15 stycznia 2014

Wychowany przez demony mieszaniec, wraz z 46 roninami, mści się na zabójcy swojego pana i dobroczyńcy. Widz ma efektowne, choć krwawe widowisko, a miłośnik japońskiej kultury uśmiecha się pod nosem – legenda o wyklętych samurajach ożywa.

 

Ożywa za sprawą Carla Rinscha, reżysera niemrawego, który pośliznął się na dobrym pomyśle nowej odsłony XVIII-wiecznej japońskiej legendy o samurajach wyklętych za niegodne zachowanie ich pana. Rinsch sprytnie chciał nadać legendzie nieco świeżości. Jest więc Kai – znakomity wojownik, półeuropejczyk, wyklęty za swoje mieszane pochodzenie. Wychowany przez demony, ucieka od nich, wybierając życie między ludźmi. Zajmuje się nim dostojny Lord Asano. Opiekun Kaia zostaje jednak podstępem sprowokowany do załamania kodeksu wojowników bushido. Prowokatorem jest dostojnik Kira, łaszący się na majątek i córkę pana Asano. Gdy ten ostatni umiera, popełniając seppuku, jego samurajowie udają się na wygnanie. Wygnany zostaje też Kai. W ich głowach rodzi się powoli plan zemsty…

Wesprzyj nas już teraz!

 

Snuta przez Rinscha historia daleko odbiega od starej, japońskiej legendy. W filmie pojawiają się wiedźma, demony (wszystkie przedstawione jako czarne, mroczne charaktery), jest wątek miłosny i uknuty plan zemsty. Jest i mieszaniec Kai, walczący o akceptację wśród samurajów (później roninów). Fakt, że Rinsch poszedł własną ścieżką opowieści o roninach niekoniecznie musi źle świadczyć o filmie, choć miłośnicy japońskiej kultury niemal na pewno spojrzą na taki zabieg krytycznym okiem. Trochę inaczej mogłoby być z widzem poszukującym w kinie rozrywki. No właśnie, mogłoby być… problem bowiem w tym, że reżyser nie dorósł do tego, by budować wielopiętrową narrację. Ambitnie rozwija ciekawe wątki, szuka punktów przykuwających uwagę widza, po czym zostawia je na boku i rusza z akcją dalej. A szkoda.

 

Czego brakuje w filmie? Przede wszystkim transfuzji krwi dla głównych bohaterów. Tytułowych 47 roninów to wojownicy, którzy tak naprawdę są tłem dla pędzących i niedokończonych wątków. Keanu Reeves co najwyżej poprawnie gra odrzuconego przez samurajów Kaia, a szkoda, bo to niezły aktor, który z powodzeniem mógłby szerzej rozwinąć skrzydła. Znów jednak warto zaznaczyć – mógłby, gdyby film został opowiedziany z większą dozą refleksji. Czarne charaktery, naturalnie, budzą niechęć widza (i słusznie, od tego wszak są), tyle że wydają się jakby wymodelowane, nazbyt klasyczne, bez dozy spontanicznego mroku. Trochę za dużo w nich sztuczności.

 

Czy w związku z tym w ogóle warto wybrać się do kina na „47 roninów”? Warto z prostego powodu – film wciąga i stanowi jednak, mimo wszystko, dobrą rozrywkę. Bo choć reżyser nie błysnął inteligencją, to przynajmniej zapewnił widzowi odpowiedni poziom adrenaliny i fascynacji namiastką nieznanej szerzej kultury. Japońskie szaty, dworskość i regulamin obowiązujący ściśle każdego samuraja – to w filmie Rinscha ciekawi. W końcu, w myśl odległej od chrześcijaństwa etyki bushido, wstyd nie pomścić zdradzonego pana, a po zemście wstyd zawisnąć. Najlepiej więc popełnić seppuku. Dumnie i z podniesioną głową. Tak, by po śmierci być oczyszczonym z wszelkich zarzutów.

 

Film Rinscha nie jest więc głupawym obrazem o magii, gościach rzezających mieczami kolejnych wrogów, czy nudnym zbiorem obrazków z japońskim dworem w tle. To opowieść o samurajskiej dumie, honorze i zemście. Ale zemście, która nie jest ślepa. Bo wyklęci samuraje nie szukają wendety za to, że stracili dworskie wygody, że rozpierzchli się na cztery strony świata podczas gdy sprawca ich niedoli opływa w dostatek. Ich wendeta motywowana jest chęcią zaznania spokoju w sumieniu niepokojonym przez splamiony honor. Spokój ten zostaje okupiony tragicznym końcem. Bo choć dla roninów możliwość dokonania zemsty i popełnienia seppuku jawi się niemal jako wybawienie, dla chrześcijan znających prawdę o życiu wiecznym, jest osobistą tragedią zbuntowanych samurajów. Widz, którego system wartości ukształtowały Dekalog i zachodnia cywilizacja obserwuje więc potyczki roninów niczym intrygującą dawkę obcej kultury, w jakiej raczej jednak nie chciałby żyć, bo któż z nas marzy o honorowym samobójstwie lub krwawej zemście nawet jeśli czujemy się pokrzywdzeni?

 

Tych więc, którzy po „47 roninach” spodziewają się erudycyjnej opowieści o japońskiej kulturze namawiam, by z pójścia do kina zrezygnowali. Tych zaś, którzy szukają interesującej rozrywki osadzonej w realiach iście egzotycznych i nieco podbudowanej patosem samurajskiego etosu – zachęcam by bilet do kina kupili czym prędzej. Warto zobaczyć ten film, mimo, że nie wyrasta ponad „średnią krajową”.   

 

Krzysztof Gędłek

 

47 Roninów, USA 2013, reż. Carl Rinsch, scen. Chris Morgan, Hossein Amini, Walter Hamada. Wyk. Keanu Reeves, Hiroyuki Sanada, Tadanobu Asano, Min Tanaka.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 311 511 zł cel: 300 000 zł
104%
wybierz kwotę:
Wspieram