13 marca 2023

Dlaczego „NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN” nie pokażą Ukraińcom?

(fot. mat. filmowe)

Bardzo dobrze, że ekranizacja klasycznego dzieła Ericha Marii Remarque’a ma swoją premierę w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą toczy się najprawdziwsza wojna. Dzięki temu widzimy, jak bardzo obraz walki widziany okiem pacyfistów różni się od rzeczywistości. I czemu służy. [RECENZJA ZOSTAŁA OPUBLIKOWANA W LISTOPADZIE 2022 R.]

Edward Berger celowo odziera dzieło Remarque’a, opisujące tragiczne doświadczenia okopów I wojny światowej ze wszystkiego, co nie pozwoli pokazać wojny jako jednego wielkiego wiadra krwi. Bo w istocie do tego sprowadza się wizja niemieckiego reżysera; wojna jako bezsensowny przemysł śmierci, gdzie życie żołnierza jest mniej warte od jego munduru, który można zedrzeć z trupa, wyprać, zszyć i przekazać następnemu w kolejce do młockarni.

W Netflixowej adaptacji trup ściele się gęsto, a flaki i kończyny latają niczym w horrorze z gatunku slasher. Walka w imię „Cesarza, Boga i ojczyzny” sprowadza się do pełzania w błocie, krwi i wnętrznościach pobratymców, szlachtowania saperką po twarzy przeciwnika, nakłuwania go na bagnety czy wysadzania granatem z odległości kilku metrów. Z oczu tracimy kolejnych bohaterów, którzy giną miażdżeni w okopie, spopieleni miotaczem ognia, kończący z przestrzeloną wątrobą czy dźgnięci ostrzem w serce. Zanim to jednak nastąpi, obserwujemy jak z czasem dziczeją, stając się wyzutymi z wartości i wyższych uczuć bestiami, zainteresowanymi wyłącznie przetrwaniem.

Wesprzyj nas już teraz!

A propos zwierząt, dokładnie tak – na nawet gorzej – chcą, byśmy widzieli siebie twórcy filmu. Nieprzypadkowo sceny krwawej rzeźni przeplatane są pięknymi, szerokimi kadrami niewzruszonej na ludzkie cierpienia natury. Mimo, że spowite kojącą ciszą, ich przesłanie aż krzyczy –  tylko ona przetrwa i się odrodzi. A my? Najchętniej wyrżnęlibyśmy się do ostatniego.

Równocześnie otrzymujemy sugestywny i bardzo przerysowany obraz generalicji, która w swoim szaleństwie nie liczy się ze stratami rzędu 40 tys. tygodniowo, a na kwadrans przed nastaniem rozejmu gotowa przeprowadzić ostatni, beznadziejny atak. Niechęć do pociągających za sznurki budowana jest na zasadzie jaskrawego kontrastu, gdzie pijący z porcelanowych filiżanek, raczący się croassant’ami dowódcy, lekką ręką wysyłają na śmierć tysiące brudnych, marznących i głodnych żołnierzy.

I choć rzeczywiście w podobny sposób można by opowiedzieć wiele epizodów Wielkiej Wojny, np. w bitwie nad Sommą czy pod Verdun, to ukazanie wojennego dramatu w tak jednowymiarowy sposób posiada swój wyraźny cel. Serwujący nam pełną naturalizmu terapię szokową reżyser mówi: wojna to zło, piekło i rzeźnia. Każda, bez wyjątku.

Z tego względu dzieło Bergera należy przede wszystkim odczytywać jako współczesny manifest pacyfizmu, dostosowany do odbiorcy posługującego się już głównie obrazem. Zapadające w pamięć sceny bezsensownej masakry mają wywołać behawioralny odruch wymiotny na sam dźwięk słowa „wojna”. Główny motyw muzyczny, zawierający wyraźne elektroniczne, przesterowane dźwięki celowo nie pasuje do historycznej scenerii. To sygnał do nas, żyjących w XXI wieku brzmiący: historia Paula, Ludwiga czy „Franza” może być waszą historią.

Decydując się na premierę dopiero dzisiaj, Netflix zdaje się również doskonale trafiać w nową linię narracyjną dotyczącą konfliktu na Ukrainie. Jeszcze do niedawna niemal cały zachodni świat zachwycał się dokonaniami armii ukraińskiej, a przemysł rozrywkowy i media głównego nurtu podsycały wojownicze nastroje. Przy okazji takie wartości jak męstwo, honor i poświęcenie dla ojczyzny ponownie zyskały w oczach świata, a ich ponadczasowemu znaczeniu nie byli w stanie zaprzeczyć nawet najbardziej spacyfikowani lewacy.

Natomiast dzisiaj Stany Zjednoczone coraz częściej nawołują Kijów by zasiadł do stołu negocjacyjnego, ponieważ praktycznie nikomu (poza Ukrainą) w interesie nie leży podsycanie przedłużającego się konfliktu. I tu z pomocą przychodzi największe narzędzie kształtowania zbiorowej świadomości od Los Angeles po Kijów, prezentując jeden z najbardziej naturalistycznych i turpistycznych obrazów wojny w historii.

Tymczasem jest to niebezpieczna zabawa. Wszak nie ma lepszego sposobu na rozbrojenie przeciwnika niż zasiać w nim przekonanie, że żadna wojna nie jest moralnie dopuszczalna. Również ta wewnętrzna, prowadzona bez rozlewu krwi, za to w obronie podstawowych wartości jak rodzina czy prawo do życia.

A jak pisał już o. Józef Maria Bocheński OP, pacyfizm zawsze służy silniejszemu: „Podłożem pacyfizmu jest sentymentalizm: byłoby tak ładnie, gdybyśmy mogli uniknąć wojen. Wojna jest rzeczą nieładną, straszną. Miesza się te oceny estetyczne z moralnymi, zapominając, że nieraz rzeczy niepiękne są przecież dobre i nakazane (np. operacje). Pacyfizm zasługuje więc w pełni na nazwę zabobonu i to mimo szlachetności niektórych jego wyznawców. Niektórych, bo pacyfizm jest bardzo często używany przez przyszłych najeźdźców do moralnego rozbrajania ich ofiar”.

 

Piotr Relich 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij