Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła w lipcu pierwsze w historii globalne zalecenia dotyczące edytowania genów. Celem jest uznanie tego procederu za normalne narzędzie ochrony zdrowia publicznego. Jednak oprócz szans wiąże się on z poważnymi zagrożeniami.
Wśród korzyści, jakie podaje strona WHO.int, wymienia się „szybszą i dokładniejszą diagnozę, lepiej dopasowane leczenie oraz zapobieganie zaburzeniom genetycznym”. Wskazuje się, że somatyczne terapie genowe zostały z powodzeniem użyte w walce z HIV i mogą posłużyć również do leczenia nowotworów i innych chorób. Jak jednak wskazują autorzy informacji prasowej w serwisie WHO istnieją też zagrożenia związane ze zmianami genomu w fazie zarodkowej i możliwością przekazania genów w zmienionej formie potomstwu.
W 2019 roku na łamach magazynu „Nature” poinformowano o możliwościach edytowania genów polegających na usuwaniu wadliwego fragmentu DNA i zastępowania go prawidłowym. Zdaniem publikującego w „Nature” doktora David Liu z Harvard University w Massachusetts, nowa wersja („prime editing”) stosowanej już na początku lat 10. XXI wieku metody może doprowadzić do likwidacji nawet 89 procent mutacji genetycznych odpowiedzialnych za choroby. Badacze z Harvard University i Broad Institute poinformowali o zakończonych powodzeniem testach na komórkach zawierających mutację powodującą szkodliwą dla mózgu chorobę Tay-Sachsa oraz anemię sierpowatą.
Wesprzyj nas już teraz!
Nie tylko szanse
Jednak choć edytowanie genów daje nadzieję na rozwiązanie problemów medycznych, to jednak nie sposób przejść do porządku dziennego nad związanymi z nim zagrożeniami. Co ciekawe Jennifer Doudna – biolog, która sama stworzyła technologię edytowania genów – wezwała do moratorium na wprowadzenie technologii edytowania genomu. Zwraca uwagę na nieprzewidywalny charakter zmian genetycznych, których konsekwencje są bowiem trudne do wyobrażenia.
Choć o technologii edytowania genów mówi się jako źródle kontroli nad „ewolucją”, to pozostaje wątpliwość, kto tę kontrolę miałby sprawować. Sam poddający się terapii? Lekarz? Państwo? W każdym z tych przypadków rodzi się możliwość nadużyć.
Nadużycia technologii edytowania genów wydają się spełnieniem prastarej pokusy wyrażonej już w biblijnym raju „i będziecie jako bogowie”. Czyż bowiem nie wygląda to tak, że człowiek staje na miejscu swego Stwórcy i stwarza się na nowo? W każdym razie próbuje. Oczywiście z liberalnego punktu widzenia można by powiedzieć – i cóż z tego? Wszak jego sprawa. W rzeczywistości jednak wygląda to zgoła inaczej. Zmiany genetyczne mają charakter dziedziczny, a ich konsekwencje – tak pozytywne jak i negatywne – na po pewnym czasie upowszechniają się w społeczności. W efekcie „ekosystem” genetyczny ludzkości staje się odmienny od poprzedniego. Tymczasem, jak wie każdy przyrodnik, drobne zmiany w ekosystemie mogą prowadzić do negatywnych konsekwencji dla całej populacji.
Eugenika i wprowadzenie kast
Kolejny problem wiąże się z podziałem na nadludzi (transludzi) i zwykłych ludzi. W przypadku gdy modyfikacje genomu oprócz leczenia chorób zaczną wpływać na inne cechy ludzi, a dostęp do nich stanie się ograniczony, to może dojść do uzyskania nienaturalnej przewagi jednych ludzi nad innymi. Co jeśli część osób otrzyma możliwość zedytowania genów odpowiedzialnych za inteligencję czy siłę? Wiadomo wszak, że inteligencja jest w pewnej mierze rezultatem dziedziczności (choć wpływa na nią też środowisko i zdrowie jednostki). Manipulowanie nią nie jest bynajmniej łatwe, gdyż odpowiada za nią według szacunków nawet kilkaset genów. Jednak kwestią czasu wydaje się rozpoczęcie tego typu badań. Różnice powstałe w ich skutek nie będą to zwykłe różnice wynikające z odmienności talentów, pracowitości, wychowania czy przypadku, lecz różnice przypominające te międzygatunkowe. Osoby o zmodyfikowanych genach otrzymają nieomal prawie możliwości, które będą mogły wykorzystać do podporządkowania sobie zwykłych śmiertelników, czyli po prostu niezmodyfikowanych genetycznie homo sapiens.
Trafnie ilustruje to izraelski public intelectual Yuval Noah Harari w książce „Homo-Deus krótka historia jutra”. „Chcecie wiedzieć jak superinteligentne cyborgi mogą traktować zwykłych ludzi z krwi i kości? Najlepiej przyjrzyjcie się temu, jak ludzie traktują swoich mniej inteligentnych zwierzęcych kuzynów. Oczywiście nie jest to idealna analogia, ale to najlepsze porównanie, jakie nie tylko możemy sobie wyobrazić, lecz wręcz obserwować w rzeczywistości” – zauważa.
Niemoralne in vitro i niemoralna eugenika
Popuszczając trochę (ale tylko trochę!) wodze fantazji dostrzegamy możliwość manipulowania genomem już przed urodzeniem dziecka. Z przyczyn „technicznych” łatwiejsze jest to bowiem w przypadku zapłodnienia metodą in vitro, szczególnie jeśli powiąże się z eliminowaniem czy uśmiercaniem zarodków w przypadku których „coś poszło nie tak.
Sytuacja, w której o pożądanych cechach decydować będą rodzice – „Genetyczny supermarket” miała już swoich zwolenników w latach 70. ubiegłego stulecia, gdy o obecnych możliwościach technologicznych nie było jeszcze mowy. Filozof Robert Nozick postulował w trzeciej części swej pracy zatytułowanej „Anarchia, państwo i utopia” sztuczne powoływanie do życia ludzi o cechach pożądanych przez rodziców. Miała to być alternatywa dla scentralizowanego systemu, w którym to naukowcy decydowaliby o idealnym modelu człowieka. Nozick nie dostrzegł jednak wspomnianego niebezpieczeństwa podziału ludzkości na dwie kasty: genetycznie ulepszonych oraz pozostałych.
Co ciekawe w tego typu projektowaniu „dzieci na zamówienie” z odpowiednio edytowanymi genami trudno uniknąć kierowania się modą. Człowiek jest bowiem „zwierzęciem” stadnym, a ponadto zajmujące się edytowaniem genów przyszłych ludzi mogą oferować jedynie kilka szablonów „produkcji” dzieci. Skutkiem tego stanie się znaczące uszczuplenie różnorodności międzyludzkiej. Nie można nawet wykluczyć uszczuplenia jej twórczego potencjału opierającego się na tej różnorodności i nieprzewidywalności ludzkich talentów.
W listopadzie 2018 chiński badacz He Jiankui zmodyfikował geny embrionów przy użyciu technologii CRISPR a następnie doprowadził do rozpoczęcia ciąży. W efekcie narodziły się 2 dziewczynki. Sprawa wywołała słuszne oburzenie społeczności naukowej.
Związki z transhumanizmem?
Jeśli edytowanie genów wykroczy poza uprawniony cel zapobiegania chorobom i zajmie się doskonaleniem genów, to może stać się narzędziem ruchu humanistycznego. Ruchu, którego zwolennicy zamierzają wykorzystać technologię do przyspieszenia „ewolucji” gatunku ludzkiego. W tym kontekście snuje się wizje przedłużania życia czy zdrowia czy zwiększenia potencjału człowieka.
W związku z tym pewne formy edytowania genów mogą stać się sojusznikiem ruchu transhumanistycznego. Piotr Kofta na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” przekonuje, że transhumanizmem zainteresowani są nie tylko poważni naukowcy, lecz również „[…] korporacyjny przemysł, a w Dolinie Krzemowej w pewnym sensie nie mówi się od lat o niczym innym. Zresztą nie tylko prywatny biznes przygląda się możliwościom wykonania transhumanistycznego skoku w przyszłość – w blokach startowych, jak należy przypuszczać, gorączkują się rozmaite rządowe agencje i laboratoria, a już z pewnością siły zbrojne wielkich mocarstw”. Jak dodaje autor, „wydaje się, że wszyscy oni na coś czekają. Czekają na coś, co ma się wyłonić niczym nowy porządek ze starego chaosu. Na Osobliwość. Tym terminem określa się moment, gdy postęp techniczny i cywilizacyjny przekroczy granicę złożoności, poza którą niemożliwe stanie się jakiekolwiek przewidywanie jego dalszych dróg rozwoju”.
Postulaty transhumanistów przywodzą jednak na myśl krytykowane przez katolickiego myśliciela Plinio Correa de Oliveirę dążenie do nieskończonego niemal przedłużania życia przez naukę i technologię. Krótko mówiąc chodzi o utopię świeckiego (samo)zbawienia ludzkości.
Marcin Jendrzejczak