21 października 2013

Drażni mnie to, co czerwone. Mam to w genach

(Marek Franczak z autorem wywiadu. Fot. Kajetan Rajski)

Zmiany, które dokonały się po 1989 roku to nie to, o co walczył mój ojciec. Przedtem nazywali Żołnierzy Wyklętych bandytami, dziś patriotów określa się mianem faszystów. Czy to się czymś różni? – mówi Marek Franczak, syn sierżanta Józefa Franczaka „Lalka”, ostatniego Żołnierza Wyklętego.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

Jak toczyło się życie Pańskiego ojca przed drugą wojną światową?

 – Mój ojciec, Józef Franczak, urodził się 17 marca 1918 roku w Kozicach Górnych, w rodzinie wielodzietnej. Żyli biednie. Ojciec poszedł do wojska na ochotnika w wieku siedemnastu lat. Ukończył Szkołę Podoficerską, po czym został przydzielony do plutonu żandarmerii w Równem na Wołyniu. Jeden z żyjących jeszcze kolegów ojca z lat partyzanckich – Wacław Szacoń mieszkający obecnie w Liszkach pod Krakowem – mówił mi, że ojciec służył w II oddziale, czyli w wywiadzie.

 

Kiedy rozpoczął działalność konspiracyjną?

 – Do Związku Walki Zbrojnej przystąpił w roku 1940. Szkolił partyzantów w Żukowie w gminie Chrzczonów. Najpierw został dowódcą drużyny, później dowódcą plutonu w III Rejonie Obwodu Lublin AK.

 

Skąd pseudonim „Lalek” czy też „Laluś”?

 – Według niektórych dlatego, że był bardzo przystojny. Szacoń z kolei mówił, że kiedy ojciec przyszedł w garniturze na kwaterę w Piaskach, to Antoni Kopaczewski „Lew” powiedział na jego widok: O, laluś przyszedł. I tak zostało. Później ojciec zmienił to na „Lalek”.

 

Pański ojciec wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego…

 – W lipcu 1944 roku Sowieci przekroczyli Bug i weszli na Lubelszczyznę. Miesiąc później ojciec zgłosił się na ochotnika do II Armii Wojska Polskiego. Tam stał się świadkiem skazania przez sąd polowy na śmierć i rozstrzelania kilkudziesięciu żołnierzy Armii Krajowej. Bał się, że jego spotka podobny los., nie wrócił więc w rodzinne strony, lecz udał się najpierw do Łodzi, a później do Gdyni. Postanowił uciec do Szwecji. W ostatniej jednak chwili zrezygnował. Jakiś czas później na dworcu w Sopocie przez przypadek zauważyła go sąsiadka. Po powrocie do domu opowiedziała o tym wszystkim. A ojciec był już wtedy poszukiwany przez UB i NKWD. Zorientował się, że UB depcze mu po piętach. Na przełomie roku 1945 i 1946 wrócił na Lubelszczyznę…

 

I dostał się pod komendę majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory”…

 – Tak, trafił do „Zapory”. I zaczął na nowo życie partyzanckie, miał już kontakty z „Uskokiem”. 17 czerwca 1946 roku razem z kilkoma osobami został aresztowany przez lubelski Urząd Bezpieczeństwa. Było to na przyjęciu weselnym w Chmielniku. W drodze do Lublina partyzanci na sygnał „Lalka” rozbroili konwojentów i uciekli. Zginęło czterech funkcjonariuszy UB, a trzech zostało rannych.

 

W roku 1947 Józef Franczak dołączył do oddziału dowodzonego przez kapitana Zdzisława Brońskiego „Uskoka”.

 – Wiosną 1947 roku „Uskok” zreorganizował oddział, podzielił go na trzy kilkuosobowe patrole. Do zadań należało wykonywanie kar chłosty lub śmierci na tajnych współpracownikach UB i członkach PPR. Jedną z akcji, którą przygotował mój ojciec, była egzekucja komendanta MO z Piask w Gardzienicach. Milicjant ten był szczególnie aktywny w zwalczaniu podziemia niepodległościowego. Wyrok na nim wykonał syn Władysława Grabskiego, ministra z czasów dwudziestolecia międzywojennego, który nosił pseudonim „Pomian”. Uczestniczył w powstaniu warszawskim, po czym zaangażował się w konspirację na Lubelszczyźnie.

 

W tym czasie został wytropiony „Uskok”, który zginął 21 maja 1949 roku…

 – W bunkrze, w którym ukrywał się „Uskok”, w ręce UB trafiła dokumentacja oddziału, pamiętnik „Uskoka” oraz zdjęcia partyzantów. Na kilku z nich był Józef Franczak, który został na nich przez UB oznaczony numerem 1. „Lalek” razem z „Wiktorem” zlikwidował zdrajcę Franciszka Kasperka „Hardego”, który przyczynił się do śmierci „Uskoka”.

 

Do lutego 1953 roku działali ostatni żołnierze „Uskoka”. W lipcu tego roku UB zabiło pod Mławą siedmioosobowy patrol porucznika Wacława Grabowskiego „Puszczyka”. Później, w nocy z 2 na 3 marca 1957 roku we wsi Jeziorko koło Łomży grupa operacyjna SB-KBW zabiła podporucznika Stanisława Marchewkę „Rybę” – ostatniego partyzanta na Białostocczyźnie. W lutym 1959 roku koło Leżajska został aresztowany Michał Krupa „Pułkownik”, a 30 grudnia 1961 roku w powiecie biłgorajskim w ręce SB dostał się Andrzej Kiszka „Dąb”. Pana ojciec jest ostatnim z Żołnierzy Wyklętych. Czy próbował się ujawnić?

 – W roku 1956 pojawiła się ostatnia szansa na wyjście z ukrycia. „Lalek” chciał się ujawnić. Zadecydowało spotkanie z adwokatem Rachwaldem z Lublina niedługo po ogłoszeniu w kwietniu 1956 roku ostatniej już amnestii. Mama opowiadała, że ojciec zapytał adwokata wprost: Co na mnie mają i co dostanę w zamian za poddanie się z bronią? Jeśli wsadzą mnie na piętnaście lat, mogę się ujawnić, jeśli na więcej – będę walczył dalej. Adwokat nie miał dobrych wieści: Od dożywocia się nie wywiniesz.

 

Jaką decyzje podjął „Lalek”?

 – Postanowił się nie ujawniać. Bardzo to przeżyła moja mama, która już wtedy wiedziała, że nie będzie miała normalnego życia.

 

Urząd Bezpieczeństwa zaczął tworzyć wokół „Lalka” siatkę współpracowników.

 – UB wykorzystywało wszystko, co tylko mogło, przeciw ludziom wspierającym partyzantów. Szantażowano ich, zmuszano do współpracy. Nawet akowcy czy partyzanci pracowali dla bezpieki, albo ze strachu o życie własne lub bliskich, albo – niestety – z degeneracji i chęci zysku. Dochodziło nawet do dramatów rodzinnych. Z tego, co czytałem w dokumentach ubeckich, wokół mojego ojca pod koniec jego życia było wielu agentów. Mimo to komuniści długo nie mogli go dorwać. 

 

I kto w końcu zdradził?

 – Niedaleki członek rodziny – stryjeczny brat mojej mamy. Nie wiem, co komuniści na niego mieli, szczegółowo nie piszą, ale podjął się współpracy. Pracował w spółdzielni mleczarskiej w Lublinie. Nazywał się Stanisław Mazur. Oficer SB zaproponował mu współpracę. Obiecał wynagrodzenie finansowe, a ten nie odmówił. Z czasem przejął inicjatywę we współpracy z bezpieką. W teczkach figurował jako, „Michał”.

 

Jak wyglądały przygotowania do zdrady?

 – Mazur nawiązał kontakt z „Lalkiem”. Pierwsze podejście do jego schwytania miało miejsce 19 października. Akcja nie powiodła się ze względu na awarię sprzętu podsłuchowego, w jaki wyposażony został Mazur. Ale zapamiętał numer rejestracyjny motocykla, którym przyjechał mój ojciec. SB udało się namierzyć, do kogo ten motocykl należał – do Wacława Becia. Domyślono się, że „Lalek” ukrywa się w jego gospodarstwie.

 

21 października 1963 roku do Majdanu Kozic Górnych przyjechało trzydziestu pięciu funkcjonariuszy ZOMO. Zaczęli otaczać gospodarstwo Wacława Becia.

 – Gdy „Lalek” wychodził z gospodarstwa Beciów, natknął się na milicjantów. Cofnął się do stodoły i wyszedł z grabiami na ramieniu. Udawał parobka idącego w pole. Ojca usiłował zatrzymać przewodnik psa, bo i psy sprowadzono, ale ojciec uciekł do stodoły. Po dwóch minutach wypadł z niej i zaczęła się strzelanina. Ludzie opowiadali, że kule świstały naokoło. Ponoć granaty, które miał, nie wybuchły, a pistolet się zacinał. Ubiegł około trzystu metrów i został śmiertelnie ranny.

 

Jak wynagrodzono zdrajcę Stanisława Mazura?

 – Za zdradę mojego ojca dostał pięć tysięcy złotych, równowartość mniej więcej półrocznej pensji robotnika…

 

SB wiele zrobiła, żeby podejrzenie o zdradę zrzucić na Wacława Becia.

 – Moja mama nigdy nie powiedziała, że to on zdradził. Wspominała, że to mógł być Stach Mazur. Beć mieszkał tam do końca. Wszyscy ludzie myśleli, że to on zdradził ojca.

 

Spotykał Pan Stanisława Mazura?

 – Nie wiedząc jeszcze, że to on zdradził, bawiłem się z jego dziećmi. Kiedy wychodziła za mąż jego najstarsza córka, Mazur przyjechał zaprosić mnie na wesele. Wtedy mama powiedziała mi: Ty nie jedź na to wesele. Ja nie wierzę, że to Beć. Nie jedź tam, bo ci jeszcze łeb ukręcą.

 

Sądzi Pan, że na tym weselu mogłoby się coś stać?

 – Trudno powiedzieć. Być może SB chciało jeszcze „syna bandyty” zabić…

 

Kiedy poznali się Pańscy rodzice?

 – W połowie 1946 roku koleżanka mamy poprosiła jej ojca o przenocowanie chłopaka z lasu. To wtedy moja mama po raz pierwszy zobaczyła „Lalka”. Wspominała, że był przystojny, figurę miał, głos łagodny. No… w moim guście był. Opowiadała później, że ojciec zauroczył ją swoim wdziękiem. Najpierw spotykali się służbowo, mama była łączniczką, później umawiali się na randki. Spotykali się u sąsiadów Wąsików w Wygnanowicach.

 

Czy próbowali zawrzeć sakrament małżeństwa?

 – Tak, próbowali. Jeździli do dominikanów do Lublina, jednak dominikanie odpowiadali rodzicom: Boimy się. I wśród nas są różni ludzie.

 

Spotykał się Pan z ojcem?

 – Nie pamiętam taty. No, może jedno wspomnienie, jak przez mgłę. Poszliśmy z mamą w pole, pod las. Tam ze stogu siana ktoś wyszedł. To twój tato – powiedziała do mnie mama. Rodzice raz na jakiś czas umawiali się w lesie, pomagali w tym rodzice mojej mamy.

 

Pamięta Pan jego twarz czy sylwetkę?

 – Pamiętam, ale taką zamazaną…

 

Kiedy Panu powiedziano o śmierci ojca?

 – Nie od razu. Dopiero dwa lata później. Wprawdzie koledzy mówili mi: Twojego ojca zabili, ale ja zawsze odpowiadałem: Co ty za głupoty opowiadasz.

 

Spotykały Pana przykrości z powodu bycia „synem bandyty”?

 – W szkole historii uczył mężczyzna o nazwisku Werhan, czerwony straszliwie. Miałem wtedy jakieś jedenaście lat. Podczas jednej z lekcji, którą Werhan przeprowadzał w parku w Wygnanowicach, mówił że Związek Sowiecki chciał pomóc Polsce w 1939 roku. Odpowiedziałem mu z ironią: – Tak chcieli pomóc, że najechali Polskę od wschodu! Wytargał mnie wtedy za uszy, wiązankę sypnął. Rzucił też kilka komentarzy a propos mojego ojca. Poza tą sytuacją jednak w szkole innych szykan nie doznawałem.

 

A jak było z ciałem Pańskiego ojca?

 – Ubecy powiedzieli, że oddadzą ciało po sekcji zwłok. W rzeczywistości pochowali je na cmentarzu komunalnym w nieoznaczonej mogile. Wcześniej odcięli ojcu głowę…

 

Kiedy postawiono nagrobek?

 – W latach osiemdziesiątych został postawiony nagrobek, ale dopiero po interwencji ciotki. Grabarz wskazał miejsce pochówku ojca przez SB.

 

17 marca 2008 roku odebrał Pan w imieniu ojca odznaczenie z rąk Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

 – Tak, jestem z tego orderu ojca – Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – bardzo dumny…

 

A kiedy po raz pierwszy w dorosłym życiu poczuł się Pan rzeczywiście dumny z powodu tego, że Pana ojcem jest bohater?

 – Chyba wtedy, kiedy po raz pierwszy dostałem pałą przez plecy na milicji. Milicjantowi powiedziałem: – Ty jesteś nikim. Nazywasz mnie synem bandyty? Ja jestem, kim jestem, i jestem z tego dumny, a to ty jesteś nikim.

19 marca 2006 roku została odprawiona Msza Święta w intencji ojca. Wtedy przemyślałem całe swoje życie. I wtedy chyba tak dojrzale poczułem się dumny z ojca.

 

Zmiany, które nastąpiły w Polsce po roku 1989 chyba rozminęły się z marzeniami „Lalka”?

 – Tak, bo to nie były zmiany, o które walczył mój ojciec. Przedtem nazywali Żołnierzy Wyklętych bandytami, dziś patriotów określa się mianem faszystów. Czy to się czymś różni? Ci sami ludzie, którzy przedtem byli u koryta moskiewskiego, teraz poszli do Brukseli. To właśnie Brukseli zależy na tym, żeby Polacy nie byli dumni ze swojego państwa.

Ale myślę, że to się zmieni. Młodzież zaczyna podnosić głowę. Niedawno zostałem zaproszony na spotkanie z młodzieżą. Spotkanie odbywało się w szkole, w sobotę o godzinie 15.00, a mimo to sala była pełna młodych ludzi…

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Kajetan Rajski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij