2 lutego 2016

Dżungla w sercu Europy

(fot. REUTERS/Pascal Rossignol TPX IMAGES OF THE DAY/FORUM)

Razem z napływem emigrantów do Europy przeszczepiono na stary kontynent niektóre pojęcia kojarzące się bardziej z południową Azją, czy ogólnie terenami leżącymi bliżej równika. Nie chodzi tu bynajmniej o „ocieplanie klimatu”, ale o zjawiska demograficzne, kojarzone z ostatnią „wędrówką ludów”. W ten sposób pojawiło się pojęcie „dżungli w Calais”, kojarzone z nielegalnym koczowiskiem emigrantów, którzy starają się wydostać z Francji do wymarzonego przez siebie raju, jakim ma być Wielka Brytania.

 

„Dżungla” w Calais skupia przy tym, jak w soczewce, wszystkie negatywne problemy, które dla wielu państw Europy zrodziło zjawisko emigracji. Dlatego też warto się wybrać na małą eksplorację tego francuskiego portu i jego okolic.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dżungla i jej początki

 

Określenie „dżungla” ma się wywodzić z sanskrytu i oznaczać „nieużytki, czy ziemię nie nadającą się do uprawy”. Etymologia słowa wyjątkowo pasuje do obozu w Calais. Założone przez emigrantów slumsy leżą na terenach dawnego wysypiska śmieci; namioty i baraki sklecone z odpadów stoją w błocie, stanowiąc jedynie bazę wypadową dla prób przedostania się do Wielkiej Brytanii.

 

Obozowiska tego typu, ale na znacznie mniejszą skalę, powstawały jeszcze w połowie lat 90. Kandydaci do dalszej emigracji koczowali w pobliżu przepraw promowych i tunelu pod kanałem La Manche w oczekiwaniu na „okazję”. Ich modus operandi praktycznie się nie zmienił. Emigranci próbują przede wszystkim dostać się do wnętrza „TIR-ów”, które czekają, by wjechać na promy. Od czasu do czasu podejmowane są też próby przedarcia się bezpośrednio na promy, a nawet pokonania kanału La Manche…. piechotą z wykorzystaniem tunelu zbudowanego dla pociągów. Takie próby, przed uszczelnieniem wejść, często kończyły się tragicznie.

 

Na początku obecnego wieku większość dzikich koczowisk emigrantów udawało się rozładować. W 2002 roku Nicolas Sarkozy, który był wtedy szefem MSW, doprowadził do likwidacji obozowiska Sangatte (także w pobliżu Calais). Przebywało tam wówczas ok. 400 emigrantów. W 2005 podjęto akcję likwidacji kolejnego obozu. W kwietniu 2009 r. buldożery zrównały z ziemią kolejne obozowisko pod Calais. Zatrzymano wówczas 190 osób. Jednak w czerwcu obozowisko się odrodziło, a wkrótce mieszkało tam już 800 ludzi. Kryzys emigracyjny, który zaczął się w roku 2010, zjawisko dzikich koczowisk podtrzymał.

 

Bezradne państwo

W roku 2014 liczbę kandydatów do nielegalnego przekroczenia granicy z Wielką Brytanią oceniano pod Calais na 1,5 tys. W maju tego roku przystąpiono do rozbiórki trzech nielegalnych koczowisk powołując się na panującą tam epidemię świerzbu. Ewakuowano 550 osób. Jednak liczba osób przebywających w dżungli zaczęła rosnąć, z 900 do 3 tys. w czerwcu 2015 i ok. 6 tys. w październiku.

 

W tym czasie państwo podejmowało rozmaite działania na rzecz rozładowania obozu. Próby likwidacji okazywały się nieskuteczne, bo zaorane obozowisko wyrastało szybko w innym miejscu. Problemem okazali się też sami emigranci: urzędnicy z biura emigracyjnego wręcz proszą ich o składanie wniosków azylowych. Deportacje wymagają procedur i są bardzo kosztowne. Od października 2015 roku zalegalizowano pobyt ok. 400 emigrantów. Podejmowano także akcje deportacji i przenoszenia ich w inne regiony Francji. Wyczarterowano w tym celu nawet samolot, który miał odbywać 3 loty tygodniowo. Bywało więc i tak, że na pokładzie Jeta, którego godzina lotu kosztuje 4 tys. euro, zasiadło… 3 ekspulsowanych emigrantów (2 Wietnamczyków i 1 Irańczyk). Osoby kierowane do obozów przejściowych składają z kolei wnioski azylowe i są w końcu wypuszczane, po czym wracają… pod Calais.

 

Państwo skupia się więc na działaniach doraźnych. Z jednej strony mają one poprawić bezpieczeństwo, z drugiej zmusić emigrantów do współpracy i wyboru drogi legalizującej pobyt na miejscu. Na terenie dżungli umieszczono np. ok. 600 kamer, zwiększono znacznie liczbę żandarmów i mobilnych oddziałów specjalnych policji (CRS) w regionie. Jest tu obecnie 1100 funkcjonariuszy, którym dodano ostatnio nawet wozy pancerne… Chronią oni głównie przeprawy graniczne i obwodnicę, która prowadzi do portu.

 

Władze starają się też zmniejszać liczebność dzikich osiedli. Zakłada się w zamian „legalne” obozy. W ten sposób przekształcono np. obozowisko pod Dunkierką. Pod Calais pojawiły się już kontenery mieszkalne. Jednocześnie policja stoczyła prawdziwą bitwę, aby zmniejszyć tereny dżungli i ograniczyć jej teren. Chodzi tu o odseparowanie obozowiska od obwodnicy drogowej, na której atakowane są TIR-y. Zbudowano punkt przyjmowania uchodźców za 13 mln euro, następne 18 mln wydatkowano niedawno na kolejne miasteczko kontenerów, które może przyjąć do 1,5 tys. osób. Problem w tym, że emigranci niezbyt chętnie chcą z tych dobrodziejstw korzystać. Legalne ośrodki łatwiej kontrolować, a ich mieszkańcy mają wtedy utrudnione „wyprawy” w celu dokonania desantu na Anglię.

 

Wybór Anglii jako miejsca docelowego wynika z kilku powodów. Chodzi tu zarówno o język (duża liczba emigrantów zna przynajmniej podstawy angielskiego), jak i pracę, o którą po drugiej stronie La Manche jest łatwiej. Wielu emigrantów ma też w Anglii znajomych lub rodziny.

 

Codzienne życie dżungli

Obóz pod Calais przypomina małe miasteczko, z namiastką tonących w błocie uliczek, z namiotami, barakami, sklepami, barami, punktami usługowymi (od krawca po fryzjera). Różnego typu stowarzyszenia charytatywne udzielają pomocy lekarskiej, dentystycznej, a nawet porad psychologicznych. Zaangażowani artyści dają spektakle teatralne, działa czytelnia książek. Rozdziela się tu też darmowe posiłki, ubrania, są prysznice, przenośne toalety, punkty sanitarne, gniazdka elektryczne służące do ładownia wszechobecnych „komórek”, dyskoteka. Jest nawet kościół i meczet. Mieszkańcami miasteczka są przede wszystkim Afgańczycy, Erytrejczycy (to oni jako chrześcijanie postawili ów prowizoryczny kościółek), Syryjczycy, Irakijczycy…

 

Jednak to nie duchowa, a nawet materialna strona życia dżungli kreuje jej obraz. Jest nią wszechobecna przestępczość. Wraz z pojawieniem się „dżungli” wzrosła ona w regionie Calais o 800%!  Najczęściej chodzi o kradzieże, często z użyciem przemocy, ale też rozboje i gwałty. Emigranci ponadto biją się pomiędzy sobą, a np. bo bitwie Sudańczyków z Erytrejczykami naliczono się aż kilkudziesięciu rannych. Niedawno odnaleziono tu Sudańczyka z poderżniętym gardłem. Walki na tle kontroli dystrybucji posiłków są obozową codziennością.

Osobny temat to gwałty i molestowanie seksualne. Kobiety stanowią tylko 10% mieszkanek dżungli. Niemal wszystkie były już obiektami agresji seksualnej. Wiele z nich po aktach gwałtu zaszło w ciążę, mnożą się przypadki chorób wenerycznych. Ostatecznie wydzielono nawet osobną przestrzeń dla kobiet i dzieci, gdzie mężczyźni nie mają wstępu.

 

Przemoc i przestępczość nie ograniczają się jednak tylko do obozowiska. Jeszcze w roku 2014 doszło do gwałtu na dwóch dziewczynkach (16-latce i 15-latce), a na dworcu kolejowym zgwałcono 20-latkę. Ofiarą napaści seksualnej stała się też reporterka z Kanady. Nawiązując do sylwestrowych wydarzeń w Niemczech, francuski deputowany Jean-Frederic Poissonn, republikanin z tego regionu, mówił nawet, że Francja „ma swoją Kolonię” i jest nią właśnie Calais.

 

Pojawiło się też zjawisko prostytucji. Francuskie media pisały nawet o zatrzymaniu kierownika miejscowego supermarketu, który miał zorganizować sieć prostytucji opartą o mieszkanki obozowiska.

 

Odnotowano także napad na małżeństwo inwalidów, okradane są sklepy i ogrody, zamknięto pobliską restaurację dla kierowców, z powodu regularnych ataków na port dość częste są opóźnienia promów, a sam port bywał już czasowo zamykany. Bitwy na obwodnicy drogowej z policją i na parkingach z kierowcami są codziennością. Niedawno poraniono nożem kierowcę w Litwy. Uchodźcy zaatakowali też autobus, którym wracała z Włoch szkolna wycieczka. 25 grudnia, wykorzystując świąteczne odprężenie, grupy emigrantów atakowały wejście do tunelu pod La Manche, które z dużym trudem zostało obronione przez siły porządkowe. Centroprawicowa mer Calais apelowała wtedy nawet o pomoc wojska.

 

Spętani polityczną poprawnością

 

Strażacy, którzy interweniują w „dżungli” kilka razy dziennie (straż pełni we Francji także rolę pogotowia ratunkowego), są regularnie atakowani przez miejscowe bandy. Mieszkańcy okolicznych domów żądają, by państwo wykupiło ich posiadłości, które straciły dużo na wartości. Pomocy domagają się też miejscowi kupcy i restauratorzy, których obroty spadły nawet o 40%. Władze miasta są bezsilne: z jednej strony „humanitarne” stowarzyszenia wymuszają na nich, poprzez sądy, świadczenie pomocy dla emigrantów, z drugiej strony, miasto ma pustą kasę, a straty materialne powiększają się.

 

Ciekawa jest tu np. historia miejskiego basenu. Leży on kilometr od dżungli i stał się dla jej mieszkańców przystanią do osobistej toalety, ogolenia się, czy zrobienia sobie prania. Do tego doszło „ogólne nieprzestrzeganie regulaminu”, co spowodowało, że mieszkańcy przestali po prostu na basen przychodzić. Pani mer wprowadziła więc karty wstępu, do których uzyskania trzeba było złożyć m.in. potwierdzenie zameldowania, którego emigranci nie mają. W odpowiedzi, rozmaite stowarzyszenia lewicy, od Ligi Praw Człowieka po Emaus, złożyły na miasto skargę w sądzie o… dyskryminację emigrantów.

 

Zjawisko „użytecznych idiotów” dało o sobie znać także przy okazji manifestacji w „obronie praw emigrantów”, którą niedawno zorganizowali przybyli do Calais z całej Europy lewacy i stowarzyszenie „No Borders”. Manifestacja liczyła sobie ok. 2 tys. osób, z czego część stanowili także mieszkańcy „dżungli”. Niesiono transparenty z napisami – „Witamy uciekinierów”, czy „Precz z granicami”, na widok których stali mieszkańcy Calais mogli tylko zgrzytać zębami. Wiec poparcia dla emigrantów zakończył się starciami z policją i zatrzymaniem 35 osób, z czego 26 to emigranci. Reszta wykorzystała zajścia do desantu na obwodnicę prowadzącą do portu…

 

Bez wyjścia

 

Dżungla pod Calais, wraz ze wszystkimi problemami, została stworzona w wyniku inwazji emigrantów na Europę. Długoletnia praktyka samorozbrajania się społeczeństw, „duraczenia” polityczną poprawnością i lewicowej ideologii, przyniosła w efekcie bezsilność państwa wobec tego typu problemów. Taktyka Francji wydaje się opierać na próbie „przeczekania” problemu. Chociaż w kraju trwa stan wyjątkowy, to jego przepisów nie wykorzystuje się do unormowania sytuacji.

 

Warto dodać, że dżungla pod Calais nie jest jedynym tego typu koczowiskiem, choć z pewnością największym. Istnieją np. koczowiska pod Dunkierką, które zdominowali Kurdowie. Dodatkowo, wokół nielegalnej emigracji narastają kolejne zjawiska przestępczości. W 2015 roku francuska policja rozbiła 28 siatek przemytników ludzi. Siedmioma kierowali Albańczycy, siedmioma – obywatele państw Bliskiego Wschodu, po trzy siatki mieli Wietnamczycy i Irakijczycy, 2 – Afrykanie.

 

Problem wydaje się więc narastać i nie da się go przeczekać. Sytuacja wymaga więc odważnych decyzji, powrotu do zdrowego rozsądku i przyznania się do klęski lewicowych ideologii.

 

 

 

Bogdan Dobosz




Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij