Od dłuższego czasu szukałem dobrego pretekstu, by przypomnieć wspaniałą historię ranczera z Nevady, który z powodzeniem skonfrontował się z tyrańskim rządem w Waszyngtonie. Przypadek Clivena Bundy’ego – którego syn kandyduje obecnie na gubernatora Idaho – pokazuje, że Amerykanie są wciąż wolnym narodem, ponieważ są gotowi sięgnąć po broń, by walczyć o swoje prawa i wartości.
Do starcia stronnictwa poganiacza bydła ze stanu Nevada z rządem doszło w roku 2014. Kilka lat po zakończeniu sprawy Clivena Bundy’ego jego biografia chodzi na eBayu jako biały kruk – aby poznać historię ze szczegółami, trzeba zapłacić w przeliczeniu prawie 500 zł. Również w rodzinie nauka nie poszła w las, gdyż Ammon Bundy kandyduje właśnie na gubernatora Idaho z postulatami przywrócenia wolności i odpowiedzialności rządu przez narodem. Niezależnie od jego szans, bądź ich braku, warto przypomnieć co działo się w – lewicowym raczej – stanie znanym głównie dzięki Las Vegas.
A zaczęło się tak. Urzędnicy z Waszyngtonu powiedzieli mu, że nie może wypasać bydła na ziemi, do której prawa rości sobie rząd federalny. Krowy poganiali w tamtym miejscu – jak sam twierdzi – jego ojciec, dziadek i pradziadek, a nagle okazało się, że rząd Baracka Obamy szykuje eksmisję stada, ponieważ zamierza… chronić żółwie.
Wesprzyj nas już teraz!
Bundy nie uznał nowych przepisów i zaczęła się batalia. Od razu doszło do urzędniczej machinacji, ponieważ gdy ranczer odmówił dalszego płacenia za korzystanie z gruntu, została mu naliczona absolutnie bezprecedensowa w innych stanach kara, nieprzyzwoicie przekraczająca zwyczajowe kwoty.
Konflikt zaczął się rozwijać. Z jednej strony stanęła rodzina poganiaczy bydła i wspierający ją wolni obywatele Stanów Zjednoczonych – z drugiej urzędnicy federalni, policja i FBI. Gdy doszło do wkroczenia służb i zagrożenia żywego dobytku, strona Clivena Bundy’ego wystąpiła w pełnym rynsztunku – w kamizelkach kuloodpornych i z wszelkimi rodzajami broni, od Glocka, poprzez AR-15, do potężnej snajperki. Wyposażenie obywateli nie tylko nie ustępowało oddziałom państwowym, ale wręcz je przewyższało, gdyż funkcjonariusze bali się eskalacji i sami nie występowali w rynsztunku taktycznym.
Kulminacja nastąpiła, gdy rząd federalny skonfiskował bydło Bundy’ego. Wówczas spokojny ranczer zebrał trzy „skrajnie prawicowe” (jak opisywały liberalne media) milicje obywatelskie, które zamknęły autostradę, ustawiły posterunki i przystąpiły do akcji ostatecznego ukrócenia federalnej hucpy mającej na celu pokazanie dominacji widzimisię władzy nad prawem nabytym obywatela.
Wszedłszy w drogę praworządnym Amerykanom, siły państwowe stanęły przed perspektywą wojny domowej. Atmosfera rozgrzała się do czerwoności, w momencie gdy podczas rekwirowania krów jedna z nich… zdechła. To dla wieśniaków z amerykańskiego Południa było za wiele (Wikipedia w tabelce z przyczynami starcia podaje cattleslaughter, czyli „bydłobójstwo”). Szala się przechyliła, a rządowi uzurpatorzy usłyszeli ultimatum, które w mgnieniu oka rozwiązało problem. Krowy powróciły na swoje miejsce… w ciągu pół godziny. Co najważniejsze – po powrocie na miejsce chodzą tam po dziś dzień i pasą się spokojnie, nie nękane już więcej przez urzędników, policję i FBI.
Tak wieśniaki, ranczerzy, farmerzy, kowboje i poganiacze bydła pokazali urzędnikom, gdzie jest ich miejsce i przypomnieli Amerykanom, że prawa wynikające z 2. Poprawki do Konstytucji nie są historycznym abstraktem, lecz realną podwaliną wolności osobistej każdego człowieka cieszącego się amerykańskim obywatelstwem.
Na jednym z reportaży z tego swoistego „powstania” widzimy jak dobrze zbudowany brodaty redneck w kamizelce kuloodpornej, z przewieszonym przez ramię karabinem maszynowym, mówi jakby nigdy nic, wskazując na obóz rządowy: Oni mają broń, więc my też mamy. Potrzebujemy broni, by obronić się przed tyrańskim rządem.
Co istotne, w sporze z Waszyngtonem Clivena Bundy’ego poparło stowarzyszenie szeryfów i część polityków republikańskich. Sprawa ciągnęła się jeszcze jakiś czas, ale ostatecznie sąd odrzucił wszystkie zarzuty stawiane Clivenowi, jego synom i innym osobom, które stanęły do zbrojnej potyczki z tyranami z Dystryktu Kolumbii.
CIĄG DALSZY POD ZDJĘCIAMI.
https://twitter.com/realBastiat_S/status/1277743895959474178
After the Bundy standoff, the Oath Keepers hung around the area. In the Spring of 2014, they took over the nearby town of Bunkerville, controlling traffic with checkpoints and walking around with armed patrols, keeping their rifles clearly visible. /5 pic.twitter.com/MRyI9q2DUf
— Victor Stoddard (@VicStoddard) July 10, 2018
Cliven Bundy: Skoro Pan Bóg dał mi tę odpowiedzialność…
Czytając z zapartym tchem opis sprawy Bundy’ego (Bundy standoff), zadawałem sobie tylko jedno pytanie: A co jeżeli ten cały Bundy to jakiś awanturnik niemający nic wspólnego z cnotą obywatelską? Jak miłe było moje zaskoczenie, gdy obejrzałem wywiad z bohaterem wydarzeń. Na ekranie pojawił się poczciwy dziadek w kowbojskim kapeluszu, który z nieudawaną pokorą mówił, że skoro Pan Bóg postawił go przed taką odpowiedzialnością, to widocznie tak ma być.
Cliven Bundy podkreślał swoją świadomość, że walka jego rodziny o prawo do użytkowania gruntu to nie sprawa prywatna, lecz precedens dla całego narodu i dlatego musi być wygrana. Gdyby Bundy przegrał, rząd federalny otrzymałby jasny znak do dalszej ekspansji.
Kwestia ewentualnego prawa rządu federalnego do administrowania gruntami stanowymi pozostaje otwarta. Niemniej istotą argumentacji Bundy’ego, który sam bronił się w sądzie, było przekonanie, iż do prerogatyw rządu federalnego należy dbanie o sprawy ogólnonarodowe, natomiast nie posiada on jurysdykcji nad sprawami poszczególnych obywateli.
Cała sytuacja pokazuje, że w USA prawo jest dobre i naprawdę działa. Kiedy rednecki skrzyknęły się do zbrojnej odpowiedzi na zakusy rządu, władza musiała odpuścić, bo ryzykowałaby wojnę domową, a w konsekwencji może nawet secesję części konserwatywnych stanów, na czele z Teksasem, który nie posiada trwałej unii, lecz odnawia ją co jakiś czas.
To, co liberalne media określały „antyrządowym ekstremizmem” jest w rzeczywistości podziwu godnym wyrazem wysokiego morale i zdrowej obywatelskiej formacji, a przede wszystkim zrozumienia prawdy, iż rząd, który nadużywa władzy przeciwko obywatelom staje się tyranią i można przeciwstawić mu się zbrojnie. W tym kontekście Cliven Bundy jawi się jako amerykański rebel z krwi i kości, jako prawdziwy spadkobierca dziedzictwa Konfederacji, który nigdy nie uznał zwycięstwa Jankesów i płynącego stąd prawa do stawiania ich federalnej stopy na ziemiach należących do wolnych amerykańskich stanów.
Historia ta z perspektywy europejskiej dekadencji społecznej i wszechwładzy rewolucyjnych rządów wydaje się wprost nieprawdopodobna. Ale powinna dać nam do myślenia i wyznaczyć kierunek również naszych nadziei. Pokazuje ona, że ziemia wolnych i dom walecznych to wciąż rzeczywistość, a nie tylko dumnie brzmiący slogan; że jest jeszcze na Ziemi miejsce, gdzie obywatele są gotowi chwycić za broń, by – nie bacząc na konsekwencje – walczyć o swoje prawa i wartości. Niech Bóg błogosławi rodzinę Clivena Bundy’ego i niech Bóg błogosławi Amerykę!
Filip Obara