Szczepienia przeciw COVID-19, walkę ze zmianami klimatu i praktyki korporacji technologicznych łączy wspólna polityka oplatania jej adresatów coraz gęstszą siecią zależności. Jednak w odróżnieniu od rządów, na skład pociągających za sznurki nie mamy żadnego wpływu. Parafrazując słynne słowa W. Churchilla, jeszcze nigdy los tak wielu nie zależał od tak niewielu.
W sieci
Uzależnienie i monopolizacja. Dwa terminy, które w dobie „obnażającego zamysły serc wielu” (Łk 2, 35) pandemicznego szaleństwa powinniśmy odmieniać przez wszystkie przypadki. To, co zaczyna się na poziomie indywidualnym przez zniewolenie produktami wielkich korporacji, kończy się na uzależnieniu rządów od dyktatu organizacji międzynarodowych. A te dwie potęgi – państwo i megakorporacje – uzyskały w ostatnim czasie bezprecedensową przewagę w wyścigu o dominację nad szarym obywatelem.
Wesprzyj nas już teraz!
I jakoś tak się dziwnie składa, że przewagę największych i najsilniejszych najlepiej widać w sektorach mających żywotne znaczenie dla naszej ziemskiej egzystencji; od przepływu informacji, przez zdrowie i energię, na żywności kończąc.
W niezwykle przebiegłą pułapkę złapał nas Big Tech. Zawłaszczenie internetowego rynku przez kilka największych podmiotów w połączeniu z wyjątkowo skutecznymi metodami odsiewania „niewłaściwej” treści sprawia, że osiągnięcie światopoglądowej jednomyślności jeszcze nigdy nie było tak blisko na wyciągnięcie ręki. Nieprawomyślnym pozostaje autocenzura, błyskotliwe zabawy w kotka i myszkę z algorytmami lub banicja. A katalog „przewinień” uzupełniany jest każdego dnia.
Komu się nie podoba może przecież odejść. Tylko niech równocześnie porzuci marzenia o jakimkolwiek wpływie na opinię publiczną. Tylko ktoś niespełna rozumu próbuje organizować duże wydarzenie za pomocą Gab’a albo Albicli. Powodzenia z dotarciem do szerszego grona odbiorców dzięki publikacji na Rumble czy BitChute. W porównaniu z Twitterem, Parler (kiedy jeszcze działał) czy GETTR wyglądają jak zabawki.
Pod tym względem opozycjoniści w PRL mieli zdecydowanie łatwiej. Producenci drukarek czy maszyn do pisania nie pytali o poglądy. Jeżeli partia nie przydzieliła papieru, zawsze zostawała bibuła, którą chętnie czytano. Dzisiaj wykluczeni ze społecznościowego obiegu informacji nie istnieją. W alternatywie pozostaje jeszcze chiński WeChat czy rosyjski Telegram, ale to wybór jak pomiędzy dżumą a cholerą. A zarówno chińscy jak i amerykańscy potentaci transferują gigantyczne ilości danych na własne serwery, budując nasze wirtualne profile, coraz wierniej oddające rzeczywistość. Naiwny, kto wierzy, że wyciągane każdego dnia terabajty informacji na nasz temat wykorzystywane są jedynie w ofercie komercyjnej.
Nie inaczej jest w kwestiach zdrowotnych. Jak wylicza Komitet Genetyki Człowieka i Patologii Molekularnej Polskiej Akademii Nauk, w dalekowschodnich laboratoriach może znajdować się już nawet 100 tys. pełnych polskich genomów. Transfer informacji genetycznej wystrzelił w dobie pandemii, a przepisy regulujące – jak w takich przypadkach zazwyczaj bywa – do dzisiaj pozostają w blokach startowych. Dramatyczne skutki tego procederu, włącznie z opracowywaniem broni biologicznej wycelowanej np. w konkretne grupy etniczne, widocznie nie ruszają legislatorów. Podobnie jak fakt, że dominującym krajem na rynku analizy danych genetycznych są Chiny. Historia Instytutu Wirusologii z Wuhan widocznie nic nas nie nauczyła.
Kwestia szczepionek jak w soczewce skupia i obnaża wszystkie dotychczasowe patologie polityki wielkich koncernów farmaceutycznych. Pozostawiając na boku całą kwestię odpowiedzialności za skutki uboczne swoich wyrobów, trzeba zwrócić uwagę na inny, lecz nie mniej istotny, aspekt ich działalności. Pfizer już w 2009 r. został w USA – podobnie jak odpowiadające za kryzys banki – uznany za „zbyt wielki by upaść”. Dostawcy medykamentów tak uzależnili od swoich produktów amerykański system opieki zdrowotnej, że praktycznie na sucho uchodziło im budowanie piramid finansowych, robienie z lekarzy akwizytorów czy wprowadzanie do obiegu niesprawdzonych i szkodliwych preparatów.
W dobie „pandemii” system zależności rozciągnięto na polityków, którzy zostaliby przez swoich wyborców rozszarpani za niedostarczenie odpowiedniej ilości eliksirów dających poczucie pewnej ochrony zdrowia. Kto nie wierzy niech zobaczy jak poczynali sobie w Ameryce Łacińskiej przedstawiciele Big Pharmy; podpierając się ludowym naciskiem, składali politykom w iście mafijnym stylu „propozycje nie do odrzucenia”.
Jednocześnie cały czas zgrywają niewiniątka, święcie przekonując o „zaangażowaniu we wspieranie wysiłków mających na celu zapewnienie krajom rozwijającym się takiego samego dostępu do szczepionek, jak reszta świata”. Tylko, że – mimo apeli Watykanu i WHO – do dzisiaj nie udostępnili światu szczepionkowych patentów. Maszyna pracuje pełną parą, ale tylko dla takich, którzy mają pieniądze. Spośród 11 miliardów dawek koniecznych, zdaniem WHO, do wyprodukowania przed końcem roku, jedynie 1.1 miliarda zarezerwowane jest dla krajów trzeciego świata. Stany Zjednoczone zamówiły liczbę wystarczającą do podwójnego zaszczepienia całej populacji kraju, Wielka Brytania – cztery razy, a Kanada – pięć. Tylko głupi zarzyna kurę znoszącą złote jaja.
A tuż za szczepionkowym eldorado kroczy wielki przemysł segregacyjny opracowany w sojuszu poszczególnych rządów, świata technologii i Big Pharmy. Brytyjskie mainstreamowe badania skutecznie weryfikują zapewnienia o skuteczności szczepionek mającej „starczać do końca życia”. Dzisiaj definicja osoby „w pełni zaszczepionej” – podobnie jak płci co poniektórych – jest płynna. Chcesz mieć swój kowidowy paszport? Zapraszamy po zastrzyk co pół roku.
Tam, gdzie ludzie bezkrytycznie zaufali państwu, dzisiaj pozostaje im lanie się na ulicach z policją w obronie podstawowych praw i wolności. Zamiast szybkiego powrotu do normalności otrzymali bowiem czwartą dawkę preparatu, żywność na wynos, zdalną edukację, obowiązkowe paszporty w pracy i możliwość podróży co najwyżej palcem po mapie.
U nas póki co trzecia dawka idzie do osób z deficytami odporności, ale Polska to nie „rządzony na poważnie” Izrael. Zresztą spokojnie, nie po to kupiliśmy (za pośrednictwem rządu) tyle preparatów żeby teraz przeleżały w magazynach.
Od października gwałtownie skoczą ceny prądu. Rząd wraz z branżą energetyczną już przygotowuje kampanię edukacyjną tłumaczącą, dlaczego „po prostu musi być drożej”. A musi, ponieważ zgodziliśmy się (a wraz z nami cała UE) na handel powietrzem – o pardon! – kwotami emisji gazów cieplarnianych. To tylko jeden drobny przykład wpływu agendy klimatycznej na nasze życie. A jesteśmy na wojnie, którą – niczym misje stabilizacyjne – można prowadzić w nieskończoność. Wystarczy siódmy, ósmy czy dziewiąty raport IPCC mówiący, że tym razem to już naprawdę mamy przechlapane i musimy jeszcze bardziej docisnąć pasa. I ten pas w zależności od potrzeb dociśnie się komu trzeba.
Dzisiaj już nawet sprawa naszego talerza staje się kwestią polityczną. Różni moralizatorzy od światowych nierówności, międzygatunkowej miłości i klimatycznej sprawiedliwości chcą zepsuć nam smak „steka” czy „schabowego”. I prędzej czy później dopną swego. Jeżeli za kilogram wołowiny przyjdzie nam zapłacić 150 zł, szybko przerzucimy się na laboratoryjne zamienniki.
Człowiek-pająk
Dziwnym trafem niemal wszystkie powyższe zagadnienia od lat wspiera nie kto inny jak najpopularniejszy filantrop świata i założyciel Microsoftu, Bill Gates; uosobienie terminów „uzależnienie” i „monopolizacja”.
Fundacja Billa i Melindy Gatesów to największy indywidualny sponsor prac nad szczepionkami na świecie. Z kwotą 1,5 mld USD plasuje się, za Wielką Brytanią, na drugim miejscu sponsorów międzynarodowego sojuszu szczepionkowego GAVI; od 2020 r. wiodącego podmiotu w programie opracowania szczepionek przeciw COVID-19 – COVAX. Sam program fundacja Gatesów wsparła jeszcze dodatkowo kwotą 208 mln USD. Amerykanina można więc śmiało uznać, jeżeli nie za ojca, to na pewno twarz globalnego systemu szczepień przeciw koronawirusowi.
Jego działalność ma jednak więcej wspólnego z inwestowaniem, niż z altruistyczną dobroczynnością.
Wchodząc w biznes szczepionkowy, Amerykanin postawił na odpowiedniego konia. Przewiduje się, że w czasie pandemii, m.in. dzięki współpracy z Uniwersytetem Oxfordzkim, producentem preparatu Astra Zeneka, Gates powiększył swój majątek o 10 mld USD. Obecnie z 146 mld USD na koncie plasuje się w pierwszej trójce najbogatszych ludzi świata. Co prawda 66-letni Amerykanin będzie musiał podzielić się nim z – byłą już – żoną, ale Melinda oddana jest misji „naprawiania świata” w nie mniejszym stopniu niż sam miliarder z Seattle.
Któż z nas choć raz nie korzystał z Windowsa, Ms Office’a czy innych produktów Microsoftu; spółki technologicznej, która jako pierwsza – wyprzedzając Alphabet (Google) i Amazon przekroczyła w 2021 r. wartość rynkową 2 BILIONÓW dolarów. Podwajając wynik zaledwie w dwa lata. Dzisiaj założona przez Gatesa marka wydaje się najatrakcyjniejszą ofertą inwestycyjną z branży wysokich technologii.
O ile jednak kupno sprzętu elektronicznego to sfera indywidualnych decyzji konsumenckich, nie można tego powiedzieć choćby o propozycjach sposobów walki ze zmianami klimatu. A tutaj amerykański „wizjoner” nie ma sobie równych; począwszy od sponsorowania start-upów mających ulepszyć OZE, przez podpisywanie umów na budowę innowacyjnych reaktorów jądrowych, opracowywanie sposobów niskoemisyjnego wytwarzania stali, aż po…technologie regulujące temperaturę globu. Widocznie nie znając biblijnego nakazu „niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa”, swoje osiągnięcia w tej kwestii ze szczegółami opisał w książce. Nie trzeba wspominać, że Amerykanin jest gorącym zwolennikiem „zielonych dopłat” (podatków), czyli sztucznego budowania konkurencyjności zero- i niskoemisyjnych rozwiązań za nasze pieniądze.
Gates pragnie trzymać w rękach klucze do współczesnego rolnictwa. Będąc największym indywidualnym właścicielem gruntów rolnych w USA, nowatorskie rozwiązania testuje na zakupionych przez siebie hektarach. Jego wizja obejmuje obsiane ziarnami GMO, monitorowane przez system dronów i czujników, objęte systemem sztucznego nawadniania i nawożenia pola aż po horyzont. Oczywiście nie ma mowy o żadnej hodowli i przemysłowej produkcji mięsa; popyt na produkty odzwierzęce zaspokoi się laboratoryjnymi (pozbawionymi śladu węglowego i „skażenia cierpieniem”) zamiennikami.
Kiedy świat już na dobre ogarnie klimatyczno-społeczna rewolucja, kto będzie posiadał patenty na wszystkie niezbędne technologie?
Wraz z coraz większym zaangażowaniem w spawy społeczno-polityczne, Gatesowi na całym świecie przybywa zwolenników. W niektórych kręgach – nawet katolickich (sic!) – dorobił się już miana „świeckiego świętego”. To mu jednak nie wystarcza; ambitnemu pracoholikowi marzy się rola Boga. Jednak w odróżnieniu od prawdziwego Zbawiciela, nie dopuszczający możliwości pomyłki technokrata nie zostawi nam wolnej woli. Bill Gates nie znosi konkurencji. Nie cierpi kiedy za naprawianie świata bierze się jakiś inny „wizjoner” z pieniędzmi, pokroju Elona Muska (w wywiadach obaj Panowie często wbijają sobie tu i ówdzie szpilkę). Ziemię traktuje jak swój prywatny folwark, na którego doglądanie chce mieć monopol. A jeżeli niewdzięczna ludzkość, w pogardzie mając jego geniusz nie „nawróci” się dobrowolnie, sprawi, że nie będzie miała innego wyjścia.
Piotr Relich