Spojrzenie na historię przez pryzmat biografii znaczących postaci jest zawsze interesujące, odświeżające; pozwala odkryć nowe, nieznane aspekty dość dobrze (jak mogłoby się wydawać) znanych zjawisk historycznych. Nie inaczej jest z biografami twórców tzw. socjalizmu naukowego. Książka o Fryderyku Engelsie, autorstwa brytyjskiego historyka Tristrama Hunta (Świat Książki 2012), pozwala spojrzeć na narodziny marksizmu nie tylko od strony kształtowania się doktrynalnego oblicza tej nowej emanacji socjalizmu, ale również daje pogląd o „życiu towarzyskim i uczuciowym” jego twórców. Dzięki lekturze tej monografii można skonstatować, jak wiele starego jest w tzw. nowej lewicy.
Wesprzyj nas już teraz!
Ot, chociażby pojęcie „kawiorowej lewicy”, które przyjęło się stosować wobec zachodnioeuropejskich socjalistów z przełomu XX i XXI wieku. Ale na długo przed tym, jak niemiecki kanclerz (i szef SPD) Gerhard Schroeder zaczął występować w sesjach zdjęciowych, reklamując drogie garnitury i markowe cygara, to Fryderyk Engels paradował we fraku („Komunista we fraku” – taki jest tytuł biografii autorstwa Hunta).
Odsłonięta przez brytyjskiego historyka biografia Engelsa to archetyp (w sensie obyczajowym, życia codziennego) całej dzisiejszej „kawiorowej lewicy” i wywodzących się z bogatych rodzin „dzieci kwiatów”, dziarsko walczących z marihuaną w ręce przeciw niegodziwościom burżuazyjnego świata. Engels – syn właściciela jednej z największej w Manchesterze firm przemysłu bawełnianego – miał jednak swoje zmartwienia. Jak pisał w 1858 roku z żalem do swojego przyjaciela Marksa: przez ostatnie sześć miesięcy nie miałem ani jednej okazji, żeby zrobić użytek ze swojej umiejętności przyrządzania sałatki z homara – ‘quelle horreur’; można zupełnie wyjść z wprawy.
Cóż dziwnego więc, że w tych zmartwieniach człowiek szukał zapomnienia w innych przyjemnościach. Na przykład w polowaniach na lisa w ramach ekskluzywnego klubu myśliwskiego „Cheshire Hounds”. Oddawanie się tej arystokratycznej przyjemności umożliwił Fryderykowi Engelsowi fabrykant i „wyzyskiwacz manchesterskiej klasy robotniczej”, czyli jego ojciec. Mój stary, jako prezent na Boże Narodzenie, dał mi do dyspozycji pieniądze na kupno konia, a że się dobry koń trafił, więc kupiłem go w ubiegłym tygodniu – dowiadywał się w 1857 roku w jednym z listów od swojego przyjaciela (i sponsora strategicznego) Karol Marks.
W tym czasie ten ostatni pracował nad ukończeniem pierwszego tomu „Kapitału”. Engels, jak możemy dowiedzieć się z książki Tristrama Hunta, preferował zapoznawanie się z kapitałem w bardziej praktyczny i namacalny sposób. Po jego śmierci wśród aktywów ujawnionych w testamencie znajdowało się ponad 22 tysiące (w przeliczeniu na dzisiejszą walutę: ponad dwa miliony) funtów w akcjach. Jak wyjaśniał jednemu z przywódców niemieckiej socjaldemokracji: pomstowanie na giełdę słusznie nazywa Pan drobnomieszczańskim. Giełda zmienia tylko podział ukradzionej już robotnikom wartości dodatkowej. Co ciekawe, jako aktywny inwestor giełdowy Engels wiedział, kiedy należy dać sobie spokój z socjalistycznymi mrzonkami. Jak wyjaśniał Eduardowi Bernsteinowi: nie jestem taki głupi, żeby szukać w socjalistycznej prasie rady przy takich operacjach [giełdowych]. Każdy kto tak postępuje, sparzy sobie palce, i dobrze mu tak!
Tristram Hunt przypomina na kartach swojej książki o jeszcze jednym, istotnym wątku, stale obecnym w tradycjach niemieckiej lewicy, to znaczy o szowinizmie narodowym. Zanim niemiecki narodowy socjalizm zaczął głosić swoje „naukowe teorie” o wyższości rasowej „Nordyków” i o istnieniu „mniej wartościowych narodów”, w pismach Fryderyka Engelsa (oraz Karola Marksa) co rusz można natknąć się na pogardliwe uwagi o tzw. niehistorycznych narodach. W tym gronie Engels umieszczał przede wszystkim Słowian, ale również Irlandczyków czy Duńczyków.
Zniknięcie z mapy Europy tych „pozbawionych historii” narodów – jak uczył Engels – było czynem ze wszech miar pozostającym w zgodzie z „obiektywnym rozwojem dziejowym”, było wprost dziejową koniecznością i czymś postępowym, bowiem – jak wyjaśniał Engels – owe szczątki ludów występują za każdym razem jako fanatyczni nosiciele kontrrewolucji i pozostają nimi aż do zupełnej swej zagłady bądź wynarodowienia, tak jak w ogóle samo ich istnienie jest już protestem przeciw wielkiej rewolucji historycznej.
Te słowa Engels pisał w okresie Wiosny Ludów, wielkiego przebudzenia narodowego w całej Europie Środkowej. Tego typu poglądom pozostał wierny długo po 1848 roku. W 1882 roku w jednym ze swoich listów pisał o Słowianach: mam w sobie tyle autorytaryzmu, że uważam za anachronizm istnienie takich małych prymitywnych narodów w sercu Europy […] trzeba te narody oraz ich prawo do grabieży bydła poświęcić bez litości w imię interesu europejskiego proletariatu.
Przyszła rewolucja – jak uczył Engels – będzie nie tylko eksterminacją „klas wyzyskujących”, ale jej koniecznym dopełnieniem musi być ludobójstwo. Najbliższa wojna światowa zmiecie z powierzchni ziemi nie tylko reakcyjne klasy i dynastie, lecz również całe reakcyjne narody. A to jest także postęp. Kilkadziesiąt lat później niemieccy narodowi socjaliści na ten sam proceder ukują inną nazwę: „ostateczne rozwiązanie”.
Wobec „reakcyjnych narodów” każdy akt agresji należy usprawiedliwić. W dobie Wiosny Ludów Fryderyk Engels w następujący sposób usprawiedliwiał niemiecką (pruską przede wszystkim) agresję na Danię: takim samym prawem, jakim Francuzi zabrali Flandrię, Lotaryngię oraz Alzację, i prędzej czy później zabiorą Belgię – takim samym prawem Niemcy zabierają Szlezwik: prawem cywilizacji wobec barbarzyństwa, prawem postępu wobec zastoju.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że pruska propaganda już od czasów Fryderyka II przedstawiała rozbiory Polski jako czyn „cywilizacyjnie postępowy”. Prusacy mieli wchodzić na polskie ziemie jako „ci, którzy przynoszą kulturę” (Kulturtrager) do zupełnej dziczy. Znamieniem szczególnego cywilizacyjnego regresu, zarówno dla pruskich propagandystów, jak i Fryderyka Engelsa (toczącego ze swoich rezydencji w Manchesterze i Londynie zażarte boje z „reakcyjnym junkierstwem”), była katolickość całego narodu. Tak bardzo reakcyjny naród musi być tym surowiej ukarany, rzecz jasna w imię postępu.
Po wojnie meksykańsko-amerykańskiej (zakończonej w 1846 roku) Engels nie miał żadnych wątpliwości, że odebranie Meksykowi niemal połowy terytorium jest właśnie czynem postępowym: czy to takie nieszczęście, że wspaniałą Kalifornię odebrano leniwym Meksykańczykom, którzy nie wiedzieli w ogóle, co z nią począć? A cóż powiedzieć o Irlandczykach? W swoim pierwszym „naukowym” dziele o położeniu klasy robotniczej w Anglii Engels odpowiadał: południowy [sic!], lekkomyślny charakter Irlandczyka, jego nieokrzesanie stawiające go niewiele wyżej od dzikusa, jego pogarda dla wszelkich bardziej ludzkich przyjemności (…) jego brud i nędza, wszystko to sprzyja u niego pijaństwu.
Postponując Irlandczyków, Engels posługiwał się, jak widać z powyższego cytatu, motywami dobrze nam znanymi z pruskiej (a potem niemieckiej) antypolskiej propagandy posługującej się pojęciem polnische Wirtschaft („polskie gospodarowanie”) jako synonimem „polskiego niedbalstwa, niechlujstwa, niezaradności”. Stałym motywem (także ikonograficznym) w tym szkalowaniu była „polska świnia” ukazująca nie tylko rzekomą predylekcję Polaków do brudu, ale również naszą niską moralną konduitę. Tym samym instrumentem posłużył się Engels wobec Irlandczyków: Irlandczyk przywiązany jest do swojej świni tak jak Arab do swojego konia (…) je z nią i śpi z nią, jego dzieci bawią się z nią, jeżdżą na niej, tarzają się z nią w błocie.
Hunt przypomina również ogólnie znaną kwestię antysemityzmu twórców „naukowego socjalizmu”, prezentowaną zwłaszcza wobec każdorazowych konkurentów do dominacji w ruchu socjalistycznym. Ferdynand Lassalle – pierwszoplanowa postać w powstającej na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku w Prusach socjaldemokracji – regularnie był nazywany przez Engelsa w jego korespondencji z Marksem jako „Icek” vel „baron Icek”, względnie „żydowski Murzyn”.
Człowiekowi, wedle którego zniszczenie całych narodów jest czynem „cywilizacyjnie postępowym”, tym łatwiej przychodziło zaakceptować powstawanie wielkich imperiów kolonialnych. Z pewnością Engels nie postrzegał tego zjawiska jako „ostatnie stadium rozwoju imperializmu” (Lenin), ale raczej jako czyn usuwający z mapy świata narody „pozbawione historii”. Na przykład – jak pisał w 1848 roku – „podbój Algierii jest ważnym i korzystnym czynnikiem dla postępu cywilizacji. A jeśli możemy ubolewać nad utraconą wolnością Beduinów z pustyni, nie wolno nam zapominać, że ci sami Beduini byli narodem rabusiów. Wszak nowoczesny burżuj, z cywilizacją, przemysłem, porządkiem i choćby względnym oświeceniem, jakie ze sobą przynosi, jest lepszy od pana feudalnego czy koczowniczego rozbójnika.
Z perspektywy takiej emanacji niemieckiej lewicy, jaką był narodowy socjalizm, tego typu wynurzenia Engelsa skłaniają do akcentowania ciągłości pewnych wątków w lewicowym spojrzeniu na świat. Z drugiej strony w obecnym świecie lewicowej politycznej poprawności, za tego typu komentarze Engels łatwo mógłby narazić się na sprawę karną z paragrafu o „mowie nienawiści”. Tym bardziej że był zadeklarowanym „homofobem”. W 1869 roku z nieukrywanym obrzydzeniem informował Marksa o tym, że pederaści zaczynają liczyć swoje szeregi i uważają, że stanowią siłę w państwie (…) Całe szczęście, że my osobiście jesteśmy zbyt starzy, byśmy w razie zwycięstwa tej partii mieli się jeszcze obawiać, że każą nam ciałem płacić haracz zwycięzcom (…). Nam biednym ludziom operującym frontalnie, z naszą dziecinną skłonnością do kobiet, niełatwo wówczas będzie żyć.
Jedno jest pewne. Fryderyk Engels mając do wyboru: polowanie na lisa czy „paradę równości”, specjalnie by się nie wahał.
Grzegorz Kucharczyk