„Doonby” może odegrać znaczącą rolę w odczarowywaniu wrogiego życiu matrixa, utkanego z jednej strony przez aborcyjne lobby i przychylnych mu kapłanów zbiorowej wyobraźni, a z drugiej – przez obojętnych i stronników fałszywego kompromisu.
Świat obiegają właśnie kolejne doniesienia dotyczące powietrznej katastrofy w Alpach. Wiele wskazuje na to, że życiorysy 150 osób lecących samolotem niemieckich linii przerwał gwałtownie szaleniec, który celowo doprowadził do rozbicia maszyny. Światowe media rozpisują się więc o ofiarach – kim byli i czego dokonali artyści, uczniowie, dziennikarze, których twarze uśmiechają się z licznych fotografii. Dobrze, jeśli powszechnemu i słusznemu współczuciu towarzyszy modlitwa za tak gwałtownie zmarłych.
Wesprzyj nas już teraz!
Przewrotna logika świata, w którego zepsutym sosie warzą nas dzisiejsi kapłani zbiorowej wyobraźni każe jednak mówić i pisać to, co przynosi zyski. Historie o zmarłych w tragicznych wypadkach świetnie się sprzedają, ale nie znaczy to wcale, że dla medialnych i popkulturowych demiurgów życie jest cenne same w sobie. Jego wartość wyznaczają w ich oczach zyski i wpływy, a tak zwana aborcja i produkcja ludzi ze szklanki należą przecież do wybitnie dochodowych biznesów.
Mentalność handlarzy sprowadza zatem ludzkie życie do wymiaru towaru – raz jest ono cenne i pożądane, innym razem jego masową, usankcjonowaną przepisami zagładę maskować trzeba frazesami o prawie wyboru i aborcyjnym kompromisie czy też absolutnym prawie do posiadania dziecka, jak w przypadku nowoczesnej eugeniki spod znaku in vitro.
Wchodzący właśnie na ekrany kin w Polsce film Petera Mackenzie „Doonby. Każdy jest Kimś” stawia przeciwko owej diabelskiej mentalności argument z kategorii „szach i mat”. Mówi o prawdzie, którą nie sposób sensownie zakwestionować: za każdym ludzkim życiem, także tym, przerwanym jeszcze przed narodzeniem, kryje się osobna historia, a także dobro, które może się dokonać albo nie. Każda chwila jest ważna. Dokąd żyjesz, możesz się zmienić, choćby twoje życie zdawało się być beznadziejne. Truizmy? Z pozoru może i tak, ale reżyser obrazu pomysłowo przekłada proste prawdy na język bliski realnemu życiu, daleki od nachalnej dydaktyki. W świecie stręczącym pomieszanie wartości, poznawczy i moralny relatywizm, elementarne kwestie nie przestają być przecież aktualne. Trzeba je przypominać nie tylko ze względu na młode pokolenie, ale i z racji na samych siebie.
Nie jest to obraz stricte religijny, choć momentami odwołuje się do wiary w Boga, który obdarza człowieka rodzicielstwem, dodając w pakiecie odpowiedzialność za powierzone potomstwo. Tak się jednak składa, że to przede wszystkim chrześcijanie (w naszym kraju oznacza to przede wszystkim katolików) dzięki naturalnemu ludzkiemu odruchowi stają w obronie najmłodszych istnień. „Doonby” może odegrać znaczącą rolę w odczarowywaniu wrogiego życiu matrixa, utkanego z jednej strony przez aborcyjne lobby i przychylnych mu kapłanów zbiorowej wyobraźni, a z drugiej – przez obojętnych i rzeczników fałszywego kompromisu. Dzisiaj bowiem wpływowi zwolennicy nowoczesnej eugeniki wciąż nazywają samych siebie dla wyborczego zysku katolikami a pseudoprawicowi politycy i kandydaci do godności oraz urzędów nie kwapią się by naruszyć prawne status quo, niosące tylko w Polsce śmierć – bardzo często w męczarniach – kilkuset dzieciom rocznie.
Peter Mackenzie, wykorzystując modny, ale wciąż jeszcze niezgrany zabieg rysowania historii alternatywnych kreśli przypowieść o człowieku, którego nazwisko jest anagramem angielskiego słowa „nobody”, czyli „nikt”. To jakby dzisiejszy western, tak jak westernowe jest Smithville w Teksasie, do którego trafia tajemniczy wędrowiec z Luizjany. Sam Doonby, niczym samotny kowboj wkracza w życie spokojnego dotąd miasteczka z przytupem. Staje się świadkiem i uczestnikiem dotąd rzadko spotykanych tam gwałtownych zdarzeń. Niektórzy mieszkańcy uznają go jednak za niemalże winowajcę incydentów, na które wpływ ma jedynie taki, że pomagał w ich pomyślnym zakończeniu.
Równolegle z bieżącą akcją poznajemy rozgrywającą się cztery dekady wcześniej historię matki Sama. Zarysowane wątki pod koniec zbiegają się w zaskakujące, dramatyczne zakończenie. Warto zwrócić uwagę na epizodyczny, lecz znaczący udział w filmie Normy McCorvey, która przed laty dała się wplątać w oparty na kłamstwie, precedensowy proces otwierający w Stanach drogę do legalizacji aborcyjnego dzieciobójstwa. Nawrócona pani McCorvey od wielu lat angażuje się po jasnej stronie, działając w ruchach pro-life, zaś w filmie dwukrotnie upomina matkę Sama.
Za chwilę rozlegnie się hałaśliwy chór purystów filmowego artyzmu i tropicieli kinowego banału chętnie przymykających oko na warsztatową mizerię, gdy tylko przekaz wątpliwych dzieł zaliczyć można do katalogu politycznie poprawnych. Rozmaici poprawiacze Pana Boga będą z kolei roztrząsać, czy przykazanie „Nie zabijaj!” to na pewno przekaz pozytywny. Uprasza się w tym miejscu o wyrozumiałość dla Stwórcy, który przed wręczeniem ludzkości Dekalogu nie znał przecież dzisiejszych osiągnięć światowego i kościelnego marketingu.
Proszę nie słuchać tego fałszywego unisono. To świetny, popularny film, który obejrzeć powinien każdy, choć zwłaszcza dla wchodzących w dorosłe życie, stojących w obliczu poważnych wyborów jest on pozycją obowiązkową. Zatem rodzice, wychowawcy, katecheci, nauczyciele – zabierzcie dzieci i ruszajcie do kin. Panie Mackenzie, proszę o więcej!
Roman Motoła
Doonby. Każdy jest Kimś. USA 2013. Scenariusz I reżyseria Peter Mackenzie, wyk. John Schneider, Ernie Hudson, Jenn Gotzon, Joe Estevez, Will Wallace, Erin Way. Dystrybucja Rafael Film. W kinach od 27 marca.
{galeria}