1 marca 2024

„Diuna: część druga” – koniec wieńczy dzieło [RECENZJA FILMU]

(Fot. Warner Bros. / Zuma Press / Forum)

Trzy lata. Tyle kazał nam czekać Denis Villeneuve na drugą część swojej wersji Diuny – a przecież nie o sequel tu chodzi, lecz o integralną drugą połowę dzieła. Więc doprawdy: czas najwyższy. Ucinając już na wstępie obawy i wątpliwości: reżyser bynajmniej nie zawodzi.

Przystępując do recenzji drugiej części Diuny, po uprzednim opisaniu tej pierwszej, mógłbym właściwie pójść na skróty, przeklejając znaczne części tamtej pierwszej recenzji. Że film porywający i urzekający, niezbyt wierny pierwowzorowi, ale bardzo udany właśnie jako adaptacja, czyli dostosowanie do formatu kinowego. Że piękny spektakl, że fascynująca wizja przyszłości, że nierówno, ale ogólnie dobrze zagrane, i tak dalej. To wszystko pozostaje prawdą. Ale nie zatrzymujmy się na tym! Część druga nie jest li tylko mechaniczną kontynuacją tej pierwszej: dalsza część historii oznacza znaczącą zmianę nastroju i tematyki.

Wielkie przyspieszenie

Przede wszystkim więc, w pierwszej części mieliśmy do czynienia z bardzo delikatnym, stopniowym wprowadzaniem w realia przyszłości wyobrażonej przez Franka Herberta. Akcja rozkręcała się powoli, poświęcając dwie godziny na to, co inny reżyser skompresowałby do krótkiego wstępu. Był to zabieg udany, dzięki któremu widz mógł skuteczniej wchłonąć nie tylko warstwę wizualną, ale również skomplikowaną sieć politycznych i religijnych intryg – sieć znacząco uproszczoną względem książki, ale nadal bardziej złożoną i skuteczniej zaprezentowaną niż w dwóch wcześniejszych jej adaptacjach filmowych. W drugiej części powolne tempo znika. Film jest wielką sekwencją kolejnych bitew w narastającej skali, aż do epickiej w proporcjach finałowej konfrontacji. Wydarzenia książki zostały również dramatycznie skrócone – gdzie w pierwowzorze akcja rozciągała się na przestrzeni kilku lat, tu akcja została skompresowana do zaledwie kilku miesięcy. Wymagało to nawet usunięcia paru istotnych postaci, co z pewnością będzie drażnić czytelników książki.

Wesprzyj nas już teraz!

Zarazem, to wielkie przyspieszenie bynajmniej nie jest w typie współczesnego Hollywoodu, gdzie zwłaszcza w filmach science-fiction często dosłownie nie ma momentu oddechu, z wielką szkodą dla fabuły. Przeciwnie: Villeneuve skutecznie przeplata potyczki i bitwy z kolejnymi scenami dialogowymi, skutecznie pokazując jak młody, wystraszony Paul Atryda stopniowo przepoczwarza się w Muad’diba, fremeńskiego wojownika, wodza, i religijnego „mesjasza”. W znacznie większym stopniu niż we wcześniejszych adaptacjach – choć może nadal nieadekwatnym biorąc pod uwagę treść książki – udaje się tu wpleść wątpliwości Paula, jego narastający niepokój wobec prześladujących go szczątkowych, ale przerażających wizji przyszłości, oraz jego determinację, aby mimo zdolności widzenia przyszłości, zachować jakąś namiastkę kontroli nad własnym losem. Reżyser skutecznie osiąga to za pomocą motywu geografii, gdzie – nie zdradzając szczegółów – Paul długo odmawia wybrania się w konkretną podróż, deklarując, że nie chce przyszłości, która czeka, jeśli tam się wybierze. Czytelnik książki mógłby się obruszyć, że długie rozmowy oraz monologi wewnętrzne Paula zostały w ten sposób diametralnie skrócone i uproszczone – ale jak na medium filmu, trudno byłoby pokazać więcej.

Jeszcze większy spektakl

Właściwie dla książek są słowa – dla kina, obraz. Pokazuj, nie opowiadaj, to słowa które wpaja się każdemu scenarzyście, słowa o tyle paradoksalne że przecież praca scenarzysty polega właśnie na opowiadaniu. Chodzi jednak właśnie o to, że scenarzysta ma oprzeć się pokusie nadmiernego, teatralnego „przegadania” fabuły, dając reżyserowi okazję, aby zakomunikować kluczowe elementy fabuły oraz charakteryzacji postaci poprzez ich działania. W przypadku Diuny, zarówno pierwszej, jak i drugiej części, to się faktycznie udaje – a jeśli pierwsza część kończyła się krótką, lecz epicką w swej skali bitwą, druga część ma tę zaletę, że fabuła zmierza wprost do konfrontacji na największej skali.

Oglądając drugą część Diuny, miałem ciągle nieodparte wrażenie, że to jest jakiś wielki hollywoodzki film epicki z lat 1960-tych – jak chociażby Lawrence z Arabii (1962), co byłoby o tyle słusznym skojarzeniem, iż Frank Herbert pisząc Diunę inspirował się wspomnieniami samego Lawrence’a. Tak samo więc jak Lawrence z Arabii stopniowo zmierza do ostatecznej bitwy o Damaszek, jednocześnie zaznaczając, iż to pozornie epickie wydarzenie jest małym elementem dużo większych wydarzeń, tak tutaj wszystko zmierza do ostatecznej, spektakularnej bitwy, jednocześnie sygnalizując, że to jest dopiero początek czegoś jeszcze większego.

Film stopniowo wprowadza więc kolejne postaci, zarówno na planecie Diunie, jak i poza nią; imperator, który w pierwszym filmie stanowił swego rodzaju cień, kierując wydarzeniami zza kotary, pojawia się osobiście, a wraz z nim szereg innych postaci z jego otoczenia, dając nam wgląd w szerszy galaktyczny kontekst wojny między rodami Atrydów i Harkonnenów. Ci ostatni, nota bene, należą do zdecydowanie najlepiej skonstruowanych zagranych postaci, epatując swoim złem i zepsuciem, ale unikając tej karykaturalności która prześladowała wcześniejszą adaptację Davida Lyncha. Szczęśliwie, mimo iż tak wiele innych współczesnych filmów usiłuje zamazać różnice między dobrem a złem, sugerując że to wszystko zależy od kontekstu i punktu widzenia, tu nikt nie próbuje nam wmawiać że Harkonnenowie są tylko „inni”. W każdym razie, reżyser troskliwie „dogląda” wszystkich głównych postaci, tak że gdy dochodzimy nareszcie do wielkiej kulminacji i konfrontacji niemal całej głównej obsady, pamiętamy kto jest kim, i komu o co chodzi – co jest nie lada osiągnięciem przy tej skali.

Koniec wieńczy dzieło, a dzieło czyni mistrza

 Patrząc na niniejszą recenzję, można by pomyśleć że mamy do czynienia z niemalże idealnym dziełem. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie o to chodzi. Wiele jest w filmie elementów, których można by się „uczepić,” zarówno od strony technicznej jak od strony adaptacji. Każdy czytelnik książki znajdzie tu jakąś zmianę, która jemu osobiście nie pasuje. Można nawet dopatrzyć się cienia współczesnej plagi „poprawnościowych” zmian. Ale w kontekście całości, to są drobiazgi, nad którymi naprawdę nie warto się pochylać. Jeśli miałbym wytknąć jakieś poważniejsze wady temu dziełu, wskazałbym tylko dwie. Pierwszą, jest jednak podział na dwa filmy, który wymusił na widzach powrót do tej historii po trzech latach, i niwecząc nieco napięcie zbudowane w pierwszej części. Drugą zaś wadą jest z kolei zakończenie tej drugiej części. Zakończenie to pozostawia więcej otwartych wątków niż zakończenie książki, a nawet celowo zapowiadając wątki z kolejnej książki, sprawiając iż jest nieporównywalnie mniej satysfakcjonujące od pierwowzoru. Niewątpliwie mamy tu do czynienia z przygotowaniem widzów na przemianę Diuny w kolejną wielką medialną „franczyzę.” Jest to o tyle logiczne że przecież literacka Diuna to cykl aż sześciu książek, ale czas dopiero pokaże jak to wyjdzie w praktyce, biorąc pod uwagę iż każda kolejna z tych książek była obiektywnie gorsza, mniej dostępna, i bardziej wtórna od pierwowzoru. Niezależnie jednak od tego czy i jak wyjdą kolejne filmy, zakończenie tego konkretnego dzieła ucierpiało na tym zabiegu.

Ponoć Denis Villeneuve od wielu lat marzył o nakręceniu adaptacji właśnie tej książki. Jeśli tak, pozostaje tylko pogratulować – kręcąc tę adaptację, stworzył swoje życiowe magnum opus, niczym Peter Jackson przy Władcy pierścieni. I nie tylko – tu chodzi o coś więcej! W chwili, gdy coraz więcej mówi się o zastępowaniu człowieka w procesie twórczym za pomocą różnych narzędzi tzw. sztucznej inteligencji, Villeneuve wykreował dzieło, które, również dzięki chętnemu korzystaniu z praktycznych efektów specjalnych (choć tych komputerowych tu też nie brak) dobitnie pokazuje jak ważny pozostaje, i zawsze pozostanie, osobisty „dotyk” twórcy-człowieka, jego osobista perspektywa i odczucia. I jakże jest to odpowiednie, że to właśnie z Diuny wyciągamy takie wnioski!

„Diuna: część druga.” USA 2024.

Reżyseria: Denis Villeneuve. Scenariusz: Jon Spaihts, Denis Villeneuve. W rolach głównych: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Josh Brolin, Stellan Skarsgård, Florence Pugh, Christopher Walken.

Czas trwania: 167 min.

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij