Jako klient mogą kupić sobie w agencji drogi pakiet, który gwarantuje mi zdrowe dziecko, a płeć, którą wybiorę. Wszystkie embriony, które się nie nadają, zostają zabite. Jeżeli na świat przyjdzie dziecko z niepełnosprawnością, a klient go nie odbiera, to dziecko trafia w najlepszym razie do sierocińca. Tak naprawdę w ogóle nie wiemy, co dzieje się z tymi dziećmi, których nikt nie chce – mówi Birgit Kelle, felietonistka i autorka książek poświęconych feminizmowi, gender i macierzyństwu. Wśród nich znajduje się wydana przez WEKTORY publikacja pt. „Żywy towar. Przemysł surogacji – handel ludźmi w XXI wieku”.
Dlaczego opisuje Pani „macierzyństwo zastępcze” jako handel ludźmi XXI wieku?
Wesprzyj nas już teraz!
Ponieważ to jest właśnie handel ludźmi. Zamawia się dziecko z katalogu, wybierając sobie poszczególne elementy. To tak, jakby zamawiać samochód z pożądanymi opcjami. Standardowa procedura surogacji wygląda na świecie mniej więcej następująco. Najpierw płaci się agencji pośredniczącej. Później w katalogu wyszukuje się kobiety, która ma być inkubatorem – maszyną mającą dostarczyć produkt. Z innego katalogu wybiera się komórkę jajową, a z trzeciego ewentualnie plemnik. Rezerwuje się szczególnie dobre geny, a kiedy dziecko jest gotowe – płaci się przy kasie i odbiera dziecko. Jak nazwać to inaczej, jeżeli nie handlem, w którym towarem są dzieci?
Kiedy narodził się „pomysł”, żeby uczynić dzieci „żywym towarem” i zalegalizować biznes surogacyjny? Jaki miało to związek z legalizowaniem przez kolejne państwa tzw. związków jednopłciowych?
Takie idee pojawiają się automatycznie, kiedy nauka tworzy nowe możliwości. Pierwszym krokiem było sztuczne zapłodnienie w próbówce, które praktykuje się od lat 80. XX wieku. Od dawna w powieściach o przyszłości przedstawia się wizję, w której ludzie są wytwarzani w sztucznych inkubatorach. Póki co nauka nie jest w stanie całkowicie zastąpić kobiety. Kobieta jest ciągle potrzebna jako prawdziwy inkubator. Oczywiście cały czas podejmuje się próby wyhodowania dzieci w sztucznej macicy.
Drugą przyczyną jest załamanie się międzynarodowego rynku adopcyjnego, do którego doszło kilkadziesiąt lat temu. To bardzo ponura historia. Wiemy dzisiaj, że tysiące dzieci z Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, które adoptowano w bogatych krajach Zachodu, nie były wcale sierotami. Zostały zabrane albo kupione od ich matek. Skoro zabrakło tego rodzaju „podaży”, trzeba było wymyślić inną opcję na dostarczenie bezdzietnym ich wymarzonych dzieci. Taka opcja już jest: to właśnie zamówienie dziecka u kobiety w zamian za pieniądze. Ten rynek, co oczywiste, jest interesujący również dla homoseksualnych mężczyzn. Dla nich to nieomal jedyna możliwość zdobycia dziecka. Homoseksualiści nie byli przyczyną powstania tego rynku; ale dziś z niego korzystają, a ich udział cały czas wzrasta.
Jaką rolę w tym procederze odgrywają rządy poszczególnych państw? W książce szczegółowo opisuje Pani, jak działa w tej kwestii rząd Niemiec. Z jednej strony zakazuje ona „macierzyństwa zastępczego”, ale z drugiej nie ma nic przeciwko „kupowaniem” dzieci z zagranicy. Chyba zgodzi się Pani, że taka postawa to co najmniej hipokryzja?
Rządy podchodzą do tego tematu bardzo różnorodnie. Myślę, że różne są też ich motywacje. Na przykład największy rynek w Europie istnieje na Ukrainie, kraju, który już przed wojną należał do najbardziej skorumpowanych na świecie. Rząd stworzył tam Eldorado dla handlarzy ludźmi. Prokuratura praktycznie nie prowadzi działań przeciwko agencjom, nawet jeżeli występują tam jakieś problemy. Biznes surogacyjny gwarantuje napływ do kraju wielu pieniędzy i obcej waluty.
W USA było inaczej: tam legalizację surogacji, prawie we wszystkich stanach, wywalczyły na drodze prawnej liberalne siły polityczne oraz mocne lobby LGBT. Argumentowano, że każdy powinien mieć prawo do rodziny i dziecka, bez żadnej dyskryminacji. W Afryce z kolei surogacja jest biznesem przeżartym korupcją, z którego zyski czerpią grupy przestępcze. Podobnie jest w Kolumbii.
Historycznie ten rynek powstał w krajach azjatyckich, takich jak Tajlandia czy Indie. W międzyczasie tamtejsze rządy zmieniły politykę niemal o 180 stopni, bo dostrzeżono, iż bogaci klienci z Zachodu wykorzystali tysiące kobiety. Jeden z tajlandzkich polityków ujął to w słowach: „Nasze kobiety nie są inkubatorami dla całego świata”. Wyciągnięto tam wnioski ze złych doświadczeń.
Kraje takie, jak Niemcy, przymykają oczy na tego rodzaju złe zjawiska. Dlatego właśnie mamy niekonsekwentne prawodawstwo, zresztą podobnie jak wiele innych państw. Z jednej strony surogacja jest w kraju zakazana, ale nie robi się trudności tym, którzy korzystają z surogacji za granicą.
Czy istnieje coś takiego, jak „prawo do dziecka”?
Oczywiście, że nie. Dlaczego ktokolwiek miałby mieć prawo do drugiego człowieka? Skutki takiego prawodawstwa byłyby absurdalne. Jak państwo miałoby zagwarantować „prawo do dziecka”? Nie ma też prawa do seksu ani prawa do prokreacji. Czy państwo miałoby gwarantować mi partnera seksualnego i partnera reprodukcyjnego? Wraz z taką ideą weszlibyśmy na całkowicie złą ścieżkę. To oczywiście tragiczna sytuacja, kiedy ludzie nie mogą mieć dzieci. Jednak kiedy dwaj mężczyźni nie mogą się nawzajem zapłodnić, podobnie jak nie mogą tego zrobić dwie kobiety, to nie mamy do czynienia z dyskryminacją. Osoba samotna też nie może zajść w ciążę sama ze sobą. Taka jest po prostu biologia. To nie kwestia sprawiedliwości; tak po prostu jest.
Bardzo często surogacja jest przedstawiana jako forma altruizmu – małżeństwo nie może mieć dzieci, więc proszą o pomoc inną kobietę. Pani jednak zwraca uwagę, że tego typu przypadki są czymś marginalnym w całym przemyśle „macierzyństwa zastępczego” to po pierwsze. Po drugie nawet tego typu sytuacje nie mają nic wspólnego z altruizmem. Dlaczego?
Na altruizm powołują się ci, którzy chcą wykorzystać jakąś wyjątkową sytuację po to, by móc ignorować zło. W Anglii od prawie 30 lat legalna jest tak zwana surogacja altruistyczna. Kobiety, które się na to decydują, otrzymują jednak „świadczenie odszkodowawcze” w wysokości do 25 tysięcy funtów. To równowartość rocznej pensji w sektorze niskich płac. To właśnie miałby być altruizm. Także w tym wariancie zarabiają agencje, lekarze, laboratoria, kliniki. To duże przedsięwzięcie, tylko ładniej się je nazywa. Zresztą nawet jeżeli wyobrazilibyśmy sobie sytuację, chyba niemal niemożliwą, w której kobieta nosi dziecko dla drugiego człowieka z czystej miłości i bez żadnego interesu finansowego, to nadal należy stawiać pytanie: czy to powinno być dozwolone? Czy dziecko można komuś podarować? Czy w ten sposób również się go nie uprzedmiotawia? Czy dziecko nie ma prawa do swojej własnej matki? Nawet w takiej sytuacji decydujemy ponad głową dziecka, przekazuje się je nowym właścicielom, których powinno nazywać odtąd rodzicami – a samo dziecko powinno uważać to za coś wspaniałego, tak, żeby zamawiający nie poczuł się źle…
W książce kilkukrotnie stawia Pani pytanie: „po co samotnej osobie w wieku emerytalnym dziecko?”. No właśnie, po co? Przecież – na co również zwraca Pani uwagę – istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że taka osoba nie dożyje pełnoletności dziecka…
Można się zastanawiać, czy w niektórych przypadkach pewnej roli nie odgrywają przestępcze motywacje. W wielu krajach zajmowała się takimi sprawami policja. Chodzi o ludzi, którzy starali się na globalnym rynku o dziecko. Na przykład w Tajlandii była sytuacja, kiedy bogaci mężczyźni zamawiali za jednym razem dwanaścioro dzieci – i to kilkukrotnie. W Rosji podejrzewano, że dzieci są kupowane specjalnie po to, by pobierać od nich organy. Dlatego ograniczono surogację wyłącznie do kraju, tak, by państwo mogło mieć na oku dzieci również po ich narodzeniu. Jeżeli pojechałyby za granicę, nikt nie mógłby sprawdzić, co się z nimi stało.
Uważa się, że w Afryce i Azji istnieje kwitnący nielegalny handel organami, który jest powiązany z surogacją. W Ameryce Łacińskiej istnieje poważny problem z dziesiątkami tysięcy dzieci, które „zaginęły”. Uważa się, że mogły stać się niewolnikami seksualnymi. To bardzo ułatwia surogację: przymusowe prostytutki mogą rodzić dzieci, które można potem sprzedawać. W Niemczech aresztowano pedofila, który zamówił sobie na Cyprze chłopca, po to, żeby mieć dziecko, które mógłby wykorzystywać seksualnie. Takie przypadki są znane również z USA. Widać, że ten, kto otwiera bramę do piekła, nie ma już kontroli nad tym, kto przez nią przechodzi.
Jeden z rozdziałów książki „Żywy towar” jest poświęcony „targom dzieci”, jakie co roku mają miejsce m. in. w Niemczech w Berlinie czy Kolonii. Brała Pani udział w tego typu wydarzeniu jako dziennikarka in cognito udająca zainteresowaną klientkę. Co najbardziej Panią wstrząsnęło na tej „imprezie”?
To, jak łatwo jest w Niemczech zamówić dziecko, choć podobno jest to zakazane. To są po prostu zupełnie normalne targi handlowe. Idzie się od stanowiska do stanowiska, wszędzie są agencje, które oferują swoją paletę produktów. W ciągu kilku minut otrzymałam dostęp do dwóch zbiorów danych, gdzie jak na jakimś portalu randkowym mogłam przeglądać profile potencjalnych surogatek i dawczyń komórek. Aż do teraz otrzymuję co miesiąc maile z „ofertą specjalną”, „promocją wiosenną” czy łączonymi pakietami. „Robimy wszystko”, zapewniła mnie jedna z agencji z Ukrainy. Nie ma żadnego prawnego ograniczenia. Agencje są gotowe do tego, by jako klientce pomóc mi obejść niemieckie prawo. To tylko kwestia pieniędzy. Nikogo nie obchodzi dziecko – wszystko jest zrobione pod kupującego.
„Dziecko na zamówienie” musi być idealne. Jeśli „towar” ma jakiś defekt, to się go eliminuje. W książce opisuje Pani tego typu wstrząsające przypadki. Skąd ta obsesja posiadania „idealnego dziecka” od surogatki?
Kiedy płacę, chcę produktów bez wad. Nie kupiłabym przecież nowego samochodu z rysami i wgnieceniami. Niezależnie od surogacji przecież już od dawna traktujemy dzieci z upośledzeniem jako problem, którego należy unikać. We wszystkich zachodnich krajach lekarze doradzają matkom aborcję, jeżeli w ciąży pojawi się jakiś kłopot. W przypadku surogacji to bardzo szybki proces. Dzieci się abortuje i podejmuje się kolejną próbę. Z reguły surogatki są zobowiązane już w umowie, żeby tak zrobić. Były przypadki, w których kobiety nie chciały dokonać aborcji. Proponowały nawet, że zatrzymają dziecko. Nie pozwalano im na to.
Jako klient mogą kupić sobie w agencji drogi pakiet, który gwarantuje mi zdrowe dziecko, a płeć, którą wybiorę. Wszystkie embriony, które się nie nadają, zostają zabite. Jeżeli na świat przyjdzie dziecko z niepełnosprawnością, a klient go nie odbiera, to dziecko trafia w najlepszym razie do sierocińca. Tak naprawdę w ogóle nie wiemy, co dzieje się z tymi dziećmi, których nikt nie chce.
Które kraje i organizacje przodują w surogacji?
W Stanach Zjednoczonych jest ogromna liczba agencji, które otworzyły swoje gałęzie w wielu krajach na wszystkich kontynentach. W Europie niewątpliwie to Ukraina. Pomimo wojny, pozostaje centrum i największym rynkiem w tanim sektorze. Przoduje tutaj firma Biotexcom, która kontroluje ponad połowę rynku. Bogatsi klienci z Europy wybierają często USA, bo tam jest więcej zabezpieczeń prawnych i można od razu wpisać się jako rodzice do dokumentacji. W niektórych stanach mogą to zrobić nawet dwaj mężczyźni; wówczas dziecko oficjalnie nie ma w ogóle matki. Ceny zaczynają się jednak od 100 tysięcy dolarów za dziecko. Na Ukrainie jest taniej, dziecko można kupić od 50 tysięcy euro. W Gruzji – jeszcze taniej, już od 35 tysięcy euro. Tam surogatka musi jednak najpierw zrzec się swoich praw jako matki. Poza tym jest w dokumentach, a nie wszyscy tego chcą. Dodatkowo, przynajmniej oficjalnie, nie ma tam oferty dla homoseksualistów. Nikt jednak nie wie, co dzieje się na tych rynkach, nad którymi nie ma kontroli żadne państwo ani żaden wymiar sprawiedliwości, a urzędnicy są często skorumpowani.
A co z „prawami kobiet”? Z jednej strony feministki krzyczą, że kobiety nie są inkubatorami, że należy wyzwolić kobiety z patriarchalnej opresji rodzenia dzieci. Z drugiej jednak okazuje się – o czym pisze Pani w Żywym towarze”, że to właśnie feministki bardzo często korzystają z „usług” przemysłu surogacyjnego. W imię wyzwolenia kobiet jeszcze bardziej się je uprzedmiotawia?
Ruch feministyczny jest głęboko podzielony w sprawie surogacji. Jak można krytykować to, że kobiety są wykorzystywane, skoro właśnie w bogatych krajach Zachodu z takich metod korzysta wielu starych i bogatych ludzi z Hollywood, bo sami są już zbyt wiekowi i decydują się na opłacenie młodych kobiet? Jak można krytykować propagandę, zgodnie z którą dziecko nie potrzebuje matki, skoro walczyło się o prawa homoseksualnych mężczyzn w ramach agendy LGBT? Jak można krytykować zmuszanie surogatek do aborcji, skoro od lat twierdzi się, że aborcja to nic złego? Zresztą z surogacji korzysta też wiele kobiet – są sprawcami, czerpią z tego zyski. Nie można obciążać odpowiedzialnością wyłącznie mężczyzn, jak feminizm ma to w zwyczaju.
Czy kolejnym krokiem zwolenników „handlu ludźmi” będzie realizacja wizji Aldousa Huxley’a z „Nowego wspaniałego świata”?
Naukowcy już teraz nad tym pracują. Prowadzą eksperymenty na zwierzętach. Od dawna hoduje się myszy w sztucznej macicy, aż do trzeciego miesiąca. To wizja jak z laboratorium Frankensteina: fabryki dzieci, gdzie kobieta nie jest już w ogóle potrzebna do urodzenia dziecka. Rozwój technologiczny jest przerażający. Człowiek już od dawna może zrobić rzeczy, które nie są dobre dla ludzkości. Dlatego tym ważniejsze jest pytanie, jakie będą standardy etyczne i czerwone linie obowiązujące w nauce. Na przykładzie rynku surogacji widać, że jeżeli tylko odrzuca się moralność, efektem jest niewolnictwo. Trzeba zakazać surogacji nie tylko dlatego, że oznacza wykorzystywanie kobiet i traktowanie dzieci jak przedmiotów. Trzeba to zrobić również dlatego, że wszystkim nam zaszkodzi, jeżeli pozwolimy pozbawionym skrupułów biznesmenom i naukowcom decydować o tym, jak płodzony i wychowywany będzie człowiek przyszłości.
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz Kolanek
Surogacja. Czy wiecie, że stoją za nią cmentarze nienarodzonych?
Surogacja, czyli sposób na dziecko dla homozwiązków? Włochy areną wojny o tożsamość rodziny