Utyskiwanie na „to społeczeństwo”, które pokazało pupilom salonu czerwoną kartkę, przechodzi na wyższy poziom. Mądre głowy zaczęły kombinować, co zrobić, aby w przyszłości taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Jednym z efektów tego intelektualnego nadęcia są propozycje przedstawione przez Janusza Majcherka na łamach „Gazety Wyborczej”.
Główny postulat Majcherka można streścić – pozwalając sobie na pewną trywializację – w następujący sposób: wieś zaorać, a ludzi tam mieszkających przeprowadzić do miasta. Publicysta „Wyborczej” mówi bowiem wprost: „Polska modernizacja musi w swej istotnej części wyrazić się przez urbanizację, której bezpośrednim skutkiem byłby spadek niemożliwego do utrzymania w nowoczesnym świecie odsetka ludności wiejskiej”.
Wesprzyj nas już teraz!
Czym ludność wiejska, a także (jak wynika z dalszej lektury artykułu „Zmodernizować modernizację”) ludność małomiasteczkowa, naraziła się Majcherkowi? Odpowiedź nie zaskakuje: głosowała na PiS! „Owe zaskorupiałe i skostniałe w swym archaicznym tradycjonalizmie polskie Gemeinschaften (wspólnoty) to właśnie społeczna baza PiS i wszelkich ruchów antymodernizacyjnych” – pisze Majcherek.
Nie wolno jednak tej konstatacji postrzegać jedynie w kategoriach praktyki politycznej i widzieć w niej prosty przepis na „odbicie” Polski z rąk Jarosława Kaczyńskiego et consortes. Gra toczy się bowiem o stawkę o wiele ważniejszą.
Z pewnym zdziwieniem można odnieść się do obrazu polskiej wsi, na który powołuje się Majcherek. Autor, by jeszcze bardziej wzmocnić efekt strachu przed „wsiowymi i małomiasteczkowymi”, wspiera się opisem zawartym w opublikowanej w „Magazynie Świątecznym” rozmowie z Marcinem Królem.
„Na wsi, gdzie mieszkam, ludzi nic nie obchodzą polska demokracja i życie publiczne. Głosowali na Dudę, bo przystojny. Oni niczego od polityki nie oczekują. Wyborczą kupują w kiosku trzy osoby: weterynarz, dyrektor szkoły i ja. Nikt inny żadnej innej gazety nie kupuje. Takich ludzi jest tam od 30 do 50 proc. i tak samo jest średnio w całym kraju. A my się nie zajmujemy tymi, którzy nie głosują” – podkreśla Król.
I wszystko jasne! Te straszne „wioskowe” ludzie nie czytają „Wyborczej”! Oczywistym efektem tej „gazetofobii” jest sięgające dna wyrobienie polityczne! Nurzający się w „mającym polityczne skutki zacofaniu mentalno-cywilizacyjnym” są hamulcowymi dla procesów modernizacyjnych. Ich wina jest tym większa, iż nie bacząc na rwących włosy z głowy i załamujących nad „tym krajem” ręce intelektualistów, żyją sobie dalej „w takich przednowoczesnych, zamkniętych wspólnotach wiejskich i małomiasteczkowych konserwujących rozmaite formy kulturowego, obyczajowego i mentalnego zacofania”. Na nic zdają się pojękiwania „mądrych głów”, jak wynika bowiem ze spisu ludności przeprowadzonego w roku 2011 – odsetek ludności mieszkającej na wsi rośnie. Oczywiście trudno nie dostrzec zmian jakim podlega polska wieś, mają one charakter zarówno demograficzny, ekonomiczny i kulturowy. Dla przykładu wspomniany wzrost liczby ludności wiejskiej – jak podkreśla GUS – spowodowany był w dużej mierze migracjami z dużych ośrodków miejskich na obrzeża miast, należące już do terenów administracyjnie wyodrębnionych jako obszary wiejskie. A zatem „nowi wioskowi” w dużej mierze to, „mieszczuchy” przedkładający podmiejską spokój i ciszę nad wypełniający centrum zgiełk. Nie trudno przewidzieć ich reakcji na proponowaną przez Majcherka masową urbanizację.
Samoorganizacja tak, ale po naszemu!
Jacek Kuroń, guru współczesnych lewicowców, wielokrotnie namawiał do zmasowanej samoorganizacji. Jego słynne „nie palcie komitetów, zakładajcie własne” stanowiło dla wielu niepodważalne modus operandi. Wszystko jednak było proste i klarowne do czasu, gdy okazało się, iż konserwatywna część społeczeństwa przelicytowała lewaków w dziele samoorganizacji. Trudno wymienić wielość inicjatyw i grup wciąż pojawiających się na tzw. prawej stronie. Nawet jeśli wiele z nich posiada charakter mgławicowy, to bez wątpienia ich powstawanie świadczy o ruchliwości intelektualnej i organizatorskiej wyśmiewanych przez salon „moherów”. Po raz kolejny otrzymaliśmy dowód, że zawarte w książce Orwella prawo stanowiące, iż „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” jest niczym Lenin wiecznie żywe. Można odnieść wrażenie, że także autor „Zmodernizować modernizację” zdaje się nim kierować. W swoich rozważanych nie znajduje bowiem żadnych słów uznania dla inicjatyw rodzących się na wsiach i w małych miasteczkach. Zdaje się uważać, że z tych strasznych miejsc nic dobrego przyjść po prostu nie może i basta! Żadne wspólnoty budowane przy parafiach, czy ochotnicze straże pożarne oraz koła gospodyń, a także małomiasteczkowe ośrodki kultury powstające przy bibliotekach na uwagę Majcherka nie zasłużyły.
Miasto rządzi!
W centrum zainteresowania publicysty pozostaje bowiem miasto i bijący od niego blask modernizacji. Jednak, by impuls unowocześnienia mógł popłynąć, konieczne jest uznanie priorytetowego znaczenia organizmu miejskiego oraz jego prymatu nad innymi formami ludzkiej koegzystencji. O to apelowali cytowani przez Majcherka, Michał Boni oraz Leszek Balcerowicz.
„Wśród polityków rządzącej w minionych latach Platformy Obywatelskiej ujawniała się czasami świadomość koniecznej dezagraryzacji i urbanizacji kraju. Pisał o tym w swoich opracowaniach i projektach modernizacyjnych Michał Boni. Zwracał na to uwagę także Leszek Balcerowicz sugerujący koncentrację państwowego wysiłku inwestycyjno-infrastrukturalnego w dużych ośrodkach miejskich jako potencjalnych centrach innowacyjności i rozwoju gospodarczego” – pisze Majcherek. Efekty tego metropolitalnego modelu rozwoju widać nad Wisłą aż nadto wyraźnie. Opisuje je chyba najwłaściwiej słowo – „pustynnienie”. Znikające z krajobrazu małych miasteczek poczty, kina, biblioteki, szkoły etc. mogą tam już nigdy nie powrócić. W ślad za nimi ruszają bowiem mieszkańcy, którym wybudowano autostrady chyba tylko po to, aby mogli ze swej „małej ojczyzny” wyjechać, czasem bardzo daleko…
Zaplute karły antymodernizacji
Autor nie łudzi się, że droga ku „modernizacji” będzie usłana różami. Stoją wszak na niej nie tylko wspomniani już „małomiasteczkowi z wioskowymi”, ale również kupujący ich przychylność politycy oraz choć trudno w to uwierzyć… struktury europejskie.
„Organizowana i finansowana przez Unię Europejską polityka subsydiów, dopłat bezpośrednich, rent strukturalnych i innych form utrzymywania ludności wiejskiej w jej tradycyjnym środowisku utrwalała nie tylko archaiczne stosunki agrarne, strukturę własności i metody produkcji, ale także wzory kultury” – czytamy w artykule. Widać wyraźnie, że antymodernizacyjny spisek sięga bardzo wysoko, gdzie dostrzec go mogą tylko wybitne umysły.
W artykule nie zabrakło również popularnego w niektórych środowiskach argumentu „ad islamum”. Cóż ono oznacza? Otóż upraszczając sprawę, jest to sugerowanie, że jeśli Polska nie wejdzie na drogę modernizacji a la Majcherek grozi to zainstalowaniem w kraju porządków wzorowanych na ortodoksyjnym islamie.
Jak zauważa publicysta „GW” „problem w tym, że dla obecnego obozu władzy owe tradycyjne wspólnoty – Gemeinschaften (choć oni takim niemieckim słowem nigdy by ich nie nazwali) – są ostoją polskości, a społeczeństwo zamknięte to w ich rozumieniu podstawa narodowej spójności. To lokalny wariant tej samej doktryny, która w innych regionach świata forsuje ortodoksyjny islam jako receptę na wszelkie bolączki, szariat jako podstawę społecznego ładu, a kalifat jako ideał państwa”. Prawda, że proste?
Bez wątpienia na naszych oczach toczy się walka o przyszły kształt Polski. Scenariuszy, według których mogą się nasze losy potoczyć, jest z pewnością wiele. Jednym z nich jest forsowana i promowana na wielu salonach miejska przebudowa. Ukrywa ona jednak prawdziwe ambicje jej twórców. Sięgają one zdecydowanie wyżej, ku duszy ludzkiej. Nie ma w tych słowach ani odrobiny przesady.
Konsekwencją przetasowania zmierzającego w kierunku powstania – na gruzach dotychczasowo istniejących – nowych wspólnot, może okazać się wypracowanie nowych zasad regulujących międzyludzkie relacje. Rewolucjoniści takiej okazji z pewnością nie zmarnują. Będą walczyć, aby wykuwanie się „nowego” odbywało się pod ich auspicjami.
Łukasz Karpiel