwo w Unii Europejskiej osłabia suwerenność państwa polskiego w sposób szkodliwy, to należy sporządzić rachunek zysków i strat, i zdecydować – czy większe mają dla nas znaczenie takie czy inne korzyści płynące z członkostwa, czy jednak straty? A jeżeli straty – to co jesteśmy gotowi zrobić, aby te straty zatrzymać? Jednak odpowiedź na to drugie pytanie zależy od tego pierwszego. Trzeba zacząć od rachunku zysków i strat – a tymczasem, należy jednocześnie zatrzymać dalsze straty, zwyczajnie sypiąc piasek w tryby machiny unijnej.

Tam, gdzie Polska ma prawo weta, tam powinna z niego korzystać. Można to nawet potraktować jako ostatnią, desperacką próbę reform – zakomunikować wprost, że dopóki to, to, i to nie zostanie zmienione, Polska będzie wetować wszystko. Należy przy tym jednak liczyć się z możliwością, iż podobnie jak w przypadku mechanizmu praworządności, tak samo tutaj, decydenci unijni zwyczajnie wprowadzą jakiś nowy, pozatraktatowy sposób podejmowania decyzji tak aby obejść polskie weto – to zaś poskutkuje znowu pogorszeniem się sytuacji Polski. Stąd raz jeszcze wracamy do rachunku zysków i strat. Do rozważania alternatywy. Do pokazania państwom starej Unii, że Polska widzi możliwość funkcjonowania, poza tym systemem.

Jedno wydaje się pewne: już dziś możemy niestety stwierdzić, iż dwie kadencje rządów „Dobrej Zmiany” w kontekście relacji ze strukturami unijnymi przyniosły bardzo wymierne szkody. Nie jest to tylko wina działań eurokratów, ale również wina nieudolnych reakcji i działań polskich polityków, którzy często dla aktu głośnego, ale symbolicznego i krótkotrwałego sprzeciwu poświęcali możliwości długofalowych działań, które mogłyby poprawić sytuację negocjacyjną Polski względem Unii.

Na swój sposób, dobrze więc, że TSUE odrzuciło polską skargę. Im mniej bowiem w naszej polityce będzie złudzeń, tym większa szansa na otrzeźwienie. Dziś Polska pozostaje jeszcze, mimo wszystko, suwerennym państwem, ze znaczną, choć już niepełną autonomią. Polska nadal dysponuje też potencjałem wielkości – wyrwania się z matni za sprawą skutecznej polityki spokojnych, nie nazbyt krzykliwych, reform wewnętrznych. Jeśli jednak sprawy będą się dalej toczyły tak jak teraz, a nasi politycy wyjeżdżając na kolejne boje z Brukselą będą potem wyrażać śmieszne niedowierzanie, że znowu wyszło jak zawsze – to przyjdzie czas, gdy historycy opiszą obecną epokę jako drugi schyłek Rzeczypospolitej, po którym drugi raz w swoich dziejach, nasza Ojczyzna dobrowolnie wyraziła we własnym Sejmie zgodę na demontaż państwa…

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij