Europejski Mechanizm Stabilności został powołany do życia w celu wspierania bankrutujących państw i banków. Miał rozpocząć działalność 1 lipca br. Nie rozpoczął jednak i długo jeszcze nie rozpocznie. Na jego drodze stoją bowiem konstytucje co najmniej trzech państw Eurolandu. Do uruchomienia EMS konieczna jest ratyfikacja dokumentu przez państwa strefy euro, które reprezentują 90% kapitału tego funduszu. Na nieszczęście dla eurobiurokratów niektóre państwa nie chcą też po prostu finansować cudzych długów.
To już kolejny przykład na to, jak eurobiurokraci nie liczą się ze sprzeciwem kolejnych państw członkowskich. Wprawdzie EMS nie rozpoczął jeszcze działalności ze względu na sprzeciw niektórych krajów, ale Bruksela już nie raz udowodniła, że najpierw sama ustala zasady, a potem notorycznie je łamie, jeśli tylko uzna, że jest taka potrzeba. Można więc przypuszczać, że mimo sprzeciwów Europejski Mechanizm Stabilności prędzej czy później ruszy.
Wesprzyj nas już teraz!
Póki co na 17 państw strefy euro dokument ratyfikowało 10 z nich i to niestety akurat tych najmniejszych, stąd też warunek rozpoczęcia działalności EMS nie został spełniony. Jedynym dużym krajem w tym gronie jest oczywiście Francja, która zapewne przebiera nogami do potencjalnych korzyści, jakie może w przyszłości odnieść z tego projektu. To nikogo nie powinno dziwić, wszak polityka francuskiego rządu konsekwentnie zmierza do katastrofy budżetowej. Nie może być inaczej, kiedy bez umiaru podnosi się podatki i nie ma się ochoty ograniczać wydatków szczególnie w sferze socjalnej i administracji. Socjaliści będą mogli więc bawić się z czystym sumieniem w „dobrego wujka” dla swoich obywateli, w nadziei, że jakby co, to reszta państw zrzuci się na płacenie jej długów.
Sprzeciw budzi także przyznanie EMS dodatkowych uprawnień. EMS będzie bezpośrednio wspierać banki z państw strefy euro, i kupować obligacje zadłużonych krajów. Kanclerz Angela Merkel wywalczyła także taki drobny, acz kluczowy zapis, że pomoc będzie przyznawana tylko bankom z tych państw, które wprowadziły podatek od transakcji finansowych, co zapewne ostatecznie przekona ewentualnych nieprzekonanych do jego wprowadzenia. Zapis to o tyle ważny, że ów podatek ma zasilać nowy fundusz. Angela Merkel może sobie pozwolić na stawianie twardych warunków, bo udział Niemiec w EMS wynosi 27%, co oznacza, że bez tego kraju ani rusz.
Sama pani kanclerz przekonała za to Bundestag do zatwierdzenia traktatu o EMS. Nie oznacza to bynajmniej, że Niemcy już go ratyfikowały. Prezydent Joachim Gauck nie podpisze dokumentu, zanim Trybunał Konstytucyjny nie potwierdzi jego zgodności z niemiecką ustawą zasadniczą. O tym dowiemy się najwcześniej za kilka tygodni. Co więcej werdykt nie jest przesądzony. Trybunał już wcześniej bowiem zarzucał Brukseli, że produkowane przez nią prawo lekceważy prawo niemieckie, które mówi, że to Bundestag decyduje, na jaki cel przeznaczane są publiczne pieniądze.
Nie tylko Niemcy kręcą nosem. W Holandii sprzeciw budzi kwestia wykupu przez EMS obligacji zadłużonych państw. Rząd zapowiada, że zablokuje ten zapis, ponieważ nie ma ochoty, aby rodzimi podatnicy finansowali kraje z południa Europy. Podobnego zdania jest rząd fiński. Według ustalonych, póki co, reguł, każde z 27 państw może zablokować decyzję o zakupie obligacji. To musi martwić zarówno Włochy, jak i Hiszpanię, które jak na razie mogą być największymi beneficjentami tych działań. Premier Włoch Mario Monti już zagroził, że w takim przypadku on również będzie wetował wszelkie porozumienia. Na przeszkodzie może stanąć także Estonia, ponieważ zasady działania ESM kolidują z tamtejszą konstytucją.
Niepokojące jest także to, że EMS ma takie uprawnienia, które stawiają go ponad prawem. Pracownicy tej instytucji będą chronieni przez immunitet na terenie wszystkich krajów, gdzie będą pełnić swoją funkcję. Policja nie będzie mogła wejść do żadnego z biur ESM. Pracownicy nie będą musieli udzielać informacji na temat działalności instytucji. Nie poniosą także odpowiedzialności za popełnione przez siebie błędy przy udzielaniu wsparcia bankom, nawet jeśli któryś z nich zbankrutuje. Zarząd instytucji zwany Radą Gubernatorów sam będzie ustalał wysokość płac pracowników oraz wysokość płaconego przez nich podatku od wynagrodzenia.
Jak widać Unia Europejska wchodzi już w taką fazę, że ze swoją bezczelnością już nawet się nie ukrywa. Czy wobec takich argumentów znajdzie się jeszcze ktoś, kto będzie miał wątpliwości jak patologiczny charakter ma ten polityczny twór, rozrastający się jak rak na zdrowej (no, powiedzmy w miarę zdrowej) tkance europejskich narodów?
Iwona Sztąberek
Źródło: www.forsal.pl