19 czerwca 2021

Dlaczego „Film o Pszczołach” trzeba obejrzeć w 2021?

(Kadr z filmu)

Produkcja studia Dreamworks na pierwszy rzut wygląda na opowiedzianą w niezwykle pomysłowy sposób, niewinną bajkę dla dzieci. I rzeczywiście; nie brakuje w niej wątków humorystycznych, gadających zwierząt (w tym przypadku owadów) czy kolorowej, przyjemnej dla oka stylistyki. Nawet fabuła, choć porusza kwestie istotne, nie wychodzi poza lekką i luźną formę narracyjną. Natomiast patrząc z perspektywy dzisiejszego, opętanego ekologicznym fundamentalizmem świata, już prawie 14-letnie dzieło jawi się jako niezwykle atrakcyjna i przebiegle skonstruowana propaganda.

 

W szerokim skrócie: film opowiada o pszczołach, które pozywają ludzi za lata wykorzystywania ich tytanicznego wysiłku na rzecz produkcji miodu. Sąd oddaje sprawiedliwość owadom, które dzięki zwrotowi ogromnej ilości „skradzionego” towaru nie muszą już więcej pracować. Na skutek nie trzeba długo czekać – pozostające w ulach pszczoły przestają zapylać kwiaty, drzewa i krzewy, przez co istnienie rolnictwa, a w konsekwencji – człowieka staje pod znakiem zapytania.

Wesprzyj nas już teraz!

I choć w filmie wszystko kończy się dobrze, to w rzeczywistości sprawy nie wyglądają już tak optymistycznie. Od lat bombardowani jesteśmy informacjami o prawdziwym „holokauście” tych niezwykle pożytecznych owadów, co silnie oddziałuje na wyobraźnię i wywołuje katastroficzne wizje. Taka atmosfera to woda na młyn dla wszelkiej maści ekologistów, którzy zamiast skupiać się na rozwiązaniu problemu, wykorzystują przykład pszczół do celów komercyjnych i promowania postulatów o charakterze ideologicznym. Kiedy jeszcze kilka lat temu za masowe wymieranie pszczół odpowiadały głównie pestycydy, krzyżowanie mało odpornych gatunków oraz pasożyty, dzisiaj narracja została ujednolicona do szeroko pojętych „zmian klimatycznych”. Zaś w internecie możemy „adoptować pszczołę” – oczywiście, za odpowiednią opłatą.

A dodajmy, dzieło Dreamworks z 2007 r. jest bardzo sugestywne, zwłaszcza dla młodego odbiorcy. Choć tytuł filmu brzmi „Film o pszczołach”, to opowiada przede wszystkim o ludziach. W wizji twórców, człowiek – jako dominujący i drapieżny gatunek – w bezczelny i nieuprawniony sposób przez lata wykorzystywał pracowite żyjątka (nie biorące „ani jednego dnia wolnego od 27 milionów lat”), pała do nich zupełnie nieuzasadnioną nienawiścią.

Ludzie pokazani są jako społeczeństwo nieuporządkowane i autodestrukcyjne, natomiast chęć dominacji nad innymi gatunkami odbija się negatywnie na wszystkich dookoła. I tak zdanie: „Moja babcia była dobrą i skromną kobietą, która wierzyła, że człowiek ma prawo korzystać z dóbr natury. Co się stanie jeżeli postawimy na głowie ten cały porządek?” – autorzy wkładają w usta cynicznego adwokata, będącego uosobieniem zła i chciwości wielkich koncernów, usprawiedliwiającego niepohamowaną eksploatację ziemskich zasobów.

Dzięki przebiegłemu zabiegowi antropomorfizacji, film doskonale zaciera różnice międzygatunkowe, stawiając owady w roli „fajniejszych”, dużo pracowitszych i szlachetniejszych ludzi. Zaprzyjaźniona z owadami kobieta gani swojego mężczyznę słowami: „Czemu twoje życie ma być ważniejsze od życia pszczoły?”, gdy ten chce zabić ją gazetą. W innym miejscu dowiadujemy się, że przecież „każde życie ma wartość”, a my nie mamy wszak świadomości, „co taki owad czuje”.

Na marginesie, podobny schemat powtarzało wiele hollywoodzkich produkcji dla dzieci: „Bambi”, „Pocahontas”, „Mustang z Dzikiej Doliny” (premiera drugiej części przełożona na 2021 r.), czy „Avatar”. Za każdym razem to człowiek stanowił zagrożenie dla doskonale harmonijnych, naturalnych ekosystemów, a przed niechybną katastrofą ratowała wszystkich współpraca międzygatunkowa, zapoczątkowywana zazwyczaj przez dużo wrażliwsze i obdarzone większą empatią jednostki – dzieci lub kobiety. Natomiast w rolach złoczyńców zazwyczaj osadzano białych mężczyzn o kaukaskiej urodzie. Nie inaczej jest w przypadku dzieła Dreamworks z 2007 roku.

Nie ulega wątpliwości, że „Film o pszczołach” stanowi część dużo większej całości, o czym świadczy chociażby życiorys głównego scenarzysty, Jerry’ego Seinfelda. Ikona amerykańskiej komedii i stand-upu od lat przyznaje się do praktykowania wegetarianizmu. Twórca przeżywał okres fascynacji scjentologią i medytacją transcendentalną, a swoimi funduszami wsparł m.in. kampanię prezydencką Ala Gore’a, który za uświadamianie w sprawach globalnego ocieplenia otrzymał w 2007 r. pokojową Nagrodę Nobla. 

„Kino to najważniejsza ze sztuk”, mawiał Włodzimierz Lenin, doceniając rolę filmu w kształtowaniu pożądanych postaw społecznych. A zmieniająca się wraz z „mądrością etapu” propaganda zawsze była specjalnością Hollywood. Uformowanych w eko-entuzjastycznym duchu młodych i najmłodszych dużo łatwiej wyciągnąć na „strajk w obronie klimatu” czy wcisnąć kit o konieczności zamieszkania na powierzchni nie większej niż 15 mkw na osobę, używaniu papierowych słomek, rezygnacji z określonych dóbr (samochód, samolot), wyrzuceniu z jadłospisu mięsa, czy – o zgrozo! – rezygnacji z posiadania dzieci. Jeżeli stawkę przedstawi się jako przetrwanie gatunków lub – co ważniejsze – samej planety, warto się poświęcić!

Żyjemy w epoce dominacji emocji nad rozumem. Na nic obnażanie ekologistycznego kłamstwa za pomocą logicznych argumentów, jeżeli w głowie nadal siedzieć będzie zakodowany w młodości obraz zastrzelonej przez myśliwych matki Bambi czy dewastowanej planety Pandory…

Ale z „Filmu o Pszczołach” wyłania się jeszcze jedna, niezwykle niebezpieczna nauka. Otóż okazuje się, że co prawda człowiek potrzebuje owadów, ale owady (czytaj: przyroda, czyli świat) homo sapiens już nie! Kiedy pszczoły po wygranej batalii sądowej leżą i popijają drinki z palemką, świat ludzi ogarnia katastrofa ekologiczna. Tym samym po raz kolejny, choć co prawda w humorystyczny sposób, otrzymujemy mantrę o „naturze, która poradzi sobie bez człowieka”. W tej narracji wcale nie jesteśmy wykreowaną na „obraz i podobieństwo Boże” koroną Stworzenia, ale co najwyżej epizodem w wielomiliardowej historii Ziemi. Z tą różnicą, że epizodem bardzo hałaśliwym i destrukcyjnym.

A takie postawy są nieodzowne do osiągnięcia społecznej akceptacji planów organizacji i gremiów międzynarodowych, działających od lat w kierunku przekształcenia znanego nam świata według scentralizowanego, globalnego wzorca. Jak wykazał ostatni raport Programu Środowiskowego Organizacji Narodów Zjednoczonych Making Peace with Nature (ang. „Zawieranie Pokoju z Naturą”), zmiany klimatyczne połączone z nieudolnością człowieka do funkcjonowania w harmonii ze środowiskiem naturalnym, zagrażają osiągnięciu Celów Zrównoważonego Rozwoju Agendy 2030. W związku z tym, gremium rekomenduje podjęcie natychmiastowych akcji mających na celu zwiększenie biodywersyfikacji światowych ekosystemów.

I tak, zawarcie „pokoju z Naturą” wymaga podpisania niezwykle niekorzystnego z punktu widzenia ludzkości traktatu. „Łagodzenie skutków zmian klimatu, ochrona bioróżnorodności i sprostanie innym wyzwaniom środowiskowym wymaga fundamentalnych i systemowych zmian w systemach społeczno-gospodarczych” – piszą autorzy badania i wymieniają sfery wymagające „natychmiastowej interwencji”.

Pierwszy, zasadniczy cel to zmiana definicji tego, co uznajemy za „dobre życie”. Chęć podniesienia poziomu materialnego i statusu ekonomicznego, wrzucane przez autorów raportu do jednego worka z „konsumpcjonizmem”, stanowi w ich opinii jedno z głównych zagrożeń. Dlatego należy zminimalizować „ludzkie potrzeby i żądania”, oraz „zmniejszyć konsumpcję i produkcję per capita”. Należy również – i tutaj autorzy dzielą się wręcz upiornym pomysłem – ograniczyć „WZROST POPULACJI LUDZKIEJ” w niektórych regionach. [Reduce the negative global effect of human needs and demand–a function of consumption and production rates, population size, and waste–by reducing per capita consumption and production in some regions and human population growth in others]. Z tego wynika, że ideał „dobrego życia” niekoniecznie oznaczać będzie szczęśliwą rodzinę z, na przykład, trójką dzieci, posiadającą samochód i własny dom.

Wszyscy będziemy – prędzej czy później – nakłaniani do zmiany nawyków żywieniowych. Głównym złoczyńcą okazuje się w tej układance mięso, którego produkcja ma generować nieprawdopodobne koszty środowiskowe, podobnie jak sama uprawa roli. Już dzisiaj mówi się o konieczności „zwrotu dzikiej przyrodzie” terenu wielkości Chin. Osiągnięcie harmonii z naturą to nie tylko zmiana osobistych preferencji, ale przede wszystkim nieprawdopodobne koszty ekonomiczne, które poniesiemy wszyscy w podatkach i innych – zapewne ukrytych – daninach. Rewolucja energetyczna, dekarbonizacja, transformacja rolnictwa w skali globalnej; te niespotykane w historii ludzkości, ambitne wyzwania mają swoją – równie ambitną – cenę.

W tym planie „podatki od działań szkodliwych dla środowiska oraz systemy limitów ukierunkowane na emisje zanieczyszczeń” to nic innego jak państwowe narzędzia tej sztucznej i odgórnej transformacji. W międzynarodowe programy zaangażowana jest również Polska. Od 2018 r. funkcjonuje również podatek środowiskowy, wymagający uiszczenia rekompensaty za emisję gazów cieplarnianych w działalności gospodarczej. Przeróżne formy „ekologicznej” polityki wprowadzają samorządy, a zwłaszcza wielkie miasta. Ministerstwo Klimatu wprowadziło od 1 stycznia 2021 r. sześć nowych podatków (np. podatek cukrowy, podatek od plastiku, opłata opakowaniowa), a zabawa dopiero się zaczyna. Zaoferowane przez UE środki na wyjście z koronakryzysu jeszcze mocniej zespoliły nas z unijnymi programami, wymagającymi dużo radykalniejszych, dużo szybszych i dużo głębszych zmian.

„Idee mają konsekwencje”. Sprawa walki ze zmianami klimatu dobitnie jak mało która potwierdza tezę Richarda M. Weavera.

Piotr Relich

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(10)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie