26 września mieszkańcy San Marino zdecydują o losie nienarodzonych w swoim kraju. W jednym z najmniejszych państw Europy, liczącym ledwie 33 tys. mieszkańców aborcja zakazana jest od 1865 roku. Teraz w większości katolicka ludność rozstrzygnie, czy prawna ochrona życia poczętego utrzyma się w ich państwie.
Pod koniec września odbędzie się planowane w Republice San Marino głosowanie nad legalizacją zabijania nienarodzonych. Obywatele wyrażą swoje zdanie co do legalności aborcji do 12. tygodnia ciąży. Odrębnym pytaniem będzie czy powinno się ją dopuścić w tym samym przedziale czasowym, jeśli zdiagnozowane u płodu „anomalie lub deformacje zagrażać będą zdrowiu fizycznemu lub psychicznemu kobiety”.
Do przeprowadzenia referendum doprowadziła inicjatywa obywatelska poparta przez 3 tysiące mieszkańców, jedną dziesiątą obywateli. To ponad dwukrotnie więcej, niż ustalone prawnie minimum. Została ona zgłoszona przez Unię Kobiet San Marino, na czele z Karen Pruccoli. Obecnie aborcjonistki wyjeżdżają z kraju do Włoch, aby dokonać zbrodniczego zabiegu. Zdaniem przewodniczącej Unii Kobiet koszt w okolicy 2000 euro, który ponoszą oraz opinia kryminalistek, jaka ciąży na nich w rodzimym kraju, jest nie do zaakceptowania. – Są niezliczone powody, które mogą prowadzić kobietę do chęci dokonania aborcji. Nikt nie powinien ich oceniać – przedkłada wypowiedź Pruccoli brytyjskie medium „The Guardian”. Organizacja, której przewodzi aktywistka promuje jednocześnie liberalny i laicki ustrój San Marino.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem dr. Adolfo Morganti, szef komitetu „Jeden z nas”, walczącego o prawa nienarodzonych, kwestionuje zasadność prawnego dopuszczenia aborcji w kraju. Jak zaznacza, ma on dobrze rozwiniętą opiekę zdrowotną, na której pomoc mogą liczyć kobiety w stanie błogosławionym. Zaznaczył również, że demografia państwa jest w najgorszym możliwym stanie. Na przeciętną rodzinę przypada statystycznie 1,2 dziecka, to dużo poniżej poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń. Jak zaznacza Morganti liberalizacja dzieciobójstwa nie przyczyni się do poprawy tego stanu rzeczy. – San Marino nie musi przyjmować praw takich jak pobliskie państwa i nie musi być zależne od złego przykładu Włoch – cytuje jego słowa „The Guardian”. Wzywał również do skupienia się na programach, które pomogą kobietom w problematycznych ciążach przejść je bez szwanku.
Jak podaje brytyjski dziennik, atmosfera panująca przed referendum jest wyjątkowo napięta. – Ludzie nie patrzą sobie w oczy na ulicy – twierdzi Pruccoli. Szczególnie kontrowersyjne dla pomysłodawców referendum i zwolenników aborcji były plakaty rozklejane przez komitet „Jeden z Nas”. Przedstawiały one chłopca z zespołem downa z podpisem jestem anomalią, więc mam mniej praw od Ciebie?, donosi National Catholic Register. „Morganti mówi, że plakaty świadczą o bardzo niewygodnej prawdzie, że tam gdzie liberalizuje się aborcję, polowanie na ludzi cierpiących na zespół downa od razu się rozpoczyna” – dodaje katolicki portal informacyjny.
Obecnie dokonanie aborcji w San Marino grozi pozbawieniem wolności na okres od trzech do sześciu lat. Rządząca partia chadecka apelowała do mieszkańców, aby zagłosowali przeciwko zmianom prawnym proponowanym w referendum. Tymczasem środowiska postępowe są szczególnie zdeterminowane, by zrealizować swoje postulaty. San Marino to bowiem kraj, w którym pamięć o panujących jeszcze do niedawna konserwatywnych prawach kole w oczy rewolucjonistów.
Źródła: Ncregister.com, theguardian.com
FA