21 listopada 2022

Docenią po śmierci… Tomasz A. Żak wspomina Elżbietę Morawiec

(Fot. Janusz Ślęzak (IPN)/ipn.gov.pl)

(…) pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę

a kornik napisze twój uładzony życiorys

Zbigniew Herbert, Przesłanie Pana Cogito

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nie sądzę, aby teatralnych hunwejbinów kulturowej rewolucji cokolwiek obchodziła śmierć Elżbiety Morawiec. Jeżeli nawet niektórzy z nich wiedzą o kogo chodzi, to – co najwyżej – „odetchną z ulgą”, że nie ma już jednego z ich największych przeciwników. Wątpię, aby pogrzebowo „złotouści” przedstawiciele władzy rozumieli, kogo tak naprawdę straciliśmy. Ona od dawna swymi tekstami, apelami i wypowiedziami uwierała dobre samopoczucie zarządzających kulturą. Teraz, westchnąwszy z ulgą, można więc było „na do widzenia” panią Elżbietę „omedalować”.

Zostawmy więc te wszystkie „uładzone życiorysy” i zobaczmy dlaczego Elżbieta Morawiec była być może ostatnim uczciwym krytykiem teatralnym w III RP. I dlaczego śmierć prawdziwego znawcy polskiego teatru ma znaczenie również dla nas: widzów tegoż teatru poszukujących i tegoż teatru twórców, ale tych spoza tzw. głównego nurtu.

 

Wykluczenie

Dwa lata temu, pisząc dla miesięcznika Fronda tekst dedykowany Pani Elżbiecie, stwierdziłem, że po pierwsze charakteryzuje ją młodzieńcza pasja, „a po drugie rzadko spotykana autorefleksja i niezależność oceny”. Ta niezależność jest szczególnie widoczna w świecie krytyków „merdających piórami (klawiaturami)” na każde gwizdnięcie. To co gangrenuje świat kultury Elżbieta piętnowała już roku 1983, w czas stanu wojennego w podziemnym „Miesięczniku Małopolskim”:

(…) Zauważam ostatnio w umysłowym i artystycznym życiu naszego podziemia niepokojące zjawisko: ograniczenie horyzontu prawdy. Cokolwiek robimy, piszemy, oceniamy – robimy przeciwko „czerwonemu”. A w konsekwencji – samozaspakajamy się, że tworzymy w ten sposób wartości. 

Czterdzieści lat później, bolejąc nad tym, co dzieje się w jej ukochanym krakowskim Starym Teatrze i w ogóle na polskich scenach, pisała:

Nie mogę się pogodzić z tandetą i łatwizną obecną dziś na wszystkich scenach, jak Polska długa i szeroka. Co więcej – z tandetą sowicie nagradzaną – różnymi paszportami „Polityki”, nagrodami festiwali i władz kultury.

Ot, cztery dekady minęło i… nic się nie zmienia. „Za komuny” rozpychało się łokciami cwaniactwo ustylizowane na „socjalistyczny patriotyzm”, a dzisiaj, podobni koniunkturaliści za paradygmat twórczy uznali „pedagogiką wstydu”. Tak kiedyś, jak i teraz każdy wołający, że „król jest nagi”, podlega wykluczeniu. Kiedy nie mówi językiem „salonu” i nie hołduje obowiązującej marksistowskiej antykulturze jest stygmatyzowany. I dokładnie to spotykało Elżbietę Morawiec. W jednym z ostatnich listów, jaki od niej otrzymałem (połowa maja tego roku) napisała:

Mojego hasła np. p. Buchwald nie raczyła  zamieścić w „Encyklopedii teatru polskiego”!! „Teatrolożka” bez   jednej książki! Taki jest ten świat! I takie moje gorzkie na nim żniwo.

Encyklopedia jest tworzona przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, a więc instytucję bezpośrednio podległą Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a redagowaniem tego kompendium wiedzy o teatrze kieruje tam przywołana w liście p. Dorota Buchwald.

 

Trwanie

W latach 70-tych i 80—tych XX wieku, kiedy polska alternatywa artystyczna stała się liderem oporu przeciwko rządzonemu przez komunistów państwu, Elżbieta Morawiec była jednym z najbardziej zaangażowanych „opisywaczy” tego zjawiska. Jako krytyk towarzyszyła zespołom, festiwalom i ludziom tamtego czasu (z Teatrem 8 Dnia na czele). Była w tym wszystkim też wyjątkiem, gdy chodzi o postrzeganie Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Nigdy nie zaakceptowała legendy jaką budowano wokół tego teatru, co dzisiaj już przybrało formę swoistego patologicznego kultu. Ocenę tego zespołu oraz metody pracy jego twórcy powtórzyła w swojej monografii Teatru Starego (rok 2018):

W tamtych latach Grotowski należał do czołówki aktywu komunistycznej organizacji młodzieżowej i z pewnością nie tyle rola belfra czy działacza ochrony przyrody mu się marzyła, ile raczej rola „inżyniera dusz ludzkich.

 Również definiowanie stanu państwa i naszej kultury w czasach III Rzeczpospolitej stało się powodem, dla którego salony i koterie ostatecznie w latach 90-tych skazały na banicję wybitnego teatralnego krytyka. Jej ówczesna aktywność pozateatralna (radna w mieście Krakowie; współpracownik wielu czasopism; członek kapituły Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza) była próbą znalezienia jakiejś przestrzeni, w której mogłaby coś dobrego zrobić dla Polski. Tak jest – i tutaj musimy jednoznacznie sobie powiedzieć, że pani Elżbieta była w najlepszym tego słowa znaczeniu – patriotką. Do tego dodajmy, że w tamtych latach miłość Ojczyzny połączyła się w jej życiu z wiarą. I tego nie tylko nie chcieli zrozumieć, ale również zaakceptować jej liczni znajomi z czasów działalności opozycyjnej, jak i  ci, z którymi współtworzyła niegdyś teatralny underground. Rzeczywistość polityczną postrzegała jako zdradę, co definiuje jednoznacznie tekst opublikowany na portalu krakowniezalezny.pl:

Pierwszą [zdradą] był Okrągły Stół – dogadanie się koncesjonowanej opozycji z komunistami, a w konsekwencji – przegrane wybory 4 czerwca 1989. Wybory, które przy miażdżącej klęsce komunistów z woli narodu, sfałszowano, zmieniając w II turze ordynację tak, aby „towarzyszy” wpuścić do Sejmu. A Okrągły Stół to prosta konsekwencja wejścia tzw. ekspertów – Geremka, Mazowieckiego, Kuronia do Stoczni Gdańskiej w 1980.

(…)

Drugą przegraną zgotowała nam, uwieczniona „Nocna zmianą” zwołaną przez Lecha Wałęsę pamiętna narada z czerwca 1991. „Gazeta Wyborcza” na 1 stronie pomieściła wiersz Noblistki, Szymborskiej „Nienawiść”. Redakcja tak spolegliwa wobec komunistów, już wietrzyła niebezpieczeństwo przebudzenia się narodu.

Żeby zrozumieć do końca tę marginalizację Morawiec, którą skądinąd w ostatnich latach coraz gorzej znosiła, przytoczmy jeszcze jeden cytat. W tym przypadku opisujący to, co naprawdę działo się (i dzieje) w naszej kulturze, w naszych teatrach. A tego, ci którzy po marksistowsku zdobyli instytucje kultury, nie mogli jej darować. Oto fragment eseju pt. „W roztrzaskanym lustrze”:

Ta, niech będzie, że wielka polityka, przekłada się na to, co działo się w kulturze. Kiedy w roku 1989 „mury runęły” dominującym prądem w kulturze stal się dekonstruktywizm. I jego to pokłosie widzimy dziś na większości scen polskich. Dekonstruktywizm z jego filozofią relatywizmu wartości , przeświadczeniem o wyczerpaniu się  wszystkich kodów kulturowych a co za tym idzie – absolutnej swobody  w „dekonstruowaniu” tych kodów. „Zakazuje się zakazywać” przybrało nową postać „Róbta, co chceta”. Ostatnimi laty doszła do tego repertuaru  agresywna ideologia LGBT, nowa myślowa mutacja lewactwa. Dziedziczka, w prostej linii , filozofii komunisty Gramsciego, który nawoływał do niszczenia tradycji, rodziny, wiary – słowem „nadbudowy”. W imię budowy nowego wspaniałego świata.

Prawdziwa niezależność krytyka teatralnego zdefiniowała się w jej ocenie polskiej alternatywy teatralnej, którą przez lata uważała za źródło uczciwości światopoglądowej i formalnie dobrej sztuki. Owo „roztrzaskane lustro”, to również spory kawałek jej życia:  

To się nie zaczęło dziś ani nawet wczoraj. To czyli upadek teatru w skali europejskiej. W Europie zaczęło się to wraz z rokiem 1968 i jego sztandarowym hasłem : „Zakazuje się zakazywać”.

Do Polski napływało to  stopniowo, ale jednym z najpoważniejszych źródeł dzisiejszego stanu rzeczy także są dzieje tzw. alternatywy czy teatru studenckiego, jak kto woli. Pierwotnie zorientowany na walkę z czerwonym totalitaryzmem, mający tu znakomite dokonania artystyczne, z czasem, gdzieś na przełomie lat 80 i 90 – te formy jego istnienia, jakie się ostały przeszły na lewackie pozycje. (Najlepszym przykładem są tu dzieje Teatru 8 Dnia).

W innym krytycznym eseju, będącym kontynuacja wyżej przytoczonego, zwracała się wprost do środowiska, które niszczy kulturę:

We własnym mniemaniu jesteście buntownikami. Nic obłędniejszego. Płyniecie zgodnie z obowiązująca w Europie falą, która na wszystkich polach, przede wszystkim w kulturze dąży do zniszczenia tego, co w kulturze wartościowe, co jest fundamentem europejskości.

Taka postawa osoby, „z nazwiskiem”, nie mogła boleć drugiej strony. Marginalizowanie to było za mało. Przypięto jej więc z czasem łatkę „dewotki”, a także „wariatki”. Nie do końca jednak dało się ją „wyciszyć”. Pomimo upływających lat Elżbieta Morawiec wciąż szukała miejsca, gdzie można by zrobić coś dobrego dla polskiej kultury. Wciąż też starała się swoje diagnozy i opisy kulturowej rzeczywistości prezentować w mediach czy podczas różnych paneli i spotkań publicznych. Ważnym przykładem takiej nie tylko krytycznej, ale i kreatywnej aktywności pani Elżbiety było jej zaangażowanie się w roku 2018 w inicjatywę ludzi polskiej sceny, która miała stworzyć praktyczną alternatywę dla świata, który Elżbieta Morawiec nazwała „roztrzaskanym lustrem”. Niestety i ta próba spełzła na niczym „rozmydlona” od środka przez działaczy ZASPu oraz towarzyskie ambicje. Bardzo mocno to ją wtedy bolało.

 

Docenianie

Przypomnijmy sobie jeszcze i to, że Elżbieta Morawiec, kiedy tylko mogło, to starała się definiować pozytywne programy i projekcje, które mogłoby zmienić negatywną kulturową rzeczywistość Polski. Pisała:

Czy to jest  uleczalne? W niewielkim chyba stopniu i  przede wszystkim – środkami ekonomicznymi. Prawdziwa zmiana, jeśli się ma dokonać, musi się zrodzić ze świadomości środowiska, innej drogi nie ma.

I proponowała konkretnie, że trzeba (…) zmienić całkowicie zasadę działania teatrów. Niech wrócą do swojej pradawnej tradycji  – wozu Tespisa, teatru wędrownego (w czasach PRL funkcjonowało to jako „teatr objazdowy”).

Ona wiedziała dobrze dlaczego musimy naprawiać teatr? Rozumiała doskonale, że naprawa kultury musi się zacząć od sztuki wyższej, od teatru właśnie. Bo od tej strony przyszło zło. Utrata sztuki wyższej, odebranie jej duchowości spowodowało pauperyzację społeczeństwa, rezygnację z wyższych wartości na rzecz prymitywnego materializmu. Nie raz o tym rozmawialiśmy, najczęściej w długich telefonicznych „debatach”.

Zadajmy sobie na koniec, niestety retoryczne pytanie: czy „okrąglutkie” pożegnalne dytyramby zauważyły to wszystko o czym właśnie piszę? Czy Prezydent RP, czy Minister Wicepremier w swych listach odczytanych podczas uroczystości pogrzebowej zacytowali choćby taką konstatację Elżbiety Morawiec sprzed dziesięciu lat:

W szale bezrozumnej „modernizacji” Polska poczyniła (…) niebezpieczne kroki. Poczynając od ustawy o przemocy wobec kobiet, gdzie przemyca się nową, „genderowską” definicję płci jako determinowanej społecznie a nie biologicznie. Szykują się kroki następne. Krajowi Jana Pawła II, wielkiego obrońcy życia – ta droga, prowadząca wprost ku samochcianej zagładzie człowieka – nie przystoi. Czas zatrzymać bezrozumny obrót koła neokomunizmu. W jego najstraszliwszej postaci.

I taką, z tego roku pt. „Teatr w kraju ślepców”, którego publikacje odrzucono:

Nie dajmy się zwieść chwalebnym dokonaniom MKiDN w odzyskiwaniu dzieł sztuki. Nikomu nie przesłonią dziś faktu, że całkowicie zaniechano pracy w dwu dziedzinach sztuki żywej – teatru i filmu, że ze strachu przed epitetem „nietolerancji” wspiera się skrajnie lewackie, destrukcyjne dla samych fundamentów kultury narodowej przedsięwzięcia.

 

Elżbieta Morawiec nie żyje. To, że nie docenialiśmy jej za życia, kiedy jeszcze była wśród nas, to fakt. Czy docenimy ją teraz, po śmierci?

 

Tomasz A. Żak

Przy pisaniu tego tekstu korzystałem z mojego eseju dedykowanego Elżbiecie Morawiec pt. „Polską zraniona”, Arcana 1-2 (157-158), Kraków 2021.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(5)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie