W styczniu w Kościele bywa niezwykle ekumenicznie. Najpierw dzień judaizmu. Potem dzień islamu. W międzyczasie tydzień modlitw o jedność chrześcijan, który to spokojnie można nazwać jeśli nie tygodniem, to z pewnością dniem protestantyzmu. Wciąż nie doczekaliśmy się jednak dnia Tradycji katolickiej w Kościele. Dlaczego?
To pytanie, choć oczywiście retoryczne, nie jest nowe. Stanowi na poły żartobliwą, na poły rozpaczliwą próbę zrozumienia „postępu”, który dokonał się w Kościele w ostatnich kilku latach. Rozszerza się bowiem grupa osób dostrzegających absurd tej sytuacji – grupa, która zauważa, że wierni przywiązani do katolickiej Tradycji nie są traktowani nie tylko tak dobrze, jak grupy pragnące Kościół „otwierać”, ale także znacznie gorzej niż osoby odrzucające Chrystusa.
Wesprzyj nas już teraz!
Oto bowiem z otwartymi ramionami gościmy w naszych świątyniach wyznawców islamu. Co poniektórzy pozwalają im nawet modlić się przy użyciu fragmentów Koranu, w tym samym czasie przesuwając tabernakulum do bocznych kaplic. Dzień chrześcijaństwa zaś w islamie nie istnieje, bo w krajach, w których wyznawcy Mahometa stanowią większość, nie istnieć ma również chrześcijaństwo, a z pewnością nie w sferze publicznej.
Lubujemy się w obchodzeniu dnia judaizmu – w ostatnich latach szczególnie intensywnie przeżywanego. Włącza się w to instytucja promująca judaizm i kulturę ludu Izraela zwana Muzeum Żydów Polskich Polin – i wówczas nikt nie krzyczy o rozdziale państwa od Kościoła. Zapraszamy rabina, by przyuczył katolickich dziennikarzy, jak należy pisać o jego współwyznawcach. Wielu z nich zaś ma naszą ziemię za przeklętą (copyright Szewach Weiss) i stale przeinaczają słowa papieża Jana Pawła II o braterstwie w wierze.
W ostatnich latach i miesiacąch znów też przekonaliśmy się, jak przedstawiciele nowożytnego judaizmu traktują przykazanie: nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, gdy dowiedzieliśmy się, że według Żydów to nie niemieccy poganie, a polscy katolicy mordowali w Auschwitz.
Radujemy się z dobrych kontaktów z protestantami w pięćset lat po buncie Marcina Lutra. W programach dla katolickich dzieci gości pastorka (sic!) i uczy najmłodszych telewidzów, że tak naprawdę między wspólnotami chrześcijańskimi nie ma żadnych różnic, bo najważniejsze jest „bycie dobrym człowiekiem”. Nie przyjmujemy do wiadomości prawdy o rzeczywistym obliczu Lutra, bo nie pasuje ono do wizji wspólnych uścisków w paraliturgicznych szatach.
Co ciekawe, biskupi mają na to czas i ochoczo się takim spotkaniom poświęcają. Wydają wspólne listy z przedstawicielami innych religii, fotografują się z nimi. I czynią to nie tylko hierarchowie – ale także liczni świeccy aktywiści ekumenizmu, gorąco angażujący się w rozwój idei dialogu.
Jednocześnie na naszych oczach umiera katolicka Tradycja, w niektórych miejscach wręcz dobijana. Ludzie do niej przywiązani są w dzisiejszym Kościele marginesem, do którego mało kto chce się przyznać. Ci sami aktywiści ekumenizmu wyśmiewają „tradsów” nabijając się z bliskiej im duchowości i prezentowanej przez nich pobożności. Kapłani powołujący się na odwieczne nauczanie – mają kłopoty. Ostatnie tygodnie przyniosły kilka kolejnych zakazów publicznego odprawiania Mszy Świętej w rycie trydenckim. Informacja sprzed kilkunastu miesięcy o zamknięciu klasztoru trapistów w Mariawald – odprawiających msze wyłącznie w tym rycie – wzbudziła słuszny lament osób, którym Tradycja jest bliska. Słynna jest już historia o tym, jak watykańscy wysłannicy potraktowali zakon Franciszkanów Niepokalanej, a więc najszybciej rozwijającą się wspólnotę skupiającą ludzi o „tradycyjnym” charyzmacie.
A inni, mniej identyfikowalni katolicy przywiązani do Tradycji swego Kościoła, zostali nawet w ostrych słowach zrugani przez najwyższe autorytety w katolickiej hierarchii, sugerujące, że tradycjonalistyczna duchowość „otwiera pole dla narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu”, a związani z Tradycją kapłani są akceptowani jedynie ze względu na to, że żyjemy w dobie kryzysu powołań i że wielu z nich ma „silne problemy psychologiczne i moralne”.
Takie słowa nie padają z ust przedstawicieli katolickiej hierarchii na temat żydów, muzułmanów czy protestantów. Podniósłby się przecież wielki klangor – nie tylko ze strony przedstawicieli tych wspólnot, ale także ze strony komentatorów katolickich oraz… ateistów, szukających zawsze winowajców „braku jedności” po stronie Kościoła. Wierni przywiązani do Tradycji na taką obronę liczyć nie mogą.
A przecież to nie oni są innowiercami i to nie oni wyznają innego niż Trójjedyjnego Boga (w którego wszak nie wierzą ani żydzi, ani muzułmanie). To nie oni zaprzeczają dogmatom dotyczącym Matki Bożej (jak czynią to protestanci). Tradycjonaliści działają w oparciu o dokument papieża – i to nie dokument sprzed pięciuset czy pięćdziesięciu lat, ale w oparciu o motu proprio Benedykta XVI!
Trudno się dziwić, że obawiają się, że tylko wyłącznie jego pozostawanie przy życiu sprawia, iż nikt jego postanowień w sprawie nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego na razie nie zmienia… Przecież wywalczenie możliwości organizowania Mszy Świętej w dawnym rycie okazuje się w większości diecezji wyzwaniem po prostu niewykonalnym.
Trwa styczeń – miesiąc zimowy, acz w Kościele niezwykle „ciepły” dla przedstawicieli innych wyznań. Kiedy klimat ociepli się także dla swoich?
Krystian Kratiuk
Tekst został pierwotnie opublikowany w styczniu 2018 roku.