26 marca 2024

Długa bitwa toczona w mroku

(Fot. Thomas Mucha/stock.adobe.com; iobard/shutterstock.com / Oprac. GS/PCh24.pl)

Jedną z najbardziej zdumiewających rzeczy, jeśli się pomyśli o epopei żołnierzy niezłomnych, jest ich wytrwałość. Lalek poległ w roku 1963; ostatni niezłomny w Estonii, August Sabbe – piętnaście lat później, w wieku prawie siedemdziesięciu lat. Połowę życia spędzili, ukrywając się i walcząc, choć nadziei zwycięstwa nie mogli mieć. Jak wielka była idea zdolna do ożywiania tego zaiste niezłomnego oporu! Na niwie duchowej podobny zdumiewający hart ducha odnajdujemy na przykład w postaci świętego Karola de Foucaulda, który po ludzku patrząc, nie odniósł żadnego sukcesu od chwili swego nawrócenia do śmierci, która nawet nie była męczeństwem. Nikogo nie udało mu się nawrócić. Żył, po ludzku, w samotności najbardziej przerażającej. Jako kapłan często nie mógł odprawić Mszy Świętej, bo nie było nikogo, kto by na nią przyszedł (a odprawianie bez obecności bodaj jednej osoby wymagało specjalnego pozwolenia papieskiego). Czasami na jego Mszę przychodził, z litości, a nie z chęci nawrócenia, jakiś muzułmanin. On jednak trwał na swoim posterunku. Jego duchowość miała rozkwitnąć dopiero, gdy ziarno umarło…

Zniechęcenie to jeden z najpotężniejszych nieprzyjaciół ludzkiego ducha. Również w dziejach Kościoła nie brak przykładów, jak czas łamał ludzi skądinąd dzielnych i szlachetnych. Były misje, które wobec trudności załamywały się po latach działania; były i walki, nawet okresowo zwycięskie, które nie przetrwały próby czasu. Wandejczycy bili wojska rewolucyjnej republiki, ale później przyszedł czas żniw, więc pobożni chłopi zamienili pola bitew na swe pola uprawne i zamiast na Paryż poszli na żniwa, co skończyło się ludobójczą masakrą ich krainy przez mściwych krzewicieli wolności, równości i braterstwa. Różnie można patrzeć na niektóre decyzje polityczne Stolicy Apostolskiej również podyktowane zmęczeniem długotrwałością walki. Zakończenie powstania Cristeros w Meksyku, konkordat z Włochami albo Ostpolitik Casarolego to dobitne przykłady tego rodzaju sytuacji.

Trudno jest walczyć przeciw potęgom; trudniej jest czynić to w mroku ludzkiej beznadziei, a jeszcze trudniej czynić to przez lata i dekady.

Wesprzyj nas już teraz!

Nie pesymizm lecz realizm

Spojrzenie z tej perspektywy na trwający kryzys w Kościele może wydawać się pesymizmem – nie jest nim jednak. Jest twardym realizmem, który może być przykry, ale jest konieczny. Piszący te słowa, mimo relatywnie młodego wieku, był w ostatnich piętnastu latach świadkiem upadku licznych cedrów Libanu – dusz pięknych, gorliwych i szlachetnych; osób konsekrowanych i świeckich, które uległy ułudzie szybkiego końca trwającej próby. Sił, entuzjazmu, optymizmu starczyło komuś na rok, komuś na siedem – ale w końcu się one skończyły. Jednym z najsmutniejszych takich upadków był ten Alessandra Gnocchiego, wybitnego włoskiego apologety i współautora książki Śpiąca królewna, czyli dlaczego po Vaticanum II Kościół wszedł w kryzys i dlaczego się przebudzi. Człowiek, który wiedział, że sen Śpiącej Królewny dobiegnie końca, nie tylko nie doczekał tego końca, ale przestał bić na pobudkę i sam opuścił Kościół…

Na posterunku w oblężonej twierdzy pozostali ci, którzy nie oczekiwali wyzwolenia, ale chcieli spełnić swój obowiązek do końca. Wołodyjowscy i Ketlingowie, z tą różnicą, że oczywiście nie popełnią samobójstwa. Ci, których optymistyczniej nastawieni towarzysze walki mogli nazywać prorokami nieszczęścia, a którzy w istocie patrzyli na sytuację świata i Kościoła ze zwykłym realizmem.

Bóg żąda walki

Czy jednak realizm ma oznaczać beznadzieję? Nie! Tyle tylko, że źródłem tej nadziei jest wiara nie w ludzkie środki czy rozwiązania, ale w Boga Wszechmogącego i w świętość Jego Kościoła, której nie mogą zniszczyć wszystkie grzechy wszystkich biskupów, księży i świeckich.

Kościół jest niezwyciężony, a więc bitwa nie będzie przegrana. Spokojna pamięć o tym powinna dodawać otuchy w boju, jakkolwiek nie powinna odbierać świadomości powagi sytuacji, a także świadomości, że z ludzkiej perspektywy nie należy spodziewać się, że owo zwycięstwo nadejdzie szybko – podobnie jak nie należy pogrążać się w kolejnych prywatnych objawieniach wieszczących, że stanie się to za pół roku albo dziewięć miesięcy. Bóg jest Panem historii. Kiedy zechce, wyzwoli nas z opresji – naszym zadaniem jest tylko i wyłącznie wytrwać na posterunku do końca. Bóg żąda od nas jedynie walki, a nie zwycięstwa – jak pisał szwajcarski myśliciel Karl Ludwig von Haller.

Udział w tej walce powinien zaś być dla wiernych katolików – którzy mimo tysiąca słabości i tysiąca ran trwają przy niezmiennej nauce Kościoła – powodem radości i dumy. Walczymy pod najpiękniejszym ze sztandarów. Walczymy w najświętszej sprawie. Czyż samo to nie jest dostatecznie wspaniałe? A jeśli dodamy do tego, że zwycięstwo jest pewne, to cóż znaczy fakt, że być może nie będzie nam dane go dożyć?

W roku 1566 sułtan Sulejman Wspaniały zebrał gigantyczną armię i ruszył na Wiedeń. Po drodze uznał za stosowne zdobyć niedużą fortecę Szigetvár, w której bronił się Mikołaj Zrinski z trzema tysiącami żołnierzy. Stutysięczna armia turecka stanęła obozem pod Szigetvárem na trzydzieści trzy dni, co oznaczało, że na zdobycie Wiednia Turcy nie mieli już później czasu (kwestie logistyczne, a nie przypadek, decydowały o tym, że wszystkie wielkie bitwy wojen tureckich zostały stoczone wczesną jesienią!). Co więcej, w trakcie oblężenia zmarł Sulejman. Ta historia pokazuje nie tylko, że determinacja garstki może powstrzymać potęgę. Pokazuje też, jak wielką radość może człowiek czerpać z tego, że toczy dobry bój. Kiedy Turcy opanowali już całe miasto i zdołali podłożyć minę pod cytadelę, czyniąc potężną wyrwę w murach, Zrinski (który kilkakrotnie odmówił kapitulacji) na czele ostatnich swoich żołnierzy dokonał wycieczki i zginął z kawalerską fantazją w otwartej bitwie: z podniesionym czołem i radością człowieka, który wbrew wszystkiemu do końca spełnił swoją powinność.

Tryumf Stolicy Świętej i Kościoła

To, że Bóg nie żąda od nas zwycięstwa, nie oznacza atoli, że zwycięstwo to nie przyjdzie. U szczytu rewolucyjnej pożogi we Włoszech, w czasie, kiedy ziemska potęga papiestwa waliła się w gruzy, kiedy Pius VI umierał uwięziony we Francji (a jego ciało miało czekać kilka miesięcy na pochowanie jako obywatela Braschiego), kiedy wybór kolejnego papieża był możliwy wyłącznie dzięki kontrofensywie Suworowa i jedynie pod austriacką protekcją w Wenecji, kameduła Mauro Cappellari (późniejszy Grzegorz XVI) publikował swoje dzieło Tryumf Stolicy Świętej oraz Kościoła. Wiary tego kameduły potrzeba katolikom wszystkich czasów trudnych, także nam!

Nie chodzi bowiem o to, byśmy robili z siebie Ketlingów, Wołodyjowskich i Zrinskich. Skoro pycha kroczy przed upadkiem, to pokora najpewniej przed nim broni. Każdy z nas musi być świadomy własnej słabości. Dobrze jest jednak obok cnoty pokory pielęgnować z jednej strony twardy realizm, ale z drugiej – wielkie ideały oraz niezłomną chrześcijańską nadzieję, której źródłem nie jest to, żeśmy Wołodyjowscy – ale to, że

Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami

Więc nie dopuści upaść w żadnej klęsce

Wszak póki On był z naszymi ojcami

Byli zwycięzce!

Że zaś zwycięstwo przyjdzie, to rzecz pewna, bo Kościół nie jest nasz, ale Chrystusowy. Próba może trwać długo – skądinąd, czyż, jako ludzkość, nie zasłużyliśmy sobie na to? – ale dobiegnie końca. Czy stanie się to jutro, czy za sto dwadzieścia lat, to ma mniejsze znaczenie. Kościół przetrwa transhumanizm i modernizm. Przeminą głosiciele dzisiejszych herezji i przeminą autorzy dzisiejszych zgorszeń. Oblubienica Chrystusowa: czysta, nieskalana, piękna rzeczywiście się obudzi!

O. Wawrzyniec M. Waszkiewicz

Tekst pochodzi z magazynu Polonia Christiana numer 97 (marzec-kwiecień 2024)

Kliknij TUTAJ i zamów pismo

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(5)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie