Konserwatystom i prawicy zarzuca się, że przestrzegając przed zgubnymi skutkami polityk klimatycznych obalamy stworzonego przez siebie chochoła. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak widzą eko-agendę sami jej promotorzy.
W przeszłości, nowe wynalazki organicznie zmieniały krajobraz społeczno-ekonomiczny naszej cywilizacji. Ludzie naturalnie implementowali to, co działa, pomagając ulepszać standard swojego życia.
Dzisiaj natomiast, za pomocą centralistycznych i odgórnych rozwiązań jesteśmy zmuszani do przejścia na mniej wydajne, a zarazem dużo droższe technologie. Ta zmiana wymaga jednocześnie drastycznego obniżenia wymagań i poziomu życia (ale nie wszystkich – o tym później), oraz pogrzebania podstawowych prawideł cywilizacyjnych, takich jak np. własność prywatna, wraz z wszystkimi elementami kultury, które te wartości utrwalają.
Wesprzyj nas już teraz!
Tej jedynej w swoim rodzaju „odwróconej” rewolucji moralnego uzasadnienia dostarcza świat nauki, wdrażanie zaś koordynują niewybieralne, ponadnarodowe gremia, a menadżerują wielkie koncerny, łase na jak największy kawałek upieczonego z naszych pieniędzy tortu.
Przykładem właśnie takiego rozumienia tego, co nazywamy walką ze zmianami klimatycznymi, była odbywająca się w dniach 5-12.09 w Krakowie konferencja Bomba Megabitowa 2. Zorganizowaną przez prymusa zrównoważonego rozwoju – Miasto Kraków i Instytut Polska Przyszłości im. Stanisława Lema imprezę, od strony finansowej zabezpieczał m.in. Volkswagen, ING, Allegro, Samsung, Uniqua czy Microsoft. Swojego wsparcia udzieliło też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Można rzec ironicznie, prawdziwy przykład oddolnej, wychodzącej „od prostego człowieka” inicjatywy!
Piewcy rewolucji
Od strony medialnej wydarzenie zdominowali przedstawiciele wybitnie progresywnego środowiska. Przed skutkami „hejtu w internecie” przestrzegał Konrad Piasecki z TVN, nowych ścieżek „wrażliwości międzyludzkich” poszukiwali pałający wyjątkową „miłością” do Kościoła Eliza Michalik i Janusz Schwertner, a o swoim miejscu w klimatycznym chaosie opowiadali publicyści m.in. tak obiektywnych tytułów jak Polityka, Krytyka Polityczna, czy OKO.press. O konieczności przemyślenia antropocentrycznej wizji świata przekonywali natomiast, patrzący z perspektywy „feministycznych studiów nad nauką” i „ekologii queer”, „badacze relacji ludzko-zwierzęcych”.
Zaproszenie kojarzonego ze środowiskami katolickimi dr. Tomasza Rożka, czy przedstawiciela tzw. „zielonej prawicy” Jakuba Wiecha, na tle lewicowo-liberalnej plejady wyglądało jedynie na zabieg marketingowy, polegający na odzianiu wyraźnie sprofilowanej inicjatywy w szaty powszechności.
To nie żaden przypadek. Kupujące potencjalnych trybunów ludowych koncerny, kanalizują w ten sposób bunt społeczny – stanowiący domenę lewicy – i kierują go na niezagrażające własnym interesom tory. Tym samym nowy proletariat, stwarzany naprzemiennie biczowaniem strachem i utrwalaniem poczucia wyjątkowości, będzie służył przede wszystkim jego kreatorom.
Nowa nomenklatura
O tym, że w istocie mamy do czynienia z rewolucją oligarchiczną, pogłębiającą podział między pogrążonymi w samoograniczaniu masami a nową eko-nomenklaturą, pokazała debata na temat elektromobilności.
Drżącej o rachunki za prąd widowni, którego cena za kWh wzrośnie w przyszłym roku o co najmniej 50 proc., prelegenci prezentowali prawdziwe „problemy pierwszego świata” w postaci np. dylematu czy lepiej naładować samochód elektryczny w galerii, czy w prywatnym gniazdku. W przypływie szczerości przyznano nawet, że Polaków „jeszcze dłużej niż na samochody elektryczne, nie będzie stać na pojazdy z napędem wodorowym”. Ale oczywiście nie tych, którzy chwalą się, że spośród mających do dyspozycji trzy samochody, do poruszania po mieście wybierają elektryczną hulajnogę (jak jeden z uczestników debaty).
Po co jednak zaprzątać sobie głowę drogim, a jednocześnie – jak przyznano – nieefektywnym, nieekologicznym i wzbudzającym wątpliwości etyczne rozwiązaniem. Do wyboru zawsze jest komunikacja zbiorowa, wspomniana już hulajnoga, rower czy własne nogi. A tak w ogóle, jeżeli zwężanie ulic kosztem ścieżek rowerowych zmusi kogoś do rezygnacji z samochodu to „bardzo dobrze”. Natomiast coraz wyższa cena elektryków to „żaden problem”, ponieważ – jak wskazali prelegenci – pokolenie „Z” w większości wcale nie potrzebuje czterech kółek. Producenci odbiją sobie na firmach, zmuszanych unijnymi regulacjami do wymiany całej floty.
Zatem, tak powszechne dzisiaj dobro jak samochód, już wkrótce stanie się wyznacznikiem ekskluzywizmu. Cóż, w przeszłości nie każdy mógł dosiadać konia, symbolu władzy i prestiżu.
PRL bis
Choć za komuny ludzie oddychali strasznie zanieczyszczonym powietrzem, to jednocześnie prowadzili styl życia, pod względem ekologii nieosiągalny dla dzisiejszych promotorów stylu zero-waste. A właśnie do takiego ideału dążą rzekomi radykalni przeciwnicy konsumpcjonizmu. Wymiana towar za towar, produkcja rękodzieła, warzywa z przydomowego ogródka czy poszukiwanie potraw z podobno niejadalnych roślin może i byłaby w porządku, gdyby podobnych rozwiązań nie chciano wprowadzać na siłę.
Dorota Masłowska, autorka „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, uczestniczka panelu „Odpowiedzialność w codzienności” wyraziła nadzieję, że obecny kryzys energetyczny, choć przywraca popularność paliwom kopalnym, jednocześnie zmusi wielu do drastycznego zaciśnięcia pasa. Przymusowe odrzucenie konsumenckich „surogatów szczęścia”, spowoduje zatrzymanie i ponowne odkrycie tego, „co w życiu najważniejsze”.
Tym samym lewica po raz kolejny chce nas na siłę uszczęśliwiać. Ciekawe tylko, jak na nasze relacje międzyludzkie wpłynie fakt, że nie stać nas na rachunki za prąd i gaz?
I ponownie trzeba tu przypomnieć: wezwania do samoograniczania nie dotyczą tych, których stać na „wykupienie” swojej zeroemisyjności.
Farbowane lisy
Jak widać, mimo zaklinania rzeczywistości przez niektórych publicystów spod znaku „zielonej prawicy”, walka ze zmianami klimatu to przede wszystkim bajka tych po drugiej stronie barykady. Prawica jest tam tolerowana o tyle, o ile składa konstytuujące ją wartości na ołtarzu „wyzwań przyszłości”. No bo jak, uważając się za „prawicowca”, można optować za centralistycznymi programami ekonomicznymi (Fit for 55, Zielony Ład), dowodzić słuszności podatków od emisji CO2 czy podważać wyjątkową pozycję człowieka wśród świata stworzonego?
Podobne zjawiska doskonale ilustruje stary, powstały jeszcze za PRL żart. Z „zieloną prawicą” jest jak z demokracją ludową. Ani demokracja, ani tym bardziej ludowa.
Co do samej zielonej utopii. Tania energia pochodząca z paliw kopalnych rozpieściła niektórych na tyle, że zapominając o jej znaczeniu, zaczęli tworzyć nierealne, idealistyczne wizje. Wojna na Ukrainie i związane z nią kłopoty uświadamiają wszystkim, jak wielki to błąd. Niestety, przekaz płynący z podobnych, organizowanych w środku kryzysu energetycznego i galopującej inflacji konferencji pokazuje, że nie do wszystkich trafiło.
Piotr Relich