Jakiś czas temu minister edukacji Barbara Nowacka zaatakowała posłów sprzeciwiających się praniu mózgów dzieci za pomocą tak zwanej edukacji zdrowotnej. Polityk stwierdziła, że przeciwnicy nowego przedmiotu „nie przeczytali ani zdania z podstawy programowej” i rozpowszechniają „fake-newsy”. Otóż zadałem sobie trud, by przeczytać od deski do deski program „edukacji zdrowotnej” i podzielę się poniżej refleksjami dotyczącymi zapisów, które wzbudziły mój największy niepokój.
Co dokładnie grupa kierowana przez Donalda Tuska chce zaserwować naszym dzieciom, znajdą Państwo w pliku PDF Program nauczania edukacji zdrowotnej dla klas IV–VIII szkoły podstawowej „Holistyczna edukacja prozdrowotna w szkole podstawowej – ciało, umysł, duch” dostępnym na stronie Ministerstwa Edukacji.
Wesprzyj nas już teraz!
Co dobrego w „edukacji zdrowotnej”?
Zło nie ukrywa się inaczej, jak pod pozorem dobra. Obłudnicy skrywają swoją złośliwość pod płaszczykiem pokory. Dlatego skromny strój sam w sobie ma pozór dobra, a zatem sam w sobie jest godny pochwały, niemniej z łatwością może zostać nadużyty – zauważa święty Tomasz z Akwinu. To, że w programie „edukacji zdrowotnej” znajduje się sporo zapisów, do których trudno byłoby się przyczepić, nie jest jeszcze argumentem za przedmiotem jako takim, jak chcieliby jego obrońcy.
Wypisz dziecko z edukacji zdrowotnej
Kliknij TUTAJ i pobierz wzór pisma, wypełnij i złóż w szkole
Jest tam mowa o znaczeniu aktywności fizycznej, o hartowaniu ciała czy też o zagrożeniach, takich jak nadużywanie smartfonów. Okazuje się nawet, że autorzy dokumentu uznają fakt istnienia dwóch płci, gdy czytamy o „budowie ciała dziewczynki i chłopca” i „różnicach między płciami”.
Brawo, czyli możemy być spokojni? Bynajmniej! A na dowód przedstawiam poniżej omówienie wybranych fragmentów programu, podzielone na trzy kategorie: 1) absurdy w ramach paradygmatu robienia z Polaków idiotów; 2) tematy sformułowane na tyle niejednoznacznie, że łatwo nadużyć ich przeciwko dobru dzieci; 3) jawna i bezwstydna propaganda niemoralności (tak, ona również ma miejsce w tym programie!). Konkretne zapisy programu wyróżniam myślnikami. Cytaty zagadnień lekcyjnych biorę w cudzysłów i wytłuszczam.
1) „Czy wy nas macie za idiotów? Tak, tak…”
Tak śpiewał Kazik, piętnując we właściwym sobie stylu absurdy naszego życia polityczno-społecznego.
W pierwszej części wspomnę najmniej ważne fragmenty programu „edukacji zdrowotnej”, ale zamieszczam je tu, ponieważ kierują nas do pytania: Czy władza w ogóle powinna się czymś takim zajmować i narzucać tego typu treści dzieciom, skoro od ich przekazywania jest rodzina?
– Jednym z tematów jest „higiena osobista w czasie dojrzewania”. W jakim celu szkoła ma mówić dziewczynkom, co mają robić, gdy wystąpi u nich pierwsza miesiączka? Przepraszam bardzo, ale czy matka – jak to zawsze było – nie może pójść z córką do Rossmana (tak nie zawsze było) i kupić podpaski, a przy okazji powiedzieć, jak się ich używa? Weźmy pod uwagę jeszcze jedno: mamy klasy koedukacyjne i tego typu temat może być dla dziewczynek krępujący w obecności chłopców – tym bardziej, że dla tych drugich będzie to po prostu okazja do „beki” (pamiętamy, jakie były nasze reakcje, gdy w gimnazjum proponowano nam elementy edukacji seksualnej w ramach WDŻ).
– „Przygotowanie wizyty u lekarza”: j. w. – w jakim celu nauczycielka ma w obecności klasy mówić mojej córce, jak przygotować się na wizytę u ginekologa, skoro może zrobić to moja żona na osobności?
– W tej kategorii należy wymienić zapisy już wprost kretyńskie (przepraszam, nie znajdę lepszego określenia), takie jak to, że nauczyciele za nasze pieniądze będą „uczyli” czwartoklasistów, że mają… umyć zęby przed wizytą u dentysty oraz jak używać „środków higienicznych i pielęgnacyjnych”, takich jak… pasta, szampon, mydło, ręcznik i chusteczki. Tak jakby dziesięciolatek od kilku lat tego wszystkiego nie robił i nie używał.
No chyba, proszę Państwa, że władza Donalda Tuska ma w tym ukryty cel, związany z zapraszaniem do Polski tysięcy „legalnych” imigrantów ze strefy subsaharyjskiej. O! Wtedy okazałoby się, że nauka o tych wiekopomnych odkryciach ludzkiej cywilizacji będzie jednak potrzebna… W każdym razie dalej czytamy o lekcji zatytułowanej „Różnice kulturowe, językowe, społeczne”. Przypadek? Zapewne.
Nie wiem, może ze mną coś jest nie tak, ale gdy dam swoim dzieciom kawał mięsa, to nie muszę robić im wykładu akademickiego o tym, jak mają je pokroić i zrobić kotlety, ponieważ obserwowały jak robi to mama, a przy tym występuje u nich naturalny instynkt samozachowawczy. Sprawia on, że wolą kroić nożem i bić tłuczkiem mięso, a nie same siebie…
Robienie z nas idiotów i „wyręczanie” rodziców jest proponowane w sposób tak kuriozalny, że gdybym tego nie przeczytał, to nie pomyślałbym, że coś takiego może w ogóle przyjść do głów twórcom programu nauczania. Otóż według projektu Nowackiej szkoła chce uczyć nasze dzieci, jak „bezpiecznie” przygotować… prosty posiłek. I chodzi tu o posiłek w rodzaju wymienionych w dokumencie… sałatki owocowej i kanapki.
– Odrębną kategorię – tematów będących przejawem nie tyle absurdu, co po prostu hipokryzji – stanowią lekcje związane z ekologią (tak, propaganda ideologii ekologizmu przewija się przez cały dokument). Mamy więc uczenie, jak czytać etykiety produktów, jak się zdrowo odżywiać, jak sadzić w domu warzywa (tak jakby w szkole robienie sadzonek nie było dotąd obecne i jakby trzeba było wprowadzać w tym celu osobny przedmiot) itd. Odpowiem krótko: Jakim prawem władza uczy nas o tym, co jest zdrowe, jeżeli ta sama władza niszczy polskie rolnictwo i polskich producentów podatkami i absurdami unijnymi, żyrując kolonizowanie Polski przez zagraniczne koncerny i Big Food? Więcej na ten temat pisałem w tekście Z ekologią za pan brat? Owszem, ale tylko na gruncie wolnego rynku!
2) Diabeł tkwi w rozumieniu pojęć
Powyżej pozwoliłem sobie na odrobinę ironii i humoru, ale teraz przejdźmy do poważniejszej materii. W dokumencie pojawia się szereg tematów, które teoretycznie mogłyby być niegroźne, a nawet pożyteczne, gdyby były przeprowadzone normalnie. Ale – mając świadomość, jak wypaczone pojęcia promuje dzisiejsza pedagogika i jakie wykładnie narzuca władza – należy mieć się na baczności.
– „Gdzie dzieci i młodzież mogą uzyskać pomoc psychologiczną”: ten temat pojawia się kilka razy. Warto mieć to na uwadze w kontekście gangsterskich działań, jakie prowadzi rząd Tuska przeciwko władzy rodzicielskiej, odbierając dzieci rodzicom pod byle pretekstem (więcej w tekście Dzieci „własnością” państwa. O czym nie chce wiedzieć Tusk?). Znajdujemy np. zapis: „Sytuacje, w których trzeba powiedzieć dorosłemu” – ale komu? Bo przecież nie rodzicowi, jak rozumiem. Jest za to mowa o telefonach zaufania, roli szkolnych psychologów i pedagogów. Oczywiście, jak w każdym innym przypadku, sposób prowadzenia takich lekcji będzie zależał od nauczyciela, niemniej w samym założeniu dokonuje się niepokojącego przeniesienia nacisku na państwowe, a nie rodzinne, środki zapobiegania problemom.
– Polem notorycznej niesprawiedliwości w placówkach szkolnych i przedszkolnych jest kwestia, którą w programie ujęto pod hasłem „Co to jest przemoc?”. Dzisiejsza pedagogika i system edukacji przyjmują całkowicie fałszywą definicję przemocy, uznając, że jako taka jest ona zawsze zła. To błąd, ponieważ przemoc jest złem fizycznym, natomiast nie zawsze jest złem moralnym i osoba, która używa przemocy w obronie własnej bądź kogoś słabszego, czyni napastnikowi zło fizyczne, natomiast – jeżeli intencja jest szlachetna, a przynajmniej słuszna – to nie czyni zła moralnego. Wręcz przeciwnie. Krótko mówiąc, nie chcemy, by szkoła jeszcze bardziej utwierdzała w naszych dzieciach tę ideologię, której praktycznym skutkiem jest faworyzowanie bezkarnych i bezczelnych agresorów, nieraz dodatkowo jeszcze rozzuchwalanych przez głupich, roszczeniowych rodziców. Również w tym kontekście pojawiają się absurdy w rodzaju: „Sposoby reagowania – kiedy powiedzieć STOP”. Dobrze wiemy, że nie wszystko da się załatwić gadaniem i nie życzymy sobie ograniczania naszym dzieciom prawa do obrony.
– W programie znajdujemy taką oto perełkę: „Pojęcia: zauroczenie, zakochanie, miłość – co czuje serce i głowa?”. Powiem krótko: Nie. Zdecydowanie nie chcę, by szkoła tłumaczyła moim dzieciom, czym jest miłość, skoro mogę być przekonany, że nie padnie tam właściwa definicja miłości jako cnoty, a więc sprawności moralnej, którą praktykując, czynimy drugiej osobie obiektywne dobro; sentyment uczuciowy i pociąg cielesny mogą towarzyszyć miłości, ale to odrębna sfera – zarezerwowana dla małżeństwa. Podobnie nie chcę, by szkoła uczyła moje dzieci, co mają myśleć na następujący temat: „Przykłady zmian w rodzinie, które mogą się zdarzyć: rozwód, nowy partner rodzica”. Patologiczna liczba rozwodów i konkubinatów jest znakiem upadającej cywilizacji i żeby o tym mówić, trzeba rozumieć kontekst. To przekracza ramy programowe proponowane przez systemową szkołę.
– Weźmy pod uwagę, że poruszając z dziećmi tego typu tematy, nauczyciele siłą rzeczy przekazują określoną wizję relacji międzyludzkich. W tym kontekście zwróciłem uwagę na zapis na temat obowiązków w rodzinie: „dziecko: szacunek wobec rodziny, nauka, pomoc w domu”. Szacunek wobec rodziny? Co to znaczy? I gdzie – drodzy inżynierowie społeczni od Tuska – jest mowa o posłuszeństwie dzieci wobec rodziców? Proszę zwrócić uwagę, jaką wodę z mózgu można zrobić dzieciom, jeżeli nie wyniosły z domu zrozumienia stosunków rodzinnych. Pojęcie „posłuszeństwa” w ogóle się tu nie pojawia, choć jest ono zapisane nawet w ustawie Kodeks rodzinny i opiekuńczy, gdzie jest mowa o władzy rodzicielskiej i posłuszeństwie nieletnich dzieci. Ale wiadomo, Tusk idzie dalej, ponieważ jego celem jest zniszczenie dobrych polskich obyczajów, nawet tych, które wciąż zachowały się w obowiązujących w Polsce aktach prawnych.
– I ostatni temat w tej kategorii: „Zachowania ryzykowne i odpowiedzialne wybory”. Tu znajdziemy takie zapisy jak „Wpływ alkoholu i nikotyny na rozwój mózgu”. Czyli mamy jasność, że rząd Tuska pragnie nadal prowadzić Polskę drogą pijaństwa i alkoholizmu. Tak: bo do pijaństwa i alkoholizmu prowadzi demonizowanie używek, po które młodzież sięga tym chętniej, im bardziej przedstawi się im fałszywy obraz ich używania jako „owocu zakazanego”. Przez całe lata wszelkie tego typu działania (na czele z post-stalinowską Ustawą o zwalczaniu alkoholizmu) wyłącznie zachęcały dzieci i młodzież do „zachowań ryzykownych”. Jeżeli coś zmieniło się w Polsce na dobre, a dzisiejsza młodzież pije mniej (co jest faktem), to jest to zasługa tylko i wyłącznie importerów, dystrybutorów, producentów oraz osób promujących dobre alkohole. Uczmy się od cywilizowanych państw śródziemnomorskich, w których dzieci są wprowadzane w arkana degustacji szlachetnych alkoholi i – dziwnym trafem – właśnie dlatego problemu masowego pijaństwa w zasadzie tam nie ma.
3) Tusk i Nowacka jadą po bandzie
Z tym kolokwialnym podtytułem przechodzimy do kategorii najpoważniejszych zarzutów, jakie należy sformułować pod adresem tzw. „edukacji zdrowotnej”. Są tu zapisy zdumiewające wręcz w swojej śmiałości propagowania treści niemoralnych i niewłaściwych dla dzieci w wieku szkolnym.
– Po pierwsze, należy podkreślić elementy związane z edukacją seksualną. Już w IV klasie podstawówki pojawia się lekcja o narządach płciowych w kontekście „przyszłej prokreacji”. Znowu mamy tu do czynienia z przewrotną retoryką, bo wydawać by się mogło, że sformułowanie „przyszła” prokreacja nie zachęca dziesięciolatków do podejmowania aktywności seksualnej. JEDNAK pytam: po co 10-latek ma słuchać – za przeproszeniem – o prokreacyjnej funkcji swojego siusiaka, skoro nie jest jeszcze z natury zainteresowany takim użyciem tego narządu? I przede wszystkim: Dlaczego – a raczej: jakim prawem – ma o tym słyszeć od nauczyciela, skoro obowiązek wprowadzenia w „te sprawy” spoczywa tylko i wyłącznie na rodzicach, ponieważ tylko i wyłącznie dom jest tą przestrzenią, gdzie w sposób bezpieczny i właściwy można taką wiedzę przekazać? W tym temacie pojawia się też zapis: „Rola seksualności w życiu człowieka od dzieciństwa do dorosłości”. Może pani minister Nowacka raczy mi wytłumaczyć, jaką rolę seksualność ma jej zdaniem pełnić… w dzieciństwie? I potem dziwią się owi rządowi „eksperci”, że „prawicowe szury” oskarżają ich o przygotowywanie gruntu pod zachowania pedofilskie. W ramach edukacji seksualnej zawartej w przedmiocie dzieci będą się uczyły również o antykoncepcji czy też „hormonalnej regulacji procesów rozrodczych”. Znów pytanie, po co i jakim prawem?
– Rzeczą, która najbardziej mnie zdziwiła, było to, w jak otwartym tonie zawarto w programie tematy związane z propagandą ideologii LGBT. Począwszy od miękkich zapisów na temat „stereotypu płci”, a skończywszy na całkiem jawnych sformułowaniach typu: „Wyjaśnienie pojęcia orientacji psychoseksualnej i jej możliwych kierunków rozwoju” czy też „Pojęcia związane z tożsamością płciową, w tym różnice między płcią biologiczną, tożsamością płciową a ekspresją płciową”. Tu już bez cienia wątpliwości wiemy, że zgodnie z programem dzieci usłyszą o tym, że „kierunkiem rozwoju” ich orientacji seksualnej może być homoseksualizm, zaś to, że urodziły się jako chłopiec lub dziewczynka, bynajmniej ich ostatecznie nie definiuje, ponieważ mogą uznać, że przynależą do jakiejś innej z kilkuset płci, których listę być może przedstawi im pani od edukacji zdrowotnej… Do czego jeszcze rząd Tuska zobowiązuje panią od edukacji zdrowotnej? Jak nietrudno się domyślić, do tego, by odpowiednio uwrażliwiła dzieci na „samopoznanie” w obszarze „tożsamości płciowej” oraz na potrzebę akceptacji wszelkich „różnorodności”.
Jak głęboko sięga ta propaganda genderyzmu, pokazuje następujący cytat: „Godność człowieka jako wartość niezależna od wyglądu, stanu zdrowia, niepełnosprawności, tożsamości”. Widzimy, że w myśl ideologów Tuska same zręby naszego człowieczeństwa mają połączyć się fałszywie rozumianą ideą tolerancji (chodzi nie tylko o ten fragment, ale o powtarzające się zapisy na temat szanowania odmienności). Tolerancja to konieczność znoszenia zła w przypadku, gdy nie można go roztropnie wyeliminować. Ale nie bądźmy naiwni, wiemy, że nie tak brzmi definicja tolerancji wśród dzisiejszych „elit” politycznych.
Wypisz dziecko z edukacji zdrowotnej
Kliknij TUTAJ i pobierz wzór pisma, wypełnij i złóż w szkole
Odrzucenie „edukacji zdrowotnej” jest naszą moralną powinnością
Ktoś z Państwa może mi zarzucić, że potraktowałem ten przegląd bardzo hasłowo. Wyjaśniam, że dokument ministerstwa sam jest hasłowy. Nie ma tam szczegółowych wyjaśnień. Jest to plik PDF, w którym w krótkich punktach i w tabelkach są przedstawione tematy lekcji. Mogą Państwo sami sprawdzić.
Natomiast na tym nie koniec. Jest jeszcze kilka uwag. Po pierwsze, w związku z powyższym, program ten umożliwia niebezpieczną dowolność rozwinięcia wszystkich zagadnień. Nie pada tam np. sformułowanie „masturbacja”, ale proszę się zastanowić, czy to naprawdę takie trudne, by podczas lekcji na temat „istoty popędu seksualnego i sposobów radzenia sobie z napięciem seksualnym” przemycić stwierdzenie, że jednym z tych sposobów jest właśnie masturbacja, która – a jakże – nie powoduje żadnych skutków ubocznych i w żaden sposób (szczególnie w połączeniu z pornografią) nie pogarsza potem jakości relacji intymnej… Nie, proszę Państwa, nie chcę, żeby moje dzieci coś podobnego usłyszały lub choćby były narażone na zetknięcie się z tego typu treściami.
Podobnie jak uważam, że nie ma najmniejszej potrzeby, by dzieci w podstawówce słyszały na temat „chorób przenoszonych drogą płciową”, takich jak wymienione w dokumencie ministerstwa: kiła, rzeżączka, chlamydioza, HPV (wirus brodawczaka ludzkiego), HBV (wirus zapalenia wątroby typu B), HCV (wirus zapalenia wątroby typu C), HIV (ludzki wirus niedoboru odporności), HSV (wirus opryszczki pospolitej). Znów, weźmy pod uwagę kontekst: tego typu choroby są przenoszone wśród marginesu społecznego: narkomanów, osób korzystających z usług prostytutek albo oddających się nieroztropnie przygodnym stosunkom seksualnym. Żadnej z tych rzeczy nie życzę sobie dla swoich dzieci i na poziomie podstawówki nie ma żadnego powodu, żeby dziecko stykało się z tak drastycznymi skutkami ludzkiego upadku i braku odpowiedzialności.
Dodam tylko, że w programie „edukacji zdrowotnej” nie mogło oczywiście zabraknąć propagandy szczepionkowej i pandemicznej. Przewidziana została lekcja o tym, jak rzekomo „szczepienia zmieniły historię zdrowia”, choć jest jawnym faktem (a nie teorią spiskową), że nikt nie przeprowadził badań klinicznych szczepień dla dzieci i nikt nie udowodnił przy użyciu aparatu naukowego, że to szczepionki, a nie powszechny wzrost higieny i dostępność antybiotyków, doprowadziły do ustania epidemii chorób zakaźnych. Znów mówię: NIE. Nie chcę, by moje dzieci przesiąkały duchem antynaukowego obskurantyzmu i przyjmowały propagandę rządów i koncernów farmaceutycznych zamiast zdrowego rozsądku oraz wyników badań. Tym bardziej, że program zakłada nie tylko promowanie niepotwierdzonych informacji na temat szczepień i pandemii, ale także dalsze polaryzowanie społeczeństwa (brawo, władza!) poprzez napiętnowanie osób, które chcą samodzielnie myśleć i zachować przyrodzone prawo do integralności cielesnej i decydowania o przyjmowaniu bądź nieprzyjmowaniu chemicznych substancji do własnego organizmu. Temu ma służyć zagadnienie zatytułowane: „Czym są ruchy antyszczepionkowe i jak działa dezinformacja”.
Podsumowując, jestem przekonany, że każdy rodzic, który troszczy się dobro i bezpieczeństwo swojego dziecka i który nie chce, by jego pociechy stały się trybikami w machinie rządowej propagandy i systemowego zepsucia moralnego, doskonale rozumie, że należy złożyć odpowiednie podanie i wypisać dzieci z „edukacji zdrowotnej”. Na koniec proszę tylko o szerszą refleksję wykraczającą poza własne tylko dobro. Tego typu przedmiot w ogóle nie powinien istnieć, ale istnieje – został już wprowadzony – i rodzice, którzy nie wykażą się troską o dzieci i asertywnością, sprawią, że opisane wyżej treści zaczną krążyć po naszych szkołach. Róbmy, co w naszej mocy, żeby zneutralizować negatywne skutki tego zjawiska.
Filip Obara
Wypisz dziecko z edukacji zdrowotnej
Kliknij TUTAJ i pobierz wzór pisma, wypełnij i złóż w szkole
