– Ten projekt wprowadza cenzurę. Cenzura to filtrowanie i blokowanie treści poprzez ich edycję, ograniczenie lub usunięcie, gdy są uznane za nieaprobowane. Efekt projektu dokładnie wpisuje się w definicję słownikową (SJP PWN): „urzędowa kontrola publikacji, widowisk teatralnych, audycji radiowych itp., oceniająca je pod względem politycznym lub obyczajowym”. Technicznie mowa tu o prawnych ramach cenzury. Jeśli komuś nie podoba się to słowo, może oczywiście określać to zjawisko przy użyciu eufemizmów, ale ja nie jestem politykiem – mówi w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” dr Łukasz Olejnik, niezależny konsultant, badacz związany z King’s College London.
Dr Olejnik skomentował w rozmowie z „DGP” plany resortu cyfryzacji, który chce wprowadzić przepisy pozwalające Urzędowi Komunikacji Elektronicznej bez udziału sądu blokować szeroki zakres treści: od nawoływania do przestępstwa, przez materiały pirackie, do wpisów naruszających czyjąś cześć.
– Ze zrozumieniem podchodzę do tego, że urzędnicy chcą dbać o moje bezpieczeństwo. Tyle się mówi ostatnio o tym, że ludzie nie potrafią odróżnić prawdy od fałszu i warto rozważyć blokady mediów społecznościowych. Ale kto miałby uznawać, czym jest prawda, a czym fałsz? Urząd państwowy? A może polityk? Problem z tego rodzaju prawem jest też taki, że instrumenty te będą dostępne nie tylko teraz, ale także w przyszłości, dla przyszłych władz – podkreśla rozmówca „DGP”.
– Strach przed arbitralnym usunięciem treści to prosta droga do autocenzury obywateli. Czy nie będzie tak, że gdy urząd zapuka do usługodawcy, to ten – chcąc ograniczyć koszty – po prostu dostosuje się do decyzji i usunie treści bez wnikania w szczegóły? W rezultacie głosy krytyczne czy wyrażające niepopularne opinie mogą zostać stłumione. Nawet jeśli nie naruszają prawa. Efektem może być spłycenie dyskusji publicznej, homogenizacja treści, dalsza polaryzacja i zwyczajnie niezgoda ludzi na to, jak działa państwo. Czy tak się umawiano w 1989 r.? – podsumowuje dr Łukasz Olejnik.
Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”
TG