Może warto nieco zmodyfikować formułę „Dnia Islamu” i zmienić go na przykład na „Dzień Konwertytów z Islamu”? Wszak celem każdego dobrze pojętego dialogu jest dotarcie do prawdy.
Od 2001 roku z inicjatywy Episkopatu organizowany jest w Polsce „Dzień Islamu”. Słyszymy w rozmaitych oficjalnych enuncjacjach, że ma on służyć – podobnie jak inne tego typu przedsięwzięcia –pogłębianiu dialogu międzyreligijnego i wspieraniu tolerancji oraz „ducha ekumenizmu”. No cóż, można powiedzieć, iż gdyby Kościół pierwszych wieków w ten sposób podchodził do przekazanego mu przez Chrystusa nakazu misyjnego, kalendarz miałby wypełniony rozmaitymi Dniami – czy to Dniem Mitry, Dniem Gnozy, czy też ewentualnie Dniem Maniego. Wszystkie te Dni układałyby się w kolejne Tygodnie (np. Tydzień Modlitw o Jedność z Arianami – nie o ich nawrócenie). To pięknie, tyle, że narody – począwszy „od Judei i Samarii, aż po krańce ziemi” – nie usłyszałyby radosnej, bo zbawczej Nowiny o Bogu w Trójcy Świętej, obecnym wśród nas „aż do skończenia świata”.
Wesprzyj nas już teraz!
Skoro jednak sensem „Dnia Islamu” jest dynamizowanie dialogu religijnego z islamem, warto zapytać o jego realne podstawy. Przecież w sprawie najważniejszej, to znaczy w odniesieniu do wizji Boga w chrześcijaństwie i islamie, nie jest możliwa zgoda. Muzułmanie odrzucają przecież istnienie Trójcy Świętej – rdzeń wiary chrześcijańskiej.
A może w „Dniu Islamu” chodzi o zwrócenie uwagi na pewną wspólną płaszczyznę, gdzie chrześcijaństwo może spotkać się z islamem, tj. na gruncie odpierania kolejnych ataków wojującego sekularyzmu? Również nie. Przynajmniej historia ostatnich „Dni Islamu” na to w żaden sposób nie wskazuje. Raczej potwierdza ona smutny stan rzeczy, tzn. próbę wykorzystania tej okazji do promowania politpoprawnej wizji mahometanizmu.
Tymczasem ciężką rękę „religii pokoju” odczuwają miliony chrześcijan – od Nigerii po Indonezję, gdzie jak wskazują coroczne raporty światowych organizacji monitorujących współczesne prześladowania, są oni poddawani rozmaitym represjom: od społecznego wykluczenia po fizyczną eksterminację. Najczęściej zresztą różnorodne formy represji są stosowane równocześnie.
Może warto w tym kontekście nieco zmodyfikować formułę „Dnia Islamu” i zmienić go na przykład na „Dzień Konwertytów z Islamu” jako przejaw udanego dialogu międzyreligijnego chrześcijańsko-muzułmańskiego. Wszak celem każdego dobrze pojętego dialogu jest dojście do prawdy. Nie ma natomiast większego sukcesu jak dojście do Tego, który o sobie mówił, że „jest Drogą, Prawdą i Życiem”.
Przy tej okazji można by zwrócić uwagę na dramatyczną sytuację muzułmańskich konwertytów na chrześcijaństwo w ich ojczystych krajach. Odrzuceni nie tylko przez społeczeństwo, ale również przez własne rodziny, żyją oni w ciągłym zagrożeniu życia.
Na razie takie wizje można potraktować jako pobożne życzenia. Nie mam bowiem złudzeń co do tego, że obecnie „Dzień Islamu” jest częścią szeroko rozbudowanego „przemysłu dialogu”, który ma swoje papieskie rady, komisje na poziomie episkopatów krajowych, ma swoje sekretariaty, czasopisma i regularnie odbywane międzynarodowe konferencje życzliwie traktowane przez medialny mainstream.
Co ma do zaoferowania – poza zwietrzałą solą politycznej poprawności – przybywającym na Stary Kontynent setkom tysięcy muzułmańskich imigrantów taki „przemysł dialogu”, który gorszy się na samo słowo „nawracać”? Często słyszymy, że napływ do Europy tak zwanych uchodźców jest także szansą dla Kościoła na „ubogacenie się”. Marne to wzbogacenie jeśli przybyszom w imię „dialogu” odmawia się nawet ukazania wspaniałego „blasku prawdy” (Veritatis Splendor). To tak, jakby Kościół w V i VI wieku po Chrystusie, w epoce wielkiej wędrówki ludów urządzał Dzień Wizygoty, Dzień Franka lub Dzień Gota, zamiast tego, co rzeczywiście uczynił, czyli ofiarowania tym ludom możliwości realnego ubogacenia się w Blasku Prawdy. Cywilizacji Zachodu nie stworzył „dialog międzyreligijny”, ale nawracanie do Tego, który jest Prawdą.
Grzegorz Kucharczyk