28 lipca 2024

Do zadań specjalnych – św. Szarbel Makhluf

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Libański pustelnik św. Szarbel Makhluf (1828–1898) jest uznawany nie tylko za najważniejszego współczesnego świętego Kościoła katolickiego obrządku maronickiego, lecz także za jednego z największych cudotwórców XX wieku. Po otwarciu grobu świętego w 1950 roku, tylko przez dwa kolejne lata zebrano aż 1200 świadectw nadzwyczajnych łask. Do dziś ludzie, którzy modlą się za jego wstawiennictwem, doznają cudownych uzdrowień. Nieustannie do długiej listy liczącej dziś już kilkadziesiąt tysięcy wyproszonych łask dopisywane są kolejne.

Czy słyszeliście kiedyś o cudzie fotograficznym? 8 maja 1950 roku czterech maronickich misjonarzy odwiedziło klasztor i pustelnię w libańskim miasteczku Annaya. Duchowni pomodlili się przed grobem Świętego Szarbela Makhlufa i zrobili sobie grupową fotografię ze strażnikiem grobu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że po wywołaniu zdjęcia na pierwszym planie – przed pielgrzymami, stróżem grobu i pustelnią w tle – pojawiła się tajemnicza postać zakapturzonego mnicha, który wcale do zdjęcia nie pozował. Starsi z zakonników po znakach szczególnych rozpoznali w nim samego… nieżyjącego od 1898 roku ojca Szarbela. Co ciekawe – był to jego pierwszy fotograficzny wizerunek, bowiem za życia nigdy go w taki sposób nie uwieczniono. Fotomontaż? Eksperci wykluczyli taką możliwość.

Święty Bogiem upojony

Wesprzyj nas już teraz!

Youssef Antoun (Józef Antoni) Makhluf (1828–1898) miał 23 lata, kiedy wstąpił do klasztoru, przybierając imię Szarbel – po syriacku: „historia Boga”, „opowieść Boga” lub „wieść Boga”. Uczynił to potajemnie, bowiem rodzina chciała, żeby się ożenił. Studiował filozofię i teologię, został kapłanem, a potem pustelnikiem. W pustelni położonej w pobliżu klasztoru w Annai zwanej dziś „libańskim Lourdes” przebywał przez 23 lata. Żywił wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny, godzinami odmawiał Różaniec. Centrum jego życia stanowiła Eucharystia – całymi nocami modlił się przed Najświętszym Sakramentem, a Mszę Świętą odprawiał zazwyczaj w południe – pół dnia spędzając na przygotowaniach, a drugie pół na modlitwach dziękczynnych. Pracował i pokutował, pościł i umartwiał się. Sypiał na twardej macie z głową na drewnianym klocku, znosił lodowaty ziąb panujący w kościele i nieogrzewanej celi, jadał tylko raz dziennie, pod habitem nosił włosiennicę z koziej skóry i żelazny pas, a do kaptura przytroczony miał – powodujący ból – woreczek z kamieniami. Mówiono o nim „święty Bogiem upojony”. Zdarzyło się, że pogrążony w modlitwie nie zauważył, że od uderzenia pioruna zaczął tlić mu się habit. Innym razem, kiedy pewnego dnia wierni poprosili go o pomoc w uchronieniu upraw przed zbliżającą się plagą szarańczy, dał im pobłogosławioną przez siebie wodę. Rolnicy spryskali nią swoje pola i ocalili zbiory. Kiedy indziej bracia zakonni wezwali go, gdy pracę w ogrodzie przerwał im wąż. „Idź stąd!” – powiedział pustelnik. Zwierzę posłuchało.

16 grudnia 1898 roku podczas odprawiania Mszy Świętej Szarbel doznał ataku apopleksji. Umarł w Wigilię Bożego Narodzenia. Przez 45 dni po pogrzebie widziano smugę światła unoszącą się nad marami, na których leżał, i nad grobowcem. Cztery miesiące później dokonano otwarcia grobu. Mimo, że ciało leżało w błocie – było giętkie jak za życia i nie nosiło żadnych oznak rozkładu. Zauważono też, że skóra jakby oddycha i że sączą się zeń pot i krew. Podobne niewytłumaczalne zjawisko transpiracji zaobserwowano w 1952 roku podczas kolejnego otwarcia grobu. Wtedy też ‒ po usunięciu białawej pleśni ‒ zebrano pokrywającą ciało mieszaninę potu i krwi. Wielu ludzi traktowało tę maź jako lekarstwo. Libański pustelnik został beatyfikowany w 1965 roku a w 1977 roku papież Paweł VI dokonał jego kanonizacji.

Dalsza część tekstu pod oknem filmu

Chirurg ze snów

Niezwykłych wydarzeń, cudów, łask i uzdrowień związanych z osobą tego świętego mnicha jest dziś co niemiara. W 2014 roku szacowano je na ponad 20 tys. Choć od jego śmierci minęło już ponad 100 lat, Święty Szarbel mocą Bożą wciąż uzdrawia i to nie tylko katolików i chrześcijan. „Około 10 procent uzdrowionych to osoby nieochrzczone. Wielu uzdrowionych wyznaje religie niechrześcijańskie (muzułmanie, druzowie, rozmaite sekty)”1 – pisała zafascynowana postacią maronickiego pustelnika włoska pisarka religijna Patrizia Cattaneo.

Święty ojciec Szarbel ma jeszcze inny przedziwny charyzmat: bardzo często pojawia się w snach, zapowiadając chorym uzdrowienie, a bywa, że nawet… sam dokonuje operacji, pozostawiając po nich widoczne ślady i blizny. Cuda dzieją się dziś również za pośrednictwem jego relikwii, już nie potno-krwawej mazi, ale oleju, którym nasączane są rozprowadzane przez maronitów bawełniane waciki.

Nie widział, a przejrzał

To właśnie we śnie zobaczył ojca Szarbela cudownie uzdrowiony kowal Skandar Obeid z libańskiego miasta Baabdat. Był rok 1950. Mężczyzna od kilkunastu lat wskutek wypadku nie widział na jedno oko. Przez jakiś czas tuż po wypadku Skandar przebywał w szpitalu w Bejrucie, ale w końcu lekarze dali za wygraną. Stwierdzili, że uszkodzenia są tak duże, że nie ma już szans na wyleczenie, i – co więcej – oko trzeba usunąć. Obawiali się, że infekcja przeniesie się także na drugie oko. Oubeid ciągle jednak nie mógł się zdecydować na operację. Uratowała go żarliwa wiara. Pewnej nocy rozmodlonemu i codziennie przystępującemu do Komunii Świętej, mężczyźnie przyśnił się brodaty mnich. „Idź do klasztoru a będziesz uleczony”. Posłuchał. Spędził noc w maronickim klasztorze w Annai, modląc się przy grobie Szarbela Makhlufa. Następnego dnia uczestniczył we Mszy Świętej, przyjął Komunię Świętą i wrócił do domu.

Jeszcze tego samego dnia poczuł dotkliwy ból w zranionym oku. Nie był tym zbytnio zdziwiony, ale po dwóch dniach jego niepokój wzrósł, bowiem ból nie tylko wciąż narastał, ale w końcu stał się nie do wytrzymania. Przyjaciele i rodzina nakłaniali go, żeby wybrał się do lekarza, ale on – mając w pamięci brodatego mnicha ze snu – wciąż tylko w Szarbelu pokładał nadzieję na wyleczenie.

Kowal męczył się niemiłosiernie, nie mógł spać, a kiedy nad ranem wreszcie zasnął, przyśniło mu się, że na klasztornym dziedzińcu rozładowuje jakiś samochód. Nagle obecny tam razem z nim znajomy uderzył go w oko żelazną sztabą. „Wybiłeś mi oko!” – zawył z bólu Skandar i… obudził się z krzykiem. Uświadamiając sobie jednak, że to, co go dotknęło, nie wydarzyło się naprawdę, ponownie zapadł w sen. Znów znalazł się na klasztornym dziedzińcu. Nagle podszedł do niego jakiś mnich, pytając go, czym się tak bardzo zamartwia. „Bardzo boli mnie oko” – odpowiedział Skandar. „Od dawna tu jesteś?”– kontynuował mnich. „Od rana” – odpowiedział Skandar. „Dlaczego nas nie zawiadomiłeś? Przyszlibyśmy wcześniej, żeby cię uzdrowić” – powiedział zakonnik i odszedł. Po chwili powrócił i sypnął mu w oko jakiś biały proszek. Zapewnił przy tym, że to go uzdrowi. We śnie Skandar widział siebie odchodzącego z klasztoru i odczytującego widniejące na asfalcie imię: „Szarbel”.

Kiedy się obudził, oko było spuchnięte, ale nie czuł już bólu. Poprosił żonę o przyniesienie obrazka przedstawiającego ojca Szarbela, przykrył zdrowe oko chusteczką, spojrzał na obrazek i… oniemiał. Przeżegnał się. Widział! Widział chorym okiem! Był wyleczony! „Zniszczona źrenica, która nie przepuszczała już światła, jest teraz całkowicie zdrowa” – zaświadczył później badający go lekarz dr T. Salhab. Uzdrowienie to było cudem potrzebnym do beatyfikacji maronickiego pustelnika.

Prezent od Ojca Szarbela

Z pomocą sączącego się z grobowca płynu uzdrowiona została ciężko chora libańska zakonnica Maria Abel Kamari SSCC ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. W wieku 23 lat – po siedmiu latach pobytu w zakonie – ciesząca się zawsze dobrym zdrowiem kobieta zaczęła odczuwać bóle brzucha i nie była w stanie normalnie jeść. Zwracała wszystko, co zjadła. W lecie 1936 roku jej stan jeszcze bardziej się pogorszył. Lekarze nie potrafili jej pomóc. Leki ani płukanie żołądka nie przyniosły jej ulgi. Jeden z lekarzy zdiagnozował wrzód żołądka, a późniejsza wielogodzinna operacja potwierdziła, że jest on duży. Okazało się też, że wątroba, przewód żółciowy i jedna z nerek przestały normalnie funkcjonować. Zapewniono wtedy odpowiedni drenaż i możliwość leczenia wrzodu. Jednak kiedy rana się zagoiła, nudności powróciły a zakonnica poczuła się jeszcze gorzej. Przeprowadzono kolejną operację, po której okazało się, że jelita i żołądek zbiły się w niefunkcjonalną masę poprzetykaną ogromnymi polipami. Bez narażenia życia chorej lekarze mogli usunąć tylko niewielką ich część. Okazało się też, że przyczyną uporczywych nudności był płyn wytwarzający się w przewodzie żółciowym.

Z roku na rok cierpienia siostry przybierały na sile. Siostra Maria zwracała praktycznie każdy posiłek. Była coraz słabsza i wszystko ją bolało. Jakby tych dolegliwości było jeszcze mało, w 1942 roku, kiedy już od mniej więcej dwóch lat zakonnica większość czasu spędzała w łóżku, dołączył paraliż prawej ręki i zaczęły wypadać jej zęby. Siostra miała niespełna 30 lat, a była już ludzkim wrakiem. Uważano – a i ona sama też tak sądziła – że nie pożyje już długo, i udzielono jej sakramentu namaszczenia chorych.

Właśnie wtedy zakonnica usłyszała o ojcu Szarbelu i zaczęła błagać go o wstawiennictwo. „Jeśli chcesz mnie uzdrowić, pozwól mi zobaczyć cię we śnie” – poprosiła i… zobaczyła go. We śnie ujrzała mnicha, który rozpostarł ramiona i ją pobłogosławił. Odczytała to jako znak z nieba.

Niedługo potem – 2 lipca 1950 roku w towarzystwie siostry Izabeli – przełożonej klasztoru w Jbeil oraz dwóch innych sióstr Maria pojechała do klasztoru maronitów w Annai. Była już tak słaba, że musiała być noszona na krześle. Po wyczerpującej podróży współsiostry zaniosły ją przed grób świątobliwego mnicha. Uniosły krzesło, żeby mogła dotknąć nagrobka. „W chwili, kiedy moje wargi dotknęły kamienia, poczułam, jakby po kręgosłupie przebiegł mi prąd” – relacjonowała później siostra Maria.

Potem – wraz z innymi kalekami – siostra pomodliła się jeszcze przed starą trumną, w której znajdowało się wcześniej ciało ojca Szarbela. Wieczorem siostra Maria poprosiła przełożoną o możliwość spędzenia nocy w pobliżu grobowca. Siostra Izabela nie chciała się na to zgodzić. „Jest tam bardzo wielu chorych i nie będziesz w stanie zmrużyć oka. Zostaniesz tam kiedy indziej” – zawyrokowała.

Następnego ranka zakonnica znowu została zaniesiona przed grobowiec ojca Szarbela. Wysłuchała tam trzech Mszy Świętych, przyjęła Komunię Świętą, i żarliwie się modliła. W czasie modlitwy za chorych spojrzała na miejsce, w którym wygrawerowane było nazwisko Szarbela. Zauważyła, że miejsce to pokryte jest kroplami jakiegoś błyszczącego płynu.

Nie wierząc własnym oczom, siostra z trudem podniosła się z krzesła i przyjrzała się im z bliska. Uznając, że to istotnie krople jakiejś cieczy i że to „prezent od ojca Szarbela”, siostra Maria wyjęła chusteczkę, zebrała krople, a następnie potarła tkaniną wszystkie bolące miejsca na swoim ciele.

Kiedy to uczyniła stał się cud. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co robi, zakonnica wstała i stanęła przed wszystkimi. Trwające od 12 lat cierpienia ustały jak ręką odjął i nic jej już nie dolegało. Odzyskała siły, mogła znów chodzić i normalnie jeść.

„Dzwony zaczęły bić, aby uczcić moje przywrócenie do zdrowia i uwielbiać Boga. Oszołomiony tłum wyszedł za mną z oratorium, wychwalając dzieła Boże i zdumiewając się moim zdrowiem” – wyznała w złożonym później świadectwie. Świadkami tego cudu było pięciu jezuitów, a wymykający się „szkiełku i oku” niespodziewany, nagły i trwały powrót do zdrowia poświadczyli także leczący siostrę Marię lekarze. „Uważam to za cudowne, nadprzyrodzone wydarzenie, które przewyższa wszelkie ludzkie wyjaśnienia. Wywodzi się z woli Boga, którego siostra Abel jest pobożną czcicielką” – stwierdził dr Ibrahim Abi Haidar z Hammany, a dr Albert Farhat, biegły Sądu Apelacyjnego w Bejrucie, napisał m.in.: „Lekarze zapewnili mnie, że choroba była nieuleczalna. Po wizycie u grobu Ojca Szarbela [s. Maria] powróciła w dobrym stanie zdrowia, normalnie chodząc i jedząc”. Uzdrowienie siostry Marii Abel Kamarie było drugim cudem potrzebnym do uznania ojca Szarbela za godnego chwały ołtarzy.

Jedyne lekarstwo: Boża interwencja

Cudem kanonizacyjnym było natomiast uzdrowienie ciężko chorej na raka Mariam Assaf Awad z Hammany. Prosta, nie potrafiąca czytać ani pisać kobieta od 19 lat była wdową a także matką jedynaka Georgiosa, który był wyznania rzymskokatolickiego.

Pomiędzy 1963 a 1965 rokiem Mariam przeszła trzy operację – zoperowano jej żołądek, jelita i prawą stronę szyi. Za każdym razem chodziło o usunięcie zmian nowotworowych. Usunięto dwie zmiany (m.in. raka żołądka, który – zdaniem lekarzy – miał już przerzuty do innych narządów) oraz wykonano biopsję narośli na migdałkach.

Jeśli chodzi o migdałki, lekarz nie zaordynował żadnego leczenia. Kobieta – która miała wątpliwości co do natury tego ostatniego schorzenia – zaczęła się wtedy modlić do Boga za przyczyną bł. Szarbela.

Zmiany na migdałkach powodowały nieznośny ból. Kobieta miała trudności z przełykaniem i nie była w stanie głośno mówić. Traciła siły. Zaczerwienione migdałki urosły do rozmiarów orzechów włoskich. Pani Mariam odmówiła jednak leczenia i radioterapii. Jedynego lekarstwa upatrywała w Bożej interwencji. Za pośrednictwem bł. Szarbela prosiła Boga o uzdrowienie lub o siłę do dalszego znoszenia cierpienia i choroby.

„Pewnego dnia kobieta, siedząc w łóżku – jak czytamy w opisie tego uzdrowienia – modliła się do Świętego Szarbela: «Daj mi lekarstwo na tę chorobę. Jesteś wielkim świętym, który uzdrawiał niewidomych i chromych. Jeśli wyzdrowieję, pójdę do twojej świątyni, żeby ci podziękować»”. Po modlitwie kobieta zasnęła, a rano była już zdrowa. Migdałki zmniejszyły się, narośle i ból zniknęły. Po powrocie do pełni zdrowia Mariam Assaf Awad spełniła swoją obietnicę, udając się z dziękczynną pielgrzymką do grobu bł. Szarbela w klasztorze Świętego Marona.

Naznaczony

Niezwykłego spotkania ze świętym ojcem Szarbelem doświadczył także libański inżynier Raymond Nader. Mężczyzna – który szerzy dziś na całym świecie otrzymywane od świętego orędzia z nieba, wierzy, że został przezeń naznaczony. Efektem jego bliskiego spotkania był ślad pięciu palców wypalony na ramieniu.

Raymond Nader od dzieciństwa miał problemy z wiarą. Choć urodził się w chrześcijańskiej rodzinie, a jego dziadek był księdzem [żonaty maronita może otrzymać święcenia kapłańskie – przyp. H.B.], nie potrafił pojąć cudu Eucharystii – dobrowolnego zamknięcia się potężnego Boga w maleńkim kawałeczku chleba. Pytania o istnienie Boga, o to, po co nas stworzył, o Bożą Miłość i inne Boże tajemnice towarzyszyły mu także podczas studiów w Bejrucie i w Londynie (zgłębiał tam tajniki inżynierii jądrowej). Myślał, że nauka pozwoli mu je zrozumieć. „Nauczyłem się wiele o materii, kosmosie, świecie, ale nie udało mi się poznać Boga, dowiedzieć się, kim On jest”2 – wyznał podczas świadectwa składanego w Polsce (Tychy, 1 sierpnia 2017 roku).

Mimo że wciąż przeszkadzało mu to, że „nie rozumie”, młody mężczyzna nadal modlił się, czytał Biblię i podobnie jak wielu jego rodaków był pod wielkim wrażeniem – otaczanego kultem przez wszystkich wierzących Libańczyków – Świętego Szarbela. Już po powrocie do Libanu jako mąż i ojciec często wymykał się, by spędzać całe noce w klasztorze w Annai. Święty Szarbel przyciągał go tam jak magnes z uwagi na swoją wielką tajemnicę. Intrygowało go to, że jego ciało wydzielało niezwykły pot. „Każdy człowiek w Libanie czuje, że Święty Szarbel jest ciągle żywy” – stwierdził.

Nawiedzając pustelnię ojca Szarbela, Nader pytał go o sens życia i prosił, by objawił mu, co czeka go po śmierci. Pytanie to było jak najbardziej na czasie, bo w Libanie dopiero co zakończyła się wojna domowa, bardzo wielu ludzi straciło życie. On sam walczył wtedy jako żołnierz w siłach chrześcijańskich.

„9 listopada 1994 roku [w przeddzień 33. urodzin Nadera – przyp. H.B.] podczas jednej nocy, kiedy się tam modliłem, wydarzyło się coś przedziwnego, coś, co przemieniło całe moje życie” – opowiadał.  – „To była bardzo zimna noc, ponieważ klasztor znajduje się w górach – ponad 1300 metrów nad poziomem morza. Udałem się tam – tak jak robiłem to każdego wieczora – żeby się modlić. Dotarłem do celi o 22.30, zapaliłem pięć świeczek, ustawiłem je na ziemi (na kształt krzyża), zacząłem czytać Biblię [jak wyznał podczas innych spotkań, czytał fragment Ewangelii św. Mateusza o talentach – Mt 25,14–30] i się modlić. Po pewnym czasie poczułem, że pojawił się i stopniowo otacza mnie lekki i ciepły wietrzyk. Poczułem ciepło. Wiatr stawał się coraz gwałtowniejszy i cieplejszy. Po pewnym czasie zostałem otoczony przez bardzo silny i ciepły wiatr. Wiatr poruszał wszystkim wokół mnie. Ruszały się drzewa i wszystko inne. Kiedy jednak spojrzałem na świeczki, zobaczyłem, że ich płomienie w ogóle się nie poruszają. Wiejący bardzo silny wiatr nie był w stanie poruszyć płomieni. Byłem tym zdumiony, nie wiedziałem, co się dzieje, myślałem, że doznaję halucynacji. Postanowiłem wyciągnąć rękę i dotknąć tych płomieni, żeby się upewnić, czy to halucynacje, czy coś innego. Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, było to, że pochylam się próbując dotknąć płomieni świec. Zanim jednak zdołałem to uczynić, poczułem, że jestem przenoszony do innego świata. Straciłem zmysły, niczego nie czułem, nie czułem swojego ciała i niczego nie słyszałem. Zostałem nagle otoczony przez potężne, intensywne światło. Światło było mocniejsze niż milion słońc. Światło to jednak nie spalało, nie oślepiało. Było mocne i potężne, a równocześnie bardzo delikatne, bardzo jasne, przejrzyste, piękne. Poczułem czyjąś obecność. Nie widziałem nikogo, ale czułem czyjąś obecność. Powiedziałem sobie, że śnię. Ten ktoś powiedział mi jednak: – «Nie śnisz».  –  Mówił do mnie bez słów, nie używając żadnego języka, bezgłośnie. (…) Pomyślałem sobie wtedy, że straciłem świadomość. Ale usłyszałem: «Nie, właśnie teraz jesteś świadomy. Nigdy nie byłeś tak świadomy, jak teraz». –  Zacząłem wtedy mnożyć pytania: kto do mnie mówi? Kim jestem? Co się dzieje? I nagle doznałem bardzo głębokiego mocnego odczucia. Poczułem wiele miłości, pokoju, siły, czułości. Najbardziej dominującym odczuciem była potężna miłość. Ten ktoś powiedział do mnie: «To jestem ja». Pokazał mi, że pokój, miłość, radość i czułość to on. Wtedy przestałem zadawać pytania, a jedyną rzeczą, której pragnąłem, było zostać z nim i w tym stanie. Poprosiłem go, by został, by nigdzie nie odchodził. Odpowiedział mi wtedy: «Jestem zawsze i wszędzie». Po pewnym czasie światło odeszło i poczułem, że jestem w tym samym miejscu, w którym znajdowałem się na początku. Kiedy spojrzałem na świeczki, zobaczyłem, że są całkowicie wypalone. Spojrzałem na zegarek. Była 3.35 rano”. Pięć godzin przeleciało mu jak jedna sekunda.

„Pozbierałem ogarki świec, zabrałem Biblię i udałem się do samochodu – opowiadał dalej Raymond Nader. Byłem szczęśliwy, wracając do domu, czując w sercu miłość i radość. Kiedy szedłem w dół do samochodu [a przechodził wtedy – jak wyznał, składając inne świadectwa – obok stojącej na klasztornym dziedzińcu figury Świętego Szarbela – przyp. H.B.], poczułem ciepło na ramieniu, poczułem, że moje ubranie przylepia się w tym miejscu do skóry. Wszedłem do samochodu, zapaliłem światło, podwinąłem rękaw i zobaczyłem pięć palców odciśniętych na moim ramieniu. Z tego oparzenia wydzielały się krew i woda. Kiedy wróciłem do domu, obudziłem żonę i pokazałem jej te odciśnięte na moim ramieniu palce. Kiedy żona je zobaczyła, ucieszyłem się, bo myślałem wcześniej, że przez cały czas ulegam jakimś halucynacjom i widzę coś, czego nie ma. Od tego momentu wszystko w moim życiu się zmieniło. Zostawiłem wszystko – z wyjątkiem
mojej żony i dzieci – i zdecydowałem, że chcę oddać swe życie na służbę Jezusowi i Kościołowi”.

Szarbelowy apostoł

Raymond Nader porzucił dotychczasowe zajęcia zostając pracownikiem, a z czasem dyrektorem, libańskiej telewizji katolickiej Télé-Lumière, założył też grupę modlitewną Rodziny św. Szarbela, która z czasem przekształciła się w obecne na niemal całym świecie zgromadzenie świeckich (podobne do III Zakonu św. Franciszka). Niezwykły ślad na ramieniu uznał za odcisk palców Świętego Szarbela. Przez cztery dni sączyły się z niego woda i krew, a piątego dnia rana sama się zagoiła.

Niecały rok później wydarzyło się coś jeszcze. „Podczas wspomnienia Świętego Szarbela w lipcu 1995 roku Raymond Nader przeżył nowe nadzwyczajne doświadczenie. Na końcu procesji do klasztoru Annaja zobaczył starego mnicha, którego nie znał. Kiedy zbliżył się do niego, nagle zanikła wszelka wrzawa, lecz głos nieznajomego rozbrzmiewał w głowie Raymonda, przekazując mu pierwsze z serii orędzi. Orędziom tym zawsze towarzyszy ponowne pojawienie się znaku na ramieniu Raymonda” 3 – czytamy w książce Święty Charbel. Orędzia z Nieba.

Od tego pierwszego spotkania do 2019 roku Święty Szarbel objawił się Naderowi już czterdziestokrotnie, za każdym razem powierzając mu specjalne przesłanie, które – zgodnie z nakazem mnicha i za zgodą władz kościelnych – ma głosić całemu światu.

Orędzia z nieba

Przesłania Świętego Szarbela zawierają proste prawdy ujęte w Piśmie Świętym. Święty mnich mówi o istnieniu Boga, o Jego miłości i że dla każdego z nas ma On plan; naucza o synostwie i człowieczeństwie Jezusa Chrystusa, realnej obecności Chrystusa w Eucharystii, o potrzebie naśladowania Syna Bożego, podążania za Nim i odważnego świadczenia o Nim całemu światu, o potrzebie czytania Biblii, życia Słowem Bożym oraz karmienia się Eucharystią – prawdziwym Ciałem Chrystusa i naszym duchowym pokarmem – które są nam potrzebne do osiągnięcia życia wiecznego. Wiele mówi też o możliwym dla każdego człowieka osiąganiu świętości.

„Święty Szarbel był człowiekiem jak każdy z nas, a teraz żyje w promieniach Bożej chwały i pomaga nam stać się takimi jak on” – mówił Raymond Nader podczas spotkania w Tychach. „Dlatego jest wśród nas, uzdrawia nas, pomaga nam, żebyśmy nawiązali ścisłą więź z Jezusem. I zaprasza, abyśmy byli prawdziwymi świadkami Jezusa, żebyśmy nie bali się rozgłaszać Jego słów całemu światu. Mówi nam: «Nie bójcie się być świętymi i podążać za Jezusem. I bądźcie pewni, że Jezus Chrystus będzie wam towarzyszył. Nawet jeżeli w świecie jest wiele zła, to ostatecznie Jezus zwycięży, więc nie lękajcie się, słuchajcie jego słów i głoście je całemu światu. A najważniejsze to przyjąć do swojego życia projekt Jezusa, który chce, żeby każdy z nas został świętym. Niekoniecznie takim jak Święty Szarbel czy Święty Jan Paweł II, ale stać się świętym na swoją własną miarę. (…) Mamy skupić się na tym, co jest w naszym życiu najważniejsze – a tym czymś jest życie duchowe. (…) Najważniejsze, co mamy zrobić, to podjąć decyzję, by podążać za Jezusem»”. A Święty Szarbel i inni święci są właśnie po to, aby nam w tym pomóc.

Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda. 

Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda

1 
Patrizia Cattaneo, Św. Charbel – mnich cudotwórca. Życie, cuda, orędzia, modlitwy, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, s. 26.

2 
Świadectwo R. Nadera przytoczyłem głównie na podstawie jego przesłań wygłaszanych w 2017 r. w Polsce: w Tychach (Raymond Nader, Świadectwo spotkania ze św. Charbelem (komentarz i tłumaczenie Aleksander Bańka), kanał: Aleksander Bańka, www.youtube.com/watch?v=vr_2w3GUlMk) oraz w Krakowie (Przesłania od św. Charbela, mip [Mieczysław Pabis] w: „Cuda i Łaski Boże”,
nr 11/2017). Aby doprecyzować jego – tłumaczoną z angielskiego oraz arabskiego
– historię, skorzystałem również z: Św. Charbel zmienił mi życie / Świadectwo Raymonda Nadera, kanał: EWTN Polska, (www.youtube.com/watch?v=v76EEiRS4gk), Święty Charbel. Orędzia z nieba, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, oraz tekstu z miesięcznika „Miłujcie się”: To ja jestem, ks. M. Piotrowski (https://milujciesie.pl/to-ja-jestem.html (dostęp: 29.07.2020).

3 
Cytat dot. nadzwyczajnego doświadczenia z lipca 1995 r. za: Święty Charbel. Orędzia z nieba, Wydawnictwo AA, Kraków 2013, s. 18.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(6)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie