„Nagła akcja prokuratury przeciwko Robertowi Bąkiewiczowi i stowarzyszeniu Marsz Niepodległości nosi znamiona absurdu”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz.
Publicysta przypomina, że podstawą do działań prokuratury miało być wydarzenie z 2018 roku, kiedy to podczas Marszu Niepodległości w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Wtedy to jedna osoba miała zostać znieważona. Co ciekawe osoba ta „sama nie wie”, kto ją znieważył, a poza tym podejrzewa – bo nie ma pewności – że „znieważający” mógł być ubrany, „jakby był przedstawicielem organizatorów”.
„Z tak niejasnym kwitem w ręku prokuratura wszczyna sześć lat po domniemanym zdarzeniu śledztwo w kierunku art. 256 (Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści […] itd. do lat 2), wyjaśnia RAZ.
Wesprzyj nas już teraz!
W związku z powyższym służby specjalne „wjeżdżają do mieszkania byłego prezesa stowarzyszenia i urządzają rewizję (choć jednocześnie prokuratura twierdzi, że ma on w śledztwie status świadka), a także przeszukują siedzibę stowarzyszenia i bazę danych osób zaangażowanych w organizację wydarzenia. Przy czym, co najważniejsze, prokuratura i służby nawet nie udają, że wiedzą, czego szukają. Tak sobie po prostu postanowiły poszperać”, kpi publicysta.
O co w związku z tym chodzi bodnarowcom? Według Ziemkiewicza są dwa prawdopodobne wyjaśnienia. Pierwsza: chodziło o „przykrycie zapowiadającego się na następny dzień megaskandalu, którym było udostępnienie rosyjskiemu szpiegowi Rubcowowi-Gonzálezowi szczegółów śledztwa w jego sprawie dwa dni przed odesłaniem go do Putina”.
Druga: otwarcie w Tuskowym stylu negocjacji koalicyjnych z Konfederacją, bo dotychczasowa koalicja wydaje się trzeszczeć.
Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”
TG