9 sierpnia 2024

Wydajemy pieniądze na setki niepotrzebnych, a nawet szkodliwych działań, a nie wysłano na przykład bardzo dobrych polskich socjologów, psychologów, demografów do Wielkiej Brytanii, aby zbadali, dlaczego Polki chcą tam rodzić dzieci! Ja robiłem swoje własne, skromne badania po prostu pytając Polek z Wielkiej Brytanii, dlaczego tam urodziły dzieci, a w Polsce nie. Pytałem także Polek, dlaczego mimo że deklarują, iż chcą mieć więcej dzieci to nie mają ich. Okazało się, że podstawowym czynnikiem w obu przypadkach było poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Co z tego, że mamy wysoki poziom życia, co z tego, że jesteśmy bogatsi niż za komuny, skoro nie przekłada się to na poziom poczucia bezpieczeństwa i stabilności, a to z kolei na dzietność – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl Radomir Nowakowski, autor książki „Depopulacja. Polska i świat w obliczu katastrofy”, która ukazała się nakładem wydawnictwa PROHIBITA.

 

Szanowny Panie Radomirze, jeszcze do niedawna w przestrzeni publicznej słowo depopulacja było kojarzone z różnymi teoriami spiskowymi. Ostatnie lata, zwłaszcza tzw. pandemia koronawirusa, kiedy to tylko w Polsce miało miejsce 200 tys. nadmiarowych zgonów zmieniły narrację głównego nurtu. Depopulacja nie jest już nazywana teorią spiskową, tylko „wyborem kobiet” bądź… „koniecznością dziejową”, którą można załatwić migracją. Może w związku z tym nie ma co panikować i tak jak ów „główny nurt” problem należy zbagatelizować?

Wesprzyj nas już teraz!

Absolutnie nie wolno bagatelizować tej sprawy!

Depopulacja to mówiąc najogólniej zmniejszenie liczby ludności. Jeśli w Polsce faktycznie zmniejsza się liczba ludzi – więcej umiera niż się rodzi – to mamy do czynienia z depopulacją, a nie jakąś teorią spiskową.

Z samym spadkiem liczby ludności mamy w Polsce do czynienia mniej więcej od 10 lat. Z kolei  spadek dzietności poniżej zastępowalności pokoleń trwa od 34 lat. OD 34 LAT!

Jeśli ktoś mówi, że jest to konieczność dziejowa, to mówiąc najdelikatniej, jest w potwornym błędzie. Dlaczego miałaby to być konieczność dziejowa? Bo jest za dużo ludzi?

 

Ponieważ, problemy z zastępowalnością pokoleń ma mniej więcej połowa krajów na świecie, więc to podobno „nic nadzwyczajnego, że w Polsce jest tak samo”.

Oczywiście problem z zastępowalnością pokoleń nie dotyczy tylko Polski. Niemniej jednak zamiast głosić puste hasła, że gdzie indziej jest tak samo jak w Polsce może lepiej zastanowić się, czy tego typu trend jest dla Polski korzystny, czy jesteśmy przygotowani na spadającą liczbę obywateli, czy jesteśmy gotowi na coraz mniej dzieci. Co zrobimy jak za kilkanaście lat braknie w Polsce nawet nie fachowców, ale „zwykłych pracowników” etc.? Zastąpimy ich imigrantami? Jeśli tak to skąd będziemy ich brali?

Obecnie na świecie jest około 110 państw, gdzie nie ma zastępowalności pokoleń. Według ONZ do 2050 roku takich państw będzie 137. Znając metody, jakimi posługuje się w swoich wyliczeniach ONZ, można śmiało postawić tezę, że takich krajów do roku 2050 będzie 150 albo i więcej, jak wynika z kolei z wyliczeń czasopisma medycznego „The Lancet”.

Podkreślam: 150 państw na 197 istniejących w roku 2050 nie będzie miało zastępowalności pokoleń! Skąd więc będziemy brali imigrantów?

 

W Polsce pewnie większość odpowie, że z Ukrainy. Sama Ukraina jest bardzo ciekawym przypadkiem, o czym sporo pisze Pan w swojej książce „Depopulacja”. Ukrainki z jednej strony jeszcze bardziej niż Polki nie chcą rodzić dzieci, a z drugiej to one bardzo często są wynajmowane na surogatki.

To prawda, tylko jeśli policzymy dokładnie liczbę, ile tych urodzeń jest, to z miejsca zauważymy, że w ogóle nie poprawią one tragicznej sytuacji w Polsce.

W Polsce w 1955 roku rodziło się prawie 800 tys. dzieci. Teraz rodzi się 257 tys., jeśli liczymy urodzenia samych Polek i 272 tys., jeśli liczymy urodzenia Polek, Ukrainek, Białorusinek, Wietnamek etc.

Sama surogacja nie dość, że jest czymś dla wielu ludzi niemoralnym, to nawet gdyby uznano, że należy z niej korzystać, to niczego nie zmieni. Skończy się jak z innymi działaniami promowanymi przez władze, m. in. z in vitro. Zainwestowano miliony złotych, a nic się nie poprawiło jeśli chodzi o twarde, realne dane. I to nie tylko w Polsce.

 

Nie twierdzę, że surogacja cokolwiek poprawiłaby w Polsce. Ja tylko chciałbym zauważyć, że na Ukrainie „dzieci urodzone za pieniądze” dla ludzi z Dalekiego Wschodu, przede wszystkim z Chin stanowiły spory procent wszystkich urodzeń…

Taki proceder był i nadal jest. Świadczy przede wszystkim  o tym, jak fatalna jest kondycja społeczeństwa ukraińskiego a zwłaszcza kobiet na Ukrainie, że się na coś takiego godzą, że uważają to na sposób na zarabianie i jak fatalna jest kondycja władz ukraińskich, które doprowadziły naród do takiego stanu, że jest on gotowy zarabiać pieniądze sprzedając dzieci. Oczywiście ktoś w tym miejscu powie, że „zdarzają się różne sytuacje”. Oczywiście, że tak, ale nie zmienia to faktu, iż jest to po prostu nienajlepszy sposób zarabiania pieniędzy i budowania swojej przyszłości. Dziwne, że żadna z organizacji „broniących praw człowieka” nie zwraca uwagi, że surogacja, z jaką mamy do czynienia np. na Ukrainie, to nowoczesny handel ludźmi…

 

Nie dość, że nikt nie zwraca na to uwagi, to jeszcze promuje tego typu działania. Na Zachodzie co roku odbywają się „targi dzieci” np. w Belgii i Francji, gdzie do surogatek zgłaszają się przede wszystkim tzw. pary homoseksualne.

Dziwi to Pana? Do niedawna, zanim jeszcze ruszył „biznes surogatkowy”, istniały różne „banki spermy” z największą duńską firmą Cryos , które dostarczały męskie nasienie. To również stało się biznesem, kiedy na Zachodzie zaczęto legalizować tzw. związki homoseksualne. Okazało się wówczas, że to właśnie tego typu pary są bardzo ważnymi klientami takich banków.

 

To, co przed chwilą mówił Pan o Ukrainie z jednej strony faktycznie pokazuje nam, jak fatalna jest kondycja ukraińskiego społeczeństwa. Z drugiej jednak pokazuje to, jak tragiczna sytuacja jest w Polsce, gdzie wmawia się nam, że ciąża to choroba, dziecko to pasożyt, a zabicie dziecka w łonie matki to wybór. Kobiety w Polsce mają robić kariery, spełniać się życiowo etc., a jak braknie ludzi do roboty, to ściągnie się więcej Ukraińców…

Jest to fałszywy paradygmat, który niestety bardzo mocno promują środowiska lewicowo-liberalne.

Jeśli popatrzymy na fakty, a nie na to, co mówi nam tzw. narracja głównego nurtu, to przekonamy się, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana i wiele kwestii jest nieoczywistych.

Co najmniej 15 proc. par w Polsce ma problemy z zajściem w Polsce. Główny powód: za późno decydują się na dzieci. Okres, kiedy kobieta może zajść w ciążę nie jest tak długi jak nam się powszechnie wydaje.

Druga sprawa: ile osób na świecie odniosło jakieś spektakularne sukcesy? To jest bardzo nieliczna mniejszość!  Dla ogromnej większości ludzi  „kariera” to ciężka praca 8 do 12 godzin dziennie w „zwykłych” miejscach pracy. Większość stara się żyć w miarę normalnie. Niestety żyjemy w czasach wyścigu szczurów i świat nas nakręca, że musimy nieustannie awansować, „rozwijać się” zawodowo (cokolwiek to znaczy), łączyć pracę z pasją etc.

Budowanie narracji o robieniu kariery bardzo często jest po prostu kłamstwem. Nie dość, że tych „karier” przy bliższym spojrzeniu nie ma aż tak wiele, to w dodatku kobiety, które odniosły zawodowe sukcesy w większości badań niekoniecznie są zadowolone z podjętych przez siebie decyzji i z tego, co osiągnęły.

 

Demografowie podkreślają, że nie tak dawno dla większości Polaków sukcesem życiowym było założenie rodziny i posiadanie dzieci. Obecnie sukces życiowy wyznacza ilość wyjazdów wakacyjnych (niekoniecznie z dziećmi) i ilość platform streamingowych, które się opłaca co miesiąc.

To smutna prawda. Nastąpiło przestawienie priorytetów…

 

Kiedy jednak to się stało? Dlaczego państwo polskie tego nie zauważyło? Dlaczego my sami tego nie zauważyliśmy?

Na pewno jednym z przełomów był rok 1989 i tzw. upadek systemu komunistycznego. Pierwszą rzeczą, jaką nam wówczas wmawiano było hasło, żebyśmy się bogacili i robili kariery. Poza tym niestety Polacy w komunizmie i po komunizmie byli „sztucznie biedni”. Widzieliśmy bogaty Zachód i nie ma się co dziwić, że większość z nas po prostu rzuciła się do poprawy swojego statusu materialnego. Tyle tylko, że był drugi mechanizm, mianowicie system, jaki stworzono nam po 4 czerwca 1989. System państwa post-komunistycznego, państwa post-kolonialnego z bardzo skomplikowanym prawem, z bardzo skomplikowanym systemem podatkowym, z wszechobecnym łapówkarstwem etc.

Tak naprawdę system III RP przez wiele lat nie pozwalał Polakom spełnić ich nadmuchanych oczekiwam. Tzw. kapitalizm III RP był bowiem kapitalizmem dla wybranych, dla „swoich”, dla ludzi służb, dla WSI i dla tego typu ludzi, którzy mogli „robić” kariery finansowe.

Co zaś dostali Polacy? Obraz telewizyjny głoszący, że prawdziwy mężczyzna musi zarobić, a jeśli nie potrafi to jest nieudacznikiem. Jak mieliśmy jednak zarabiać skoro system na to nie pozwalał?

Oczywiście, to nie był tylko problem Polski, bo podobnie sytuacja wyglądała w wielu innych krajach post-komunistycznych. Jeśli spojrzymy na ich wskaźniki dzietności, to zauważymy, że wystąpiły one wszędzie po „upadku komuny”, a najbardziej dramatyczny spadek miał miejsce w NRD. Szok transformacji był więc ogromny. Później miała miejsce totalna promocja zachowań konsumpcyjnych. Przypomnijmy sobie, co pojawiło się jako pierwsze w Polsce? Były to kantory, sex-shopy i wypożyczalnie filmów wideo. Stała się rzecz paradoksalna: niezbyt sytuowani, niezbyt bogaci Polacy zaczęli się zachowywać tak jak bardzo bogaci mieszkańcy Zachodu. Na Zachodzi ludzie się zdemoralizowani po tym jak stali się bardzo bogaci i po zaimplementowaniu im przez dziesięciolecia  marksizmu kulturowego. My chcieliśmy się na siłę i błyskawicznie do nich upodobnić, więc cały proces trwał dużo krócej niż na Zachodzie.

 

Ja pamiętam, jaka bieda była w latach 90. po „upadku komunizmu”. W mojej rodzinnej miejscowości ze świecą w ręce można było jednak wówczas szukać rodziny, która miała by mniej niż dwójkę dzieci…

Tylko, że te dzieci, o których Pan mówi, to potomkowie ludzi wychowanych w „starym systemie”. Jeśli byśmy ekstrapolowali i przenieśli się kilka, kilkanaście lat w przyszłość, to czy w Pana rodzinnej miejscowości, np. w roku 2005, nadal „ze świecą w ręku szukano rodziny, która miała mniej niż dwójkę dzieci”?

 

Wtedy było to już „pół na pół”…

No właśnie. Na pewno było tak, że w latach 90. siłą inercji dzieci się rodziły. Sama „pula” kobiet, które mogły wówczas urodzić dzieci była znacznie większa niż jest teraz…

 

No właśnie… Za kilka lat kobiet do rodzenia dzieci będzie jeszcze mniej. Nie dość, że będzie ich mniej, to większość z nich nie chce rodzić dzieci mimo że – i to jest dla mnie niewytłumaczalny paradoks – większość chce mieć dzieci…

Jednym z bardzo ważnych czynników, jeśli chodzi o wskaźnik dzietności jest chęć posiadania dzieci deklarowana przez kobiety. To się bada praktycznie w każdym kraju świata i w ogromnej większości krajów świata deklarowana ilość dzieci jest trochę większa niż rzeczywista liczba posiadanych dzieci. Z kolei na przykład w krajach afrykańskich kobiety deklarują, że chcą mieć np. czwórkę dzieci, a mają piątkę.

W Egipcie było do niedawna tak, że tamtejsze kobiety deklarowały, że chcą posiadać 2,8 dziecka, a miały 3,3. W Polsce mamy mniej więcej stały trend. Kobiety deklarują, że chciałyby mieć 2,14-2,15 dziecka. Tak wskazują badania z trzech źródeł: z CBOS, z Eurostatu i WVS. I tutaj pojawia się pytanie: dlaczego Polki w Wielkiej Brytanii, które deklarują, że chcą mieć 2,14 dzieci mają 2,14 dzieci, a Polki w Polsce mają w tym samym czasie 1,3 dzieci, a w roku 2023 1,16 dzieci?

Postulowałbym przeprowadzenie szczegółowych badań, które odpowiedzą na pytanie: jaki czynnik występujący w Polsce nie pozwala Polkom posiadać dzieci, a w Wielkiej Brytanii pozwala? Jak to jest, że Polki w Wielkiej Brytanii są w stanie posiadać tyle dzieci, ile zadeklarują, a Polki w Polsce nie.

 

Pana zdaniem z czego to się bierze?

Z poczucia stabilności.

 

Ale w książce „Depopulacja” zwraca Pan uwagę, że Polki w Wielkiej Brytanii w pierwszym pokoleniu rodzą więcej dzieci. Potem już ma miejsce powrót do „polskiej normy”…

W Wielkiej Brytanii do niedawna rodziło się więcej dzieci niż wynosiła średnia europejska. Stało się jednak to, co zazwyczaj dzieje się w tego typu sytuacjach. Ludzie są „bytami społecznymi”. Większość z nas obserwuje, co się dzieje wokół nich, i próbuje się do tego dostosować. Jeśli tendencją jest, że wokół nas są rodziny z jednym dzieckiem, to istnieje znacznie większe prawdopodobieństwo, że i my sami będziemy mieć jedno dziecko. Jeśli wokół nas są ludzie mający więcej niż dwójkę dzieci, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że i my będziemy mieli więcej niż dwójkę dzieci.

W Wielkiej Brytanii Polki początkowo miały większe poczucie bezpieczeństwa i większy komfort wynikający ze stabilności oraz silne oddziaływanie społeczne – angielskie rodziny miały trochę więcej dzieci niż polskie, więc Polki chętniej decydowały się posiadać więcej dzieci.

Wydajemy pieniądze na setki niepotrzebnych, a nawet szkodliwych działań, a nie wysłano na przykład bardzo dobrych polskich socjologów, psychologów, demografów do Wielkiej Brytanii, aby zbadali, dlaczego Polki chcą tam rodzić dzieci! Ja robiłem swoje własne, skromne badania po prostu pytając Polek z Wielkiej Brytanii, dlaczego tam urodziły dzieci, a w Polsce nie. Pytałem także Polek, dlaczego mimo że deklarują, iż chcą mieć więcej dzieci to nie mają ich. Okazało się, że podstawowym czynnikiem w obu przypadkach było poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Co z tego, że mamy wysoki poziom życia, co z tego, że jesteśmy bogatsi niż za komuny, skoro nie przekłada się to na poziom poczucia bezpieczeństwa i stabilności, a to z kolei na dzietność

 

Przytoczę sytuację z jednego polskiego mini osiedla, na którym mieszkają 4 rodziny. Dwie z nich mają po dwójce dzieci. Jedna nie ma dzieci, ponieważ ma koty, które są ich dziećmi, a oni sami mówią do nich np. „Mamusia już idzie”…

To pokazuje, z jak wielką zmianą kulturową mamy do czynienia, z jak wielką zmianą oczekiwań… Wmówiono nam, że dziecko to jest kłopot, że dziecko to jest problem, że dziecko przeszkadza…

 

Nie tylko. W tym wypadku zdecydowano się na koty z powodu… zmian klimatu. Ludzie, o których mówię sami są weganami, ale koty karmią wołowiną z wyższej półki…

A buty mają skórzane?

 

Tego nie wiem. Drugie małżeństwo nie ma dzieci, ponieważ mąż i żona są zbyt „piękni i młodzi” (są grubo po 30.), żeby „wstawać w nocy i pieluchę zmieniać”. Oni wolą jechać kolejny raz do Chorwacji, czy Grecji i robić karierę, a na dzieci „przyjdzie czas”.

Obawiam się, że nie przyjdzie… Badania mówią jasno: jeśli kobieta nie zajdzie w ciążę do 30 roku życia, to potem ma już maksymalnie 50 proc. szans, żeby w ogóle mieć dzieci.

Z uwagi na wykonywany zawód mam okazję rozmawiać z ludźmi na różnych etapach ich życia. Rozmawiałem z różnymi kobietami. Jedną z nich była piosenkarka, która opowiadała mi o tym jak było wspaniale kiedy była młoda, jaka była doskonała zabawa. Obecnie jest ona starszą kobietą, która mieszka sama, która wręcz cierpi z powodu samotności. Powiedziała mi, że gdyby miała swój rozum – ten, który ma obecnie – kiedy była młodą dziewczyną, to zamieniłaby swoje wspaniałe osiągnięcia wokalne na jedno dziecko…

 

Jak to się ma do wysypu tekstów w mediach liberalno-lewicowych w stylu: „mam 50 lat, nie mam dzieci i jestem najszczęśliwszą osobą na świecie”?

Jeśli chcemy, żeby było u nas dobrze, to musimy robić dokładnie odwrotnie niż piszą media liberalno-lewicowe typu „Gazeta Wyborcza”. To są po prostu media ogarnięte jakąś chorą pasją anty-natalną. Jeśli więc coś promują, to trzeba robić dokładnie na odwrót.

 

Poprzednia władza podjęła różne programy demograficzne. Niestety większość z nich skupiała się na wydawaniu kolejnych miliardów złotych na różne programy, które ostatecznie stały się programami socjalnymi. Kwestie kulturowe, kwestie mentalne, kwestie społeczne etc. zdawały się w ogóle nie interesować rządu Mateusza Morawieckiego…

Nie ulega wątpliwości, że kwestie kulturowe są najważniejsze. Jeśli na około jesteśmy bombardowani przekazem anty-natalnym to przyniesie to skutek. Czasem mniejszy, czasem większy. W przypadku Polski niestety większy.

Przekaz anty-natalny to jednak nie wszystko. Nie może być tak, że w Polsce prawo zmienia się praktycznie z dnia na dzień. Nie może być tak, że obywatele są niepewni jutra, bo wystarczy jedno posiedzenie Sejmu i mamy przegłosowany nowy fikołek prawny zmieniający sytuację o 180 stopni. Nie może być tak, że ciągle narzuca się nam coraz bardziej restrykcyjne przepisy, które w dodatku mogą być interpretowane na milion sposobów. W Biblii jest to nazywane nękaniem i taki system mamy właśnie w Polsce. System nękania, system strachu, system niepewności. Ludzie nękani nie są skłonni do posiadania większej liczby dzieci.

Jeśli chodzi o poprzedni rząd. Dobrą rzeczą na pewno było to, że wspomniano o problemie. Niezbyt dobrą rzeczą było zastosowanie metody, która na całym świecie okazała się nieskuteczna. Programy podobne do programu 500 Plus stosowano w kilkudziesięciu krajach świata i w żadnym to nie pomogło w walce z depopulacją.

Jest taki mechanizm, że gdy już się zastosuje programy typu 500 Plus to początkowo dzietność rośnie, ale potem spada. Dlaczego? Ponieważ ludzie, którzy i tak chcieli posiadać dzieci zdecydowali się na nie troszeczkę wcześniej. Później jednak dzietność znowu spada.

 

W Polsce doszła kwestia tzw. pandemii i wojny na Ukrainie, które wymiernie przyczyniły się do spadku wskaźnika dzietności. Jednak mój ulubiony „argument” w całej tej dyskusji przedstawili politycy koalicji 13 grudnia i brzmi on: „Kobiety nie rodzą na złość Kaczyńskiemu, za to, że zakazał aborcji”.

Nawet nie wiem jak to skomentować… Powiem tak: one nie rodzą na złość sobie, a nie Kaczyńskiemu. To te kobiety będą kiedyś emerytkami, to te kobiety nie będą mogły liczyć na wsparcie dzieci, na zabawę z wnukami etc. Ja wiem, że jak się jest młodym, to o tym się nie myśli. Ja jednak spotykam bardzo wielu ludzi na różnych etapach życia i widzę ich samotność, widzę ich problemy, widzę ich dramaty. Kobietom ktoś naopowiadał różne głupoty, które są nieprawdziwe. Wmówił im, że to ważne, słuszne i potrzebne, a one niestety nie zdają sobie sprawy, że są w ten sposób krzywdzone! Że wręcz same się krzywdzą wierząc w to wszystko i robiąc to, co im się wmawia.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Autor: NOWAKOWSKI RADOMIR

Wydawnictwo: Prohibita

Rok wydania: 2024

Liczba stron: 328

Format: 1.7 x 2.4 cm

Numer ISBN: 978-83-67453-14-1

Kod paskowy (EAN): 9788367453141

Wymiary: 16 x 23 mm

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij