Dlaczego ci, którym nie podoba się Kościół katolicki i jego nauczanie, po prostu zeń nie odejdą? To kwestia, która jak bumerang wraca przy okazji każdego kolejnego heterodoksyjnego wybryku modernistów za Odrą, w USA czy w Polsce.
Ktoś, kto gorąco pragnie zniesienia celibatu, akceptacji homoseksualizmu, święceń kobiet, a kto przy okazji nie bardzo wierzy w realną obecność Pana Jezusa pod postaciami eucharystycznymi – czułby się chyba lepiej wśród zwolenników Lutra, Kalwina albo innego z wielkich herezjarchów. Wydaje się, że – rzeczywiście – nie ma nic bardziej oczywistego: porzucić Kościół katolicki, jeżeli jest się przekonanym, że naucza fałszu zamiast prawdy. Paradoks polega jednak na tym, że ci, którzy najgłośniej krytykują nauczanie Kościoła, często deklarują wolę pozostania jego – przynajmniej formalną – częścią. Formalną, bo w wielu przypadkach można mówić o osobach, które same wyłączają się ze wspólnoty Kościoła – zgodnie z prawem kanonicznym herezja (kan. 1364) wiąże się z zaciągnięciem ekskomuniki latae sententiae. Kto jednak dziś o tym mówi?
W istocie jednak podobne działanie jest doskonale zgodne z logiką Rewolucji. Diabeł chce zniszczyć Kościół. Nie zdołał zrobić tego wykorzystując bunt Marcina Lutra, nie pomogło mu także tak zwane oświecenie, zawiodły wreszcie i XX-wieczne totalitaryzmy. Dziś próba osłabienia i ostatecznej destrukcji Kościoła prowadzona jest od środka. To w samym Kościele działają i mają działać ci, którzy pracują na rzecz jego zagłady. Właśnie dlatego tak rzadko postępuje się dziś tak, jak uczynili choćby w naszym kraju Tomasz Węcławski (Tomasz Polak) a za granicą na przykład Eugen Drewermann, otwarcie zrywając z Kościołem. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest szalenie prosta. Bo to metoda skuteczna – i przede wszystkim po prostu możliwa.
Wesprzyj nas już teraz!
Ta szatańska strategia niszczenia Kościoła od środka byłaby przecież nierealna albo przynajmniej bardzo trudna w realizacji, gdyby nie postawa samych władz kościelnych. Te, niestety, nie są skłonne do karania, a co za tym idzie – przyzwalają na szerzenie fałszu. Przed II wojną światową i II Soborem Watykańskim Stolica Apostolska nie wahała się sięgać po ekskomunikę. Robiła to, oczywiście, niezwykle ostrożnie, z wielkim poszanowaniem dla błądzących. Jeżeli mimo upomnień heretyk trwał przy błędzie – trzeba było sięgnąć po kroki ostateczne. Każdy zna historię Ignaza von Döllingera, Alfreda Loisyego czy George’a Tyrella. Niestety, w latach 60. wszystko zaczęło się zmieniać. Dzisiaj ogłoszenie wyłączenia heretyka ze wspólnoty, owszem, zdarza się, ale niezwykle rzadko i w specyficznych sytuacjach. Za pontyfikatu Franciszka ekskomunikowano na przykład parę Austriaków z ruchu Wir sind Kirche, którzy symulowali celebrowanie Eucharystii; ekskomunikowano też kilka osób twierdzących z pełnym przekonaniem i uporem, że Franciszek nie jest papieżem. Wreszcie Kuria Rzymska powołała specjalną grupę ds. ekskomuniki mafiosów. Dzisiaj wyłączenie z Kościoła wydaje się być stosowane dość wybiórczo. Nie ma mowy o karaniu za odstępstwo od katolickiej doktryny moralnej.
Dlatego jest możliwe, że w Kościele katolickim w Niemczech czy Belgii działają biskupi, którzy podważają fundamentalne nauki katolickie; jest możliwe, że w Kościele katolickim w Polsce funkcjonują księża, którzy stają w obronie legalności mordowania dzieci nienarodzonych. Dopóki nie jest się członkiem typowej mafii albo nie buntuje się wprost przeciwko papieżowi – można spać spokojnie. Zresztą i tu przecież bywa różnie; wystarczy przywołać przykład zmarłego niedawno ks. Hansa Künga, szwajcarskiego teologa, który kwestionował nie tylko boskość Chrystusa, ale i nieomylność papieża. Wprawdzie Stolica Apostolska odebrała mu prawo nauczania katolickiej teologii, ale Küng dożył sędziwego wieku nie tylko jako katolik, lecz nawet jako kapłan. A to przypadek naprawdę niebywały i znamienny: przecież podważając dogmaty, jak choćby dogmat o nieomylności papieskiej, ksiądz Küng jest idealnym przykładem osoby, która podpada pod prawnokanoniczną ekskomunikę, o której wspomniano wcześniej (kwestionował dogmaty).
Motywacje członków Kościoła dezawuujących katolickie nauczanie mogą być różne. W niektórych przypadkach nawet otwarcie perfidne. Włoska nawrócona ex-komunistka, Bella V. Dodd, w głośnej swego czasu książce „Szkoła ciemności” twierdzi, że do seminariów w Stanach Zjednoczonych celowo kierowano agentów sowieckich, zadaniowanych na to, by niszczyć Kościół od środka. Nie znamy wprawdzie ich konkretnej agendy, nie znamy też potwierdzonych bezspornie nazwisk, ale rozpoznając przemyślną złośliwość Moskwy nie można wykluczyć, że taki proceder rzeczywiście prowadzono i część z wewnątrzkościelnych szkodników była w istocie agentami.
Znacznie pewniejsze, bo doskonale poświadczone, jest działanie tak zwanej lawendowej mafii; homoseksualny biskup oddelegowuje kierownictwo nad seminarium swojemu kochankowi w sutannie, a ten dba o to, by deprawować młodych mężczyzn i wyłuskiwać spośród seminarzystów tych, którzy współtworzyć będą grzeszną klikę. Taki lub podobne mechanizmy dostrzegalne są także w Polsce, nawet jeżeli najlepiej poświadczone są w Stanach Zjednoczonych – opisał je Michael S. Rose w książce „Żegnajcie dobrzy ludzie”, a żywym przykładem opatrzył były kardynał Theodore McCarrick. Lawendowa mafia, jak każda mafia, chroni tylko siebie; by funkcjonować, potrzebuje dużych pieniędzy (kochankowie, stroje, dolce vita; pieniądze dla niezadowolonych ofiar nadużyć). By zdobyć pieniądze, musi być zakotwiczona w biznesowym mainstreamie, co oznacza konieczność głoszenia „giętkich” poglądów. McCarrick, doskonały fundraiser, z upodobaniem głosił możliwość dopuszczania do Komunii proaborcyjnych polityków. Furda sakramenty, gdy chodzi o kasę!
Oczywiście w większość wypadków nie trzeba wcale szukać tego rodzaju uwikłań. Lwia część katolików – w tym księży, biskupów i kardynałów – głosi poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła katolickiego dlatego, że jest do nich autentycznie przekonana. Kwestionują katolicką doktryną, bo ta jest niezgodna z duchem czasów, z poglądami współczesnego liberalnego społeczeństwa. Oni tej zgodności rozpaczliwie szukają: zawstydzeni, że ich wspólnota jest jakoby zacofana. Gdy wierzy się bardziej w mądrość tego świata, tak właśnie się kończy: odczytując Chrystusa z klucza ideologii scjentyzmu albo neomarksizmu.
Niektórzy ze świeckich liberałów (a kto wie, czy nie większość?) przyjęli po prostu sposób życia rewolucji seksualnej. Stosują antykoncepcję, żyją w nieformalnych związkach – kwestionując moralne nauczanie Kościoła próbują wybielić się we własnych oczach i niejako przekonać samych siebie, że nie zmierzają wcale ku możliwej zatracie. Wreszcie czynnikiem być może fundamentalnym jest zwykła głupota – prostacka głupota ludu, który wychowany w świeckich szkołach i karmiony medialną papką nie potrafi odróżnić dobra od zła; wyrafinowana głupota pasterzy, którzy znudzeni „monotonią białej hostii w monstrancji” szukają intelektualnych podniet poza obrębem Kościoła i z wypiekami na twarzy czytają Hegla, Feuerbacha albo Rawlsa, bo do skrytej fascynacji Nietzschem trochę nie wypada się przyznawać. Wszystkiemu, rzecz jasna, patronuje „początek każdego grzechu”, czyli pycha.
Błądzić jest wszelako naturą dziecka. Rodzice odpowiadają za wychowanie swoich dzieci; jeżeli te przestępują prawo i wyznaczone im zasady, są moralnie zobowiązani do tego, by je skarcić. Tak samo ci, których Chrystus Pan postawił na czele Kościoła, zobowiązani są do nadzorowania i pouczania błądzących. Jeżeli ksiądz z ambony nie upomina wiernych, którzy notorycznie naruszają ład moralny, jeżeli biskupi milczą, gdy ich bracia kwestionują fundamenty wiary, jeżeli sami nawet następcy św. Piotra patrzą milcząco na rozbuchaną pychę wszystkich członków Kościoła, to skąd wypatrywać poprawy?
Szatan chce zniszczyć Kościół, ale o wiele łatwiej jest za sprawą opłaconych agentów lub pożytecznych idiotów podpalić miasto, niż ostrzeliwać dobrze bronione mury. Kto nie chce znieść katolickiej wiary nie ma dziś żadnego powodu, by Kościół opuszczać; z całą swoją heterodoksją jest tolerowany, akceptowany, nieledwie – fetowany. Oto triumf różnorodności i miałkości, triumf IV Rewolucji, która już nie kolbami karabinów, ale toksyczną miękkością wpaja nam do głów przewrotne słowa: piekła nie ma, a jeżeli jest, to puste. Boimy się karać, karać nie chcemy. Niepotrzebnie.
Paweł Chmielewski
Tekst pochodzi z e-booka „W obronie Prawd Wiary” – można go odebrać klikając TUTAJ
