Dzięki inicjatywie lubelskiego wydawnictwa Werset trafiają na rynek wznowienia omawiających grecko-rzymską starożytność kolejnych rozpraw Stanisława Łosia – przedwojennego polskiego dyplomaty, profesora KUL. Ostatnia (Hellada na przełomie) jest próbą wyjaśnienia jak doszło do załamania się na przełomie V i IV wieku przed Chrystusem świetności greckich miast-państw.
Na kartach swojej książki, napisanej, jak wszystkie inne wspaniałą, jędrną polszczyzną, autor analizuje losy Aten i Sparty, ich stopniowego zsuwania się ze statusu państw, które nie tylko udowodniły swoją militarną wyższość nad Persami, ale miały realny potencjał do przewodzenia całej Helladzie. Pod koniec V wieku nic już z tej świetności nie pozostało, a Grecja czekała już tylko na barbarzyńców, którzy mieli być „jakimś rozwiązaniem”. W końcu to ostatnie przynieśli Macedończycy Filipa i Aleksandra.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale dlaczego tak się stało? Czy stać się tak musiało? Jeden z pocieszających wniosków płynących po lekturze książek prof. Łosia jest taki, że losy państw są w rękach ludzi, a nie bezimiennych, obiektywnych praw dziejowych. Nawarstwienie kolejnych błędnych decyzji doprowadziło Grecję do nieodwołalnego upadku.
Jedną z tych złych decyzji była wojna peloponeska, wyniszczający konflikt między Spartą a Atenami o dominację nad całą Helladą. Wojnę w sensie militarnym przegrały Ateny, ale przegrały coś więcej niż tylko rywalizację ze Spartą. Wojna peloponeska ostatecznie bowiem przesądziła o tym, że najważniejszą społeczną charakterystyką ateńskiej demokracji było „powszechne sproletaryzowanie obywateli ateńskich”. W czasie wojny najbardziej bowiem ucierpiały te tradycyjne warstwy attyckiego społeczeństwa – szlachta (eupatrydzi) i średnio zamożni chłopi – którzy dotąd stanowili o zdrowej strukturze społecznej Aten. Przez długi czas mury skutecznie chroniły miasto przed spartańską armią, która systematycznie niszczyła całe rolnictwo Attyki – zanikał stan średni, wyradzając się coraz bardziej w miejską hołotę. Za murami Aten wyrosło całe nowe pokolenie chłopów, które nie miało do czego wracać (zniszczone majątki) i nawet nie chciało. Pracy na roli nie rozumiało i zrozumieć nie chciało; fundusze pomocowe, zapewniające co prawda jedynie minimum egzystencji, szły od państwa. Jakoś dało się wyżyć.
Wojna peloponeska jedynie dobiła Ateny. Historia zła, toczącego ateńską demokrację była – jak wskazywał Stanisław Łoś – znacznie dłuższa. Ojcem zła był Perykles, podręcznikowo kojarzony ze „złotym wiekiem demokracji ateńskiej”. To on podjął fatalną decyzję o wprowadzeniu diet za pełnienie funkcji obywatelskich – czy to w sądach ludowych (w których miał prawo brać udział każdy ateński obywatel) czy w zgromadzeniu ludowym. Już następcy Peryklesa ustalili dniówkę za te czynności w wysokości trzech oboli (triobolos). Skutek był taki, że każdy Ateńczyk, którego dzień był wart mniej niż trzy obole, począł z zapałem urzędować, co zaś, dla których czas był wart więcej, przestali uczęszczać i do sądów i na Zgromadzenie, gdzie byli zawsze zmajoryzowani i otoczeni powszechnym podejrzeniem. Ateny dostały się w ten sposób pod panowanie ludzi bez własności, a nawet uważających własność za coś podejrzanego.
Historia Grecja jest historią klasyczną, także w tym sensie, że przez jej pryzmat patrzeć na współczesność. Pisze autor: sproletaryzowany obywatel ateński przypomina najbardziej współczesny nam odłam proletariatu zwanego proletariatem inteligenckim, który też stroni od wszelkiej pracy ręcznej i od wszelkiej pracy mierzonej gospodarczym wynikiem.
Swoją opowieść o Helladzie Stanisław Łoś pisał w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Zauważał dominację we współczesnej Europie, podobnie jak w starożytnych Atenach „ustroju urzędniczego”. XXI-wieczne państwo europejskie, podobnie jak Ateny Peryklesa i jego następców, nie płaci poborów, by znaleźć pracowników do konkretnych zadań, ale stwarza nowe funkcje, po to tylko, by móc wypłacać pobory swoim funkcjonariuszom.
Platon odnosząc się do składu ateńskiego Zgromadzenia Ludowego pisał, że nic o tych ludziach powiedzieć nie można; nie są to ani kupcy, ani rzemieślnicy, ani rycerze, ani chłopi, są tylko biedni. Jedyne, co potrafią – to urzędować. Jedyne, co mają – pobory od państwa. Nie mają własności, na niczym się nie znają, zerwali ze starymi obyczajami.
Tym bowiem, co ostatecznie dobiło potęgę Aten była postępująca degeneracja obyczajowa, a tam, gdzie zanika obyczaj, rządy tłumu, ze wszystkimi ich konsekwencjami mechanicznego egalitaryzmu we wszystkich dziedzinach, nie są do uniknięcia (St. Łoś).
Rzeczywiście, grecki kryzys to rzecz jak najbardziej klasyczna. Bez wiary, bez tradycji i bez własności, za fasadą Akropolu czuć już rozkład.
Grzegorz Kucharczyk