Walczyli, choć nie było już nadziei na zwycięstwo. Wierzyli, że ich ofiara wyda, w swoim czasie, owoc wolności narodu. Tak się stało, dziś Polska jest krajem wolnym i suwerennym. Dlatego trzeba nam o żołnierzach Niezłomnych pamiętać, tak jak i o ich przesłaniu jakie nam pozostawili.
Początek walki o wolną Polskę i służba dla Niej
Dla każdego z Niezłomnych początek służby Polsce był on nieco inny, ale łączy ich jedna wspólna cecha – podjęli decyzję o stanięciu do walki z okupantami. Świętej pamięci porucznik Marian Tannis (1929 – 2019), ostatni żołnierz Obławy Augustowskiej, wspominał to w ten sposób: Nadszedł dla mnie czas, bo 22 kwietnia 1945 roku, ukończyłem 16. rok życia i w przepięknym uroczysku – Mały Borek – złożyłem przysięgę wojskową. Otrzymałem pseudonim „Murka” i tak zostałem AK-owcem” – opowiadał mi „Murka”. W tak młodym wieku nie mógł on jeszcze brać udziału w akcjach bojowych, dlatego ppor. Władysław Stefanowski ps. „Grom” dowódca oddziału AKO, w którym służył Marian Tannis, przydzielił go do zwiadu. – Dowódca podzieli nas, najmłodszych na kilka grup zwiadowczych. Naszą pracą w tym czasie, były częste kontrole dróg. Do dyspozycji mieliśmy rowery, co umożliwiło szybkie przemieszczanie się w terenie – wspominał pan Marian.
Wesprzyj nas już teraz!
Major Bronisław Karwowski ps. „Grom” (1924-2018) przystąpił do walki w podziemiu niepodległościowym tam gdzie żył, czyli w Łomży. – W kwietniu 1942 roku wstąpiłem do organizacji „Polska Niepodległa” która należała do struktur AK. Do organizacji wciągnął mnie mój starszy kolega z gimnazjum, miałem wówczas 18 lat. Na początku należałem do trzeciego plutonu „Reduta”, składał się on z dwóch drużyn, ogółem około 70 osób. Moim zadaniem było gromadzenie broni i wywiad – relacjonował Bronisław Karwowski. Podczas wojny był kilka razy, jak sam twierdził, cudem uratowany od śmierci z rąk niemieckich okupantów. Po wojnie nie złożył broni. – Jak wiadomo, AK rozwiązło się w styczniu 1945 roku. Ale na ziemi łomżyńskiej równie prężnie działały oddziały Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, w jego szeregi więc, w kwietniu 1945 roku, wstąpiłem. Nasza działalność wówczas ograniczała się do organizowania wywiadu, m.in. umieszczaliśmy swoich ludzi w UB. Robiliśmy to głównie w celu planowanego odbicia więźniów PUB w Łomży. Po wojnie było tam więzionych mnóstwo żołnierzy podziemia, tak że nie mieścili się oni w tej katowni. Bardzo krwawo ich przesłuchiwano, a nie rzadko i mordowano. Najgorszym ubekiem był Eliasz Koton – opowiadał mi „Grom”.
A w jakich okolicznościach chwycił za broń porucznik Aleksander Duchnowski ps. „Zryw”, którego poznałem, zaledwie rok przed jego śmiercią (7 sierpnia 2020 roku) w sędziwym wieku – 95 lat? Posłuchajmy: Ukrywaliśmy się wówczas, mama ja i moje młodsze rodzeństwo u znajomych w Tykocinie. Ojciec był w podziemiu od pierwszej sowieckiej okupacji. Musiał uciekać z domu, bo był legionistą i ruscy, by go zabili. My też uciekaliśmy przed Ruskimi, bo nas chcieli wywieźć na Sybir, a Niemcy też chcieli się na nas, za działalność ojca w AK. Mścić. Kiedy więc mieszkaliśmy w Tykocinie, to było w roku 1943, miałem 18 lat i koledzy mnie namówili do walki w AK. Walczyłem tam do 1944, kiedy AK rozwiązano – wspominał ze wzruszeniem pan Aleksander.
Tak jak wielu żołnierzy podziemia, decyzja o rozwiązaniu AK, nie przesądziła o zaprzestaniu przez „Zrywa” walki o wolną Polskę. – Kiedy AK rozwiązano, byłem w różnych oddziałach. W końcu trafiłem do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Innych oddziałów już wtedy nie było. Tam, w NZW byli i katolicy, i prawosławni, lekarzami naszymi byli Żydzi, którzy akurat nie godzili się na komunizm. Walczyłem w grupie Jana Boguszewskiego ps. „Bitny”. Żywiliśmy się na wsiach. Tam, gdzie były polskie wsie, gościli nas i karmili. Część jadła, a potem spała, a część stała na warcie, żeby nas komuniści nie zaskoczyli. Walczyliśmy często, a to z UB, a to z NKWD. Rozbrajaliśmy posterunki milicji. Kilka razy byłem ranny – relacjonował Aleksander Duchnowski.
Aresztowanie i męka
Niezłomni nie mieli żadnych szans na to, aby pokonać wroga, bez porównania silniejszego. Choć mieli tę świadomość, nie poddali się, walczyli do końca. Dla jednych ten koniec oznaczał śmierć w boju – podczas obławy, bitwy, dla innych podczas krwawego przesłuchania czy wykonanego wyroku komunistycznego sądu. Jeszcze inni przeszli tortury i długoletnie więzienie. Jednak opowiedzieć o tym następnym pokoleniom, mogli jedynie ci, którzy przeżyli.
– Naraz wpadła siostra Krysiuka i powiedziała byśmy uciekali, bo idą obławą z UBP dookoła wsi. Malczewski już uciekł do lasu i kazał nam też to zrobić. Jedliśmy akurat obiad. Po usłyszeniu tego, złapaliśmy broń i do drzwi. Prowadził Krysiuk, bo dobrze znał tu teren. Dobiegliśmy do polnego lasu, a z boku okrzyk: „Stój bo strzelam!” Na widok tej osoby strzeliłem w jej stronę, a ona upadła. Myślałem, że trafiłem, a tu z boku: „Rzuć broń!” Znów strzeliłem! Odczułem uderzenie w głowę, nastąpił silny ból, aż upadłem. Leżąc w śniegu odczuwałem szczęk butów na moim ciele. Ból w plecach, bóle w głowie i po całym ciele rozchodziły się od kopania nas. Bili gdzie się dało, czasami do utraty powietrza – opowiadał mi o swoim aresztowaniu przez UB, zimą 1945 roku, porucznik Marian Tananis. Choć udało mu się przeżyć Obławę Augustowską, niedługo cieszył się wolnością.
Jak wspominał, kopniaki jakie otrzymał podczas aresztowania, były niczym w porównaniu z tym co przeszedł, kiedy wpadł w ręce funkcjonariusza UB – Jana Szostaka, „kata Augustowa” – jak go nazywano – Złapali wtedy mnie i Krysiuka. Przywieziono nas do Augustowa, do Domu Turka, do UB. Przyjął nas Szostak! Spojrzał na nas z pogardliwym uśmiechem i powiedział „Teraz już ode mnie nie uciekniecie!”. Wprowadzono nas do pomieszczenia na pierwszym piętrze, gdzie wszystko było przygotowane do przesłuchań. No i się rozpoczęło… Po kilku tygodniach strasznego przesłuchiwania, wkłuwania szpilek za paznokcie i bicia pięt łańcuchem, skończono i przewieziono nas do Białegostoku, na procesy – wspominał, ze smutkiem w oczach, pan Marian.
Równie traumatyczne są wspomnienia dotyczące aresztowania, przesłuchań i uwięzienia, którymi podzielił się ze mną major Bronisław Karbowski. Młode pokolenia Polaków powinny tę historię poznać, bo jak widać, ona niestety wraca.
– W podziemiu niepodległościowym byłem bardzo długo, bo do roku 1947, kiedy to w kwietniu się ujawniłem. Wiedziałem, że mnie nie zostawią w spokoju, więc wyjechałem z rodzinnej Łomży do Szczecina. Zostałem tam jednak zatrzymany przez funkcjonariuszy WUBP, jako łącznik NZW działający na terenie Białostocczyzny, który, ich zdaniem, pomimo ujawnienia się, utrzymywał kontakt z organizacją – mówił o swoim aresztowaniu kapitan Karbowski. Od tego czasu zaczęła się jego gehenna. – Przywieziono mnie do WUBP w Gdańsku, a w styczniu 1949 do WUBP w Białymstoku. Tu w areszcie UB na ulicy Mickiewicza, obecnie w tym budynku mieści się Sąd Apelacyjny i Urząd Wojewódzki, przez pół roku bili mnie i maltretowali, żebym tylko wydał kolegów z organizacji. Ale nie wydałem – powiedział niezłomny żołnierz.
Za to, że nie chciał zdradzić i wydać na śmierć kolegów, doznał wielkich kaźni. – Jak mnie skatowali, to leżałem i dochodziłem do siebie jakiś tydzień w celi. Potem znów to samo. Którejś nocy wzięli mnie z tej celi na samochód i gdzieś powieźli. Samochód zatrzymał się w lesie. Kazali mi wysiąść, dali szpadel i powiedzieli „Tu twój koniec, kop sobie grób”. Gdy wykopałem głęboki grób. Mówią do mnie „Jak powiesz bandyto, gdzie są twoi koledzy z organizacji to będziesz żył”. A mnie, po tym półrocznym katowaniu było już wszystko jedno, miałem dosyć. Mówię do nich – strzelajcie. Odeszli kawałek, naradzili się, a w końcu mówią – „Wyłaź z jamy, jeszcze trochę pożyjesz ” – opowiadał mi drżącym głosem „Grom”.
Podobne przeżycia miał porucznik Aleksander Duchnowski. – Ja byłem w oddziale do początku roku 1946. W marcu zostałem poważnie ranny w nogę i leczyłem się na kwaterze u gospodarzy koło Tykocina. UB-owcy doszli, gdzie jestem. 8 marca mnie aresztowali i zawieźli na UB do Wysokiego Mazowiecka. Na początku bardzo mnie bili. Raz tak dali w kość, że cztery dni leżałem w celi, nie mogąc się ruszyć. Potem mnie przewieźli na UB do Białegostoku, na ulicę Mickiewicza. UB-ecy chcieli ze mnie wyciągnąć, gdzie ukrywają się moi koledzy z oddziału, ale nic nie powiedziałem. To mnie maltretowali. Bili w głowę, kopali, do nieprzytomności. Tam, w areszcie UB na Mickiewicza, UB-ecy robili straszne rzeczy. Ciała zabitych podczas przesłuchań chłopaków z podziemia ćwiartowali i palili w piecu. Potem przestali to robić, bo był za duży swąd – mówił o bestialstwie komunistów „Zryw”.
W więziennej celi
Dopiero po krwawych przesłuchaniach Niezłomnych stawiano przed komunistycznymi sądami. Odbywały się zakłamane procesy, zapadały, drakońskie wyroki.
– Postawiono mnie przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Białymstoku. Dostałem wyrok 15 lat pozbawienia wolności, z odbyciem kary we Wronkach. Przesiedział siedem długich lat – aż do amnestii. Później przymusowo, skierowano, mnie do pracy w kopalni uranu w Kowarach. Tam więźniowie – górnicy długo nie żyli. Umierali z napromieniowania. Komuniści mieli świadomość, że jestem świadkiem Obławy Augustowskiej, więc chcieli się mnie pozbyć. Na szczęście zorganizowaliśmy z kolegą udaną ucieczkę z tej kopalni uranu – mówi o swojej katordze Marian Tananis.
Nie lepszy los zgotowali komuniści majorowi Karwowskiemu. – Dopiero po półrocznym katowaniu zrobili mi proces. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w maju 1949 uznano mnie za winnego współpracy z NZW i skazano na karę 10 lat więzienia, utratę praw publicznych, obywatelskich i honorowych na 3 lata, przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie złagodził wyrok do 4 lat, które spędziłem, (16.12.1949 – 9.10.1951) w Centralnym Więzieniu we Wronkach. Z tych wszystkich okropieństw, cudem wyszedłem cały. Wierzę że, ocalałem, aby dawać świadectwo o tamtych trudnych czasach i ich bohaterach – świadczy Bronisław Karwowski.
Swoje odsiedział również Aleksandra Duchnowskiego ps. „Zryw”. – Sąd komunistyczny wydał na mnie wyrok dopiero 9 kwietnia 1946 roku. Wpakowali mi 15 lat, później zmniejszyli wyrok do 12 lat więzienia. Wyrok brzmiał „bandyta, który działał w ramach nielegalnej organizacji, próbującej siłą obalić ustrój”. Odsiedziałem z tego 7 lat, aż do amnestii. Przewozili mnie do różnych ciężkich więzień, w sumie byłem w 17 więzieniach – m.in. Białystok, Wronki. Kiedy w końcu wyszedłem na wolność, zamieszkałem w Białymstoku. Tu założyłem rodzinę. Władza komunistyczna nie pozwalała mi nigdzie pracować. Zarabiałem na życie, na rodzinę gdzieś po cichu, na czarno. I tak dożyłem swoich lat – powiedział, niedługo przed odejściem na wieczną wartę, „Zryw”.
Kiedy można było już publicznie mówić o zbrodniach komunizmu – mówili. Wszyscy Niezłomni, z którymi miałem zaszczyt rozmawiać, powtarzali to samo zdanie „Bóg mnie ocalił, żebym przekazał prawdę o tamtych czasach młodemu pokoleniu”. Wspaniale spełnili ten swój ostatni obowiązek. Niech spoczywają w pokoju.
Adam Białous