10 marca 2023

Disney kontra DeSantis. Marzenie o samostanowieniu obywateli a władza sprawiedliwa

Katolicki gubernator Florydy bez wahania stanął do boju, a gdy okazało się, że Disney obstaje przy deprawowaniu dzieci ideologią homoseksualno-genderową – wymierzył decydujący i miażdżący cios. Tym samym, po kilku dekadach, spełnione pośmiertnie marzenie Walta Disneya o mieście rządzonym przez obywateli-artystów legło w gruzach. Czy było warto – marzyć, walczyć, niszczyć…?

Samorząd – to słowo, które w polskich realiach kojarzymy z politycznymi stołkami obsadzanymi przez przez mniej lub bardziej etyczne figury z lokalnych kręgów partyjnych. Ale czy ten obraz zgodny jest z etymologią pojęcia? Wszak skoro samorząd, to rządzimy się sami

Takie właśnie było marzenie Walta Disneya. W języku projektowym otrzymało ono nazwę Experimental Prototype Community of Tomorrow („eksperymentalny prototyp społeczności jutra”). Projekt ten został zaprezentowany w krótkim filmie dokumentalnym mającym przekonać inwestorów, a został wydany w serii Walt Disney Treasures (odcinek Tomorrow Land).

Wesprzyj nas już teraz!

Chodziło o to, żeby wokół parku rozrywki Disney World powstał obszar zarządzany przez firmę, a wyjęty spod kurateli władzy politycznej. Disney nie dożył spełnienia tego marzenia. W roku 1967, a więc niedługo po jego śmierci, wygospodarowano ponad 10 tysięcy hektarów pomiędzy hrabstwami Orange i Osceola – na terenach obejmujących miasta Bay Lake i Lake Buena Vista, które faktycznie otrzymały nie tylko specjalną ulgę podatkową, ale także autonomię w zakresie zarządzania infrastrukturą i innymi aspektami przestrzeni publicznej, zwykle będącymi w gestii lokalnego samorządu.

„Miasto-państwo” Disneya rozwijało się przez kilkadziesiąt lat, stanowiąc atrakcję na mapie Stanów Zjednoczonych, do której rokrocznie ciągnęły tłumy turystów. Zapewne byłoby tak dalej, gdyby nie fikołek, jaki w XXI wieku wykonała Rewolucja – wydając ze swego plugawego łona twór nazwany cancel culture. Na fali (homo)seksualizacji całego życia publicznego, łącznie ze sferą zbiorowej wyobraźni najmłodszych widzów, wymierzono bezpardonowy cios w charakter wytwórni założonej niegdyś przez Walta Disneya. We florydzkim Disney World zaczęto organizować imprezy dla dzieci, których celem było propagowanie dewiacji seksualnych i zaburzeń psychicznych na tle płciowym…

W tym momencie do akcji wkracza katolicki gubernator Słonecznego Stanu – Ron DeSantis. Poprzednie cztery lata jego rządów były pasmem prawdomówności i skutecznych działań, które wywindowały Florydę do czołówki amerykańskich stanów, a gwałcicielom moralności publicznej pokazały, gdzie ich miejsce. Z tego powodu na samo wspomnienie gubernatora na temat planowanej stanowej kontrofensywy w celu ukrócenia korporacyjnej samowoli, w firmie zmienił się prezes, a nowy zasiadł przed kamerą i oświadczył, iż żałuje, że Disney zaangażował się w tę walkę.

Ale ta polityczna deklaracja nie przełożyła się na porzucenie demoralizującej agendy, która wciąż pozostała na ustach kadry zarządzającej, dając tym samym sygnał, że ofensywa jest konieczna. Klamka zapadła, gdy na biurko gubernatora trafiła ustawa znosząca specjalne przywileje Disneya w stanie Floryda.

Dziś korporacyjne królestwo dobiega końca. W mieście jest nowy szeryf i karność wraca do porządku dziennego – powiedział Ron, wywołując entuzjastyczny aplauz zgromadzonych osób. Ludzie stojący wokół gubernatora byli radości i wzruszeni, a blask splendoru władzy sprawiedliwej, która wykonuje to, do czego Bóg ją powołał, odbijał się w ich oczach…

Ale czy spór pomiędzy rozwielmożnioną korporacją a władzą katolickiego gubernatora jest w tym wypadku całkiem jasny i zero-jedynkowy? Otóż nie.

Sam DeSantis powiedział, że intencją rządu jest przywrócenie tego, co obejmowała wizja Walta Disneya. I tu dowiadujemy się, że Walt bynajmniej nie był zwolennikiem społecznej akceptacji homoseksualizmu, a tym bardziej propagowania go wśród młodych widzów. Pewnego razu – jak dowiadujemy się z jego biografii – przyszła do niego grupka gorących głów z jednego z działów firmy, która przedkładała, jak ważne jest, by iść z duchem czasu i wprowadzić wątki homoseksualne do produkcji dziecięcych. Walt powiedział „OK”, a na drugi dzień okazało się, że owi zapaleńcy nie mieli już czego szukać, gdyż wszyscy zostali odprawieni z kwitkiem i wylądowali na bruku.

Z drugiej strony wizję Walta Disneya określa się jako „utopijne miasto”. Ale czy na pewno jest to zwykła utopia? Popatrzmy z perspektywy paradygmatu, jakim jest Amerykański Sen…

Jednym z bardziej sugestywnych utworów osnutych wokół motywu American Dream jest film Sama Peckinpaha The Ballad of Cable Hogue. Oszukany przez wspólników tytułowy bohater cudem przeżywa marsz przez pustynię, po czym odnajduje ujęcie wody. Przez prawo zasiedzenia staje się panem małego skrawka ziemi i zaczyna prowadzić interes, sprzedając kubek wody za 10 centów. Zarządza terenem i dobrami pod powierzchnią nie dlatego, że rząd mu pozwolił, ale dlatego, że był pierwszy i ze strzelbą w ręku umiał obronić nabytej w ten sposób własności…

Firma Disneya wprawdzie dogadała się z lokalną władzą i nie musiała zbrojnie udowadaniać swego prawa do autonomii, ale zasada jej działania była podobna. Opierała się na przekonaniu, że naród (obywatel) partycypuje we władzy, która nie jest wyłączną domeną rządu. W tym sensie nie można nie przyznać, że w wizji Walta Disneya było coś pięknego, a nawet pokrywającego się z katolickim rozumieniem stosunków pomiędzy państwem a obywatelami, w myśl którego samorządność powinna pozostawać w dużej mierze w rękach tych drugich. Zresztą, nie musimy uciekać myślą aż za ocean – cały świat przed Rewolucją Francuską (która wprowadziła wszechwładzę rządu i etatystyczny ustrój społeczny!) w jakiejś mierze opierał się na modelu, w którym wolni obywatele cieszyli się sporą dozą autonomii na swoich terenach.

W tym świetle moglibyśmy krytycznie spojrzeć na decyzję Rona. Ale zważmy, iż obowiązkiem władzy jest dbanie o dobro wspólne, a nie pielęgnowanie pięknych marzeń artystów. Dlatego władca musiał wkroczyć do akcji – aby bronić moralności publicznej i niewinności dzieci, które stały się celem ataku ze strony zdeprawowanej przez dewiantów seksualnych korporacji. Z tego samego powodu absurdem byłoby oskarżać katolickiego gubernatora Florydy o zniweczenie wizji Disneya, skoro zniweczył ją nikt inny, tylko zarząd firmy, który odpłynął daleko od wartości jej założyciela, hołdując ideologii podnoszącej bunt przeciwko Bogu i naturze.

Tak historia w dziwny i nietypowy sposób zatacza koło. Nie wiadomo, co będzie dalej z marzeniem Walta Disneya, choć można odetchnąć z ulgą, że walec deprawacji nie zrówna z ziemią florydzkiego Disney World. Czy było warto? Marzyć – na pewno. Walczyć i niszczyć – to oczywiście pytanie retoryczne…

Filip Obara

Państwo a Naród. Dla kogo jest niepodległość?

Katolik, wolnościowiec, antycovidysta. Gubernator Florydy prezydentem USA 2024?

Dlaczego Ameryka wciąż jest wolna? Przypadek Clivena Bundy’ego

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij