Odbudowę gospodarki po koronakryzysie Unia Europejska chce sfinansować wpływami z… nowych europodatków oraz wspólnym zadłużaniem się.
Zdaniem dr hab. Katarzyny Pisarskiej, założycielki i dyrektor Europejskiej Akademii Dyplomacji w Warszawie, w ramach unijnego budżetu na lata 2021-2027 Polska mogła wynegocjować kilka miliardów euro więcej, gdyby nasz kraj zaakceptował tzw. deklarację klimatyczną Unii Europejskiej (za RMF FM). Tymczasem dla przypomnienia: Ministerstwo Klimatu koszty osiągnięcia przez Polskę wymuszanej przez Brukselę tzw. neutralności klimatycznej w latach 2021-2050 szacuje na 400 mld euro! Czyli według logiki dyrektor Pisarskiej po to, by otrzymać kilka miliardów euro, opłaca się wydać… 400 mld euro, czyli jakieś 50-100 razy więcej! A Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami wyliczył koszty polskiej dekarbonizacji na jeszcze więcej, bo aż na 500 mld euro.
Wesprzyj nas już teraz!
Nowe europodatki
W ramach ustaleń dotyczących perspektywy finansowej Unii Europejskiej na lata 2021-2027 (1,074 bln euro) oraz funduszu odbudowy gospodarki po koronawirusowym lockdownie o nazwie Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększenia Odporności (750 mld euro) przedstawiciele państw członkowskich uzgodnili wprowadzenie aż czterech nowych europodatków: 1) opłaty od niepoddanych recyklingowi opakowań plastikowych, 2) granicznego cła węglowego, 3) opłaty cyfrowej oraz 4) opłaty od uprawień do emisji dwutlenku węgla.
Od 1 stycznia 2021 roku opłata za niepoddawane recyklingowi opakowania z tworzyw sztucznych wyniesie 0,8 euro za każdy kilogram takich odpadów. Komisja Europejska szacuje wpływy z tego tytułu na ok. 3 mld euro rocznie. Eksperci Deloitte przewidują, że w praktyce część nowego ciężaru fiskalnego zostanie przełożona na konsumentów i podmioty wprowadzające na rynek produkty w opakowaniach.
W 2023 roku na granicy zewnętrznej Unii Europejskiej ma zostać wprowadzone nowe myto od importowanych towarów, których produkcja skutkowała emisją dwutlenku węgla. Ma to dać do 14 mld euro rocznie. Zapłacą oczywiście importerzy, a potem sumy te przerzucą na konsumentów.
Z kolei opłata cyfrowa – która ma zostać wdrożona również w 2023 roku – ma dotyczyć przedsiębiorstw, których obroty przekraczają 750 mln euro rocznie i ma przynieść do 1,3 mld euro wpływów rocznie. Ponadto z rozszerzenia systemu handlu emisjami na sektor lotniczy i morski finanse UE mają zyskać 10 mld euro rocznie. Tym razem zapłacą pasażerowie i konsumenci towarów przewożonych w ten sposób.
Mówi się także o wprowadzeniu unijnego (piątego nowego) podatku od transakcji finansowych, ale na razie z uwagi na brak konsensusu wśród polityków nie udaje się przepchnąć i tego szkodliwego pomysłu. Ale oczywiste jest, że w efekcie wprowadzenia nowych haraczy fiskalnych unijna gospodarka będzie produkowała droższe towary i będzie jeszcze mniej konkurencyjna.
Jednak wymienione wpływy to i tak kropla w morzu potrzeb planu odbudowy, którego wartość ustalono na 750 mld euro. Te wszystkie nowe podatki nie wystarczą na wielkie rozpasanie pod koronapretekstem. Dlatego zdecydowano, że Komisja Europejska będzie mogła emitować euroobligacje, czyli zaciągać wspólnotowy dług, co zdaniem niektórych jest niezgodne z unijnymi traktatami! I ten dług ma być spłacany WSPÓLNIE przez kraje członkowskie przez 30 lat!
To dopiero będzie bat na wszelkie ruchy rozwodowe z Brukselą! Jakby tego było mało, porozumienia w sprawie wieloletniego budżetu nie zaakceptował Parlament Europejski, domagając się m.in.… wyższych dotacji do tego i owego. Stanowisko ma jedynie znaczenie symboliczne, bo rezolucja nie ma mocy prawnej, a PE w ten sposób chce pokazać, że jest do czegoś potrzebny. Podobnie jak hordy wszelkiej maści (euro)urzędników, które przy okazji utrudniają życie przedsiębiorcom i zwykłym ludziom.
Powrót do centralnego planowania
Należy przede wszystkim zwrócić też uwagę na istotny fakt, że wpływy z nowych podatków mają stanowić – co jest nowością – zasoby własne Unii Europejskiej. Dotychczas bowiem budżet UE był finansowany za pomocą składek członkowskich, które szły z budżetów krajów unijnych. To ważny element w budowie po pierwsze, unijnego państwa federacyjnego, a po drugie, niezależności brukselskiej centrali od widzimisię przywódców krajów członkowskich.
Jak już Bruksela będzie dysponowała swoimi dochodami, to nie będzie musiała liczyć się z wolą polityków poszczególnych krajów, gdzie mogą rządzić niekoniecznie zwolennicy budowy europejskiego superpaństwa. Kwestia zasadnicza: czy w referendalnej propagandzie proakcesyjnej w 2003 roku była mowa, że kiedyś Unia przejmie kompetencje podatkowania!
Sama filozofia tworzenia funduszu odbudowy gospodarki poprzez dodatkowe obciążenie fiskalne tej gospodarki jest czymś tak absurdalnym, że trudno to nawet komentować. Nowe podatki nie będą wspomagały rozwoju gospodarczego, a co najwyżej mogą go spowolnić.
Mniej pieniędzy w rękach firm oznacza mniej inwestycji. Z drugiej strony fundusz będzie dysponował miliardami, które będą dystrybuowane i wydawane według wskazań urzędnika. W skali całej UE 390 mld euro ma być rozdane w grantach, a 360 mld euro w niskooprocentowanych pożyczkach. Czyli znowu wracamy do wiecznie żywej idei centralnego planowania. Wiecznie żywej szczególnie w mózgach eurokratów, którzy niekoniecznie egzystowali w gospodarce realnego socjalizmu. I ten realny socjalizm, który fatalnie funkcjonował na wschodzie Europy, teraz rozwijają w skali niemal całego kontynentu. Jak w rozmowie z „Do Rzeczy” zauważa prof. Zdzisław Krasnodębski, europoseł PiS, „Bruksela planuje gospodarkę do 2050 r. i ta Centralna Komisja Planowania – którą staje się powoli Komisja Europejska – będzie miała coraz szersze uprawnienia”.
Jeszcze w lipcu br. Komisja Europejska przedstawiła też propozycje pakietu podatkowego, który można streścić w ten sposób, że jego celem jest uszczelnienie systemu podatkowego, a jednocześnie – walka z konkurencją podatkową m.in. z rajami podatkowymi. Wykorzystanie potencjału danych i nowych technologii ma przełożyć się na skuteczniejszą walkę z „oszustwami podatkowymi”. Można się domyślać, że oznacza to po prostu jeszcze większą inwigilację pod kątem należności skarbowych. Zamiast zmniejszania dolegliwości podatkowych i redukcji władzy publicznej nad sektorem prywatnym Bruksela działa w kierunku dokładnie przeciwnym, rozszerzając omnipotencję tej władzy kosztem obywateli.
W latach 2021-2027 do Polski ma trafić ok. 160 mld euro, w tym około 57 mld euro z funduszu odbudowy. I to oczywiście urzędnicy będą decydowali, na co zostaną wydane te pieniądze, tak jak to ma miejsce w przypadku wszelkich unijnych dotacji. W ten sposób będziemy mieli jeszcze większą niż dotychczas ingerencję w mechanizmy rynkowe. Bo o sposobie i celu wydawania tych funduszy będzie decydował polityk i urzędnik, który otrzymanie funduszy obwaruje różnymi warunkami istotnymi z jego punktu widzenia (np. sprawa tzw. praworządności), a nie beneficjenta. Prof. Krasnodębski słusznie dodaje, że „fundusze pomocowe to nic innego jak tylko dalsze uzależnienie od centrali w Brukseli”.
W tym kontekście gminy, powiaty i województwa, które wprowadziły „strefy wolne od ideologii LGBT” i przez to być może stracą unijne dotacje, upiekły dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, nie będzie deprawacji. A po drugie, skończy się uzależnienie samorządu od eurokratów. Brak eurodotacji oznacza jednocześnie mniejsze zadłużenie samorządów, które nie tylko nie będą musiały współfinansować unijnych drogich i niejednokrotnie niepotrzebnych projektów, ale i dopłacać do ich późniejszego utrzymania. Dla przypomnienia, od wejścia Polski do Unii Europejskiej zadłużenie polskich samorządów wzrosło o ponad 400 proc.! A absorpcja unijnych dotacji jest kluczową przyczyną tego fatalnego stanu rzeczy.
Coraz wyższa składka
Tymczasem w tym roku tylko z tytułu członkostwa w Unii Europejskiej polski budżet obciążony jest niebagatelną kwotą niemal 34 mld złotych. Na to składa się: 1) składka członkowska w wysokości ponad 21,3 mld złotych (1 mld złotych więcej niż w roku 2019 i aż niemal 5 mld złotych więcej niż w roku 2018), 2) rezerwa na realizację projektów współfinansowanych z udziałem środków pochodzących z budżetu UE oraz ze środków pomocy bezzwrotnej, rozliczenia programów i projektów finansowanych z udziałem tych środków, a także rozliczenia z budżetem ogólnym Unii Europejskiej w wysokości 2 mld złotych oraz 3) wydatki na realizację projektów współfinansowanych z udziałem środków pochodzących z budżetu UE oraz ze środków pomocy bezzwrotnej w wysokości niemal 10,5 mld złotych (to podobna kwota jak w roku 2019, ale niemal 4 mld złotych wyższa niż w roku 2018).
Łącznie te 33,8 mld złotych to więcej niż kosztuje budżet tegoroczna obsługa długu publicznego (27,6 mld złotych) i znacznie więcej niż państwo planuje wydać na szkolnictwo wyższe i naukę (24,8 mld złotych). Są to pieniądze, nad którymi polskie władze utraciły kontrolę. Bo unijne dotacje są finansowane m.in. z naszych podatków. Z podatków, które – gdyby nie wpłacić ich Unii w formie składki lub nie współfinansować nimi europrojektów pod dyktando eurokratów – moglibyśmy wydawać na własne potrzeby BEZ ŻADNYCH warunków płynących z Brukseli, także bez tych dotyczących konieczności płaszczenia się przed ideologią LGBT. I kiedy te nasze pieniądze wracają do nas w postaci unijnych dotacji, już trzeba się słuchać Unii!
Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Rzeczypospolitej, w rozmowie z Fronda.pl mówi, że „realnie pieniądze tzw. europejskie mają ograniczony wpływ na rozwój Polski”. – Polacy i przedsiębiorcy mają dzisiaj setki miliardów złotych, które mogliby zainwestować we własnym kraju, jeśli rząd zlikwidowałby administracyjne blokady dla wykorzystania tych pieniędzy. Gdyby pan premier poświęcił część swojej energii, którą użył dla zyskania bardzo warunkowych korzyści, na dokonanie zmiany w Polsce, to jej obywatele oraz Polska jako państwo mieliby znacznie większy kapitał na inwestycje i infrastrukturę, niż wszystkie razem wzięte tak zwane pieniądze europejskie. Gdyby każda prywatna inwestycja za prywatne pieniądze miała też na murze tabliczkę, jaką mają te z udziałem europejskim, to niebieskie ginęłyby – zauważa Sadowski. – Dla budowy trwałego dobrobytu polskiego społeczeństwa ostatnie przyobiecane pieniądze nie mają znaczenia nawet symbolicznego – podkreśla.
Gospodarki nie odbudują ani podwyżki podatków, ani wprowadzanie nowych podatków po to, by rozdawać dotacje, granty i pożyczki. Dlatego szkodliwe są wszelkie nawoływania polskich polityków, by unijny budżet czy też fundusz odbudowy był jak największy. To bowiem w pierwszej kolejności oznacza większy fiskalizm. Gospodarkę można szybko odbudować, pozostawiając więcej pieniędzy w kieszeniach przedsiębiorców. Bo zdecydowana większość właścicieli prywatnych firm, mając dodatkowe oszczędności, w pierwszej kolejności myśli o tym, gdzie je zainwestować. – Każdy przedsiębiorca ma mentalność inwestowania i rozwoju, chyba że jest stary i mu się nie chce – mówi Renata Cygan, prezes Biura Rachunkowego Aurum w Sosnowcu. Niestety nie rozumieją tego ani rządzący w Polsce i w innych krajach Unii Europejskiej, ani eurokraci.
Tomasz Cukiernik