Niezamożni Polacy na tle mieszkańców państw Unii Europejskiej szczególnie dotkliwie odczują skutki rozszerzenia systemu handlu emisjami ETS. Rządzący nie rozważają jednak opcji sprzeciwu wobec tego instrumentu wpędzania w biedę całych grup społecznych. Proponują co najwyżej mgliste starania o jego odsunięcie w czasie czy rodzaje rekompensat.
„Nowe opłaty za emisje CO2 w ramach ETS2 uderzą po kieszeniach nie tylko Polki i Polaków, w Europie rośnie więc presja na korektę systemu. Państwa członkowskie Unii chcą większej kontroli cen, eksperci wskazują jednak, że sytuacja w naszym kraju może być wyjątkowo trudna. Czy uda nam się wynegocjować rozsądny kompromis?” – czytamy w tekście zamieszczonym na stronie Business Insider.
Wesprzyj nas już teraz!
Dalej padają konkretne wyliczenia. Wynika z nich między innymi, że po wejściu w życie ETS każda tona węgla kamiennego będzie droższa o 1 250 złotych. W naszym kraju surowiec ten ma wysoki udział w bilansie grzewczym. Polska jest zatem szczególnie narażona na dotkliwe finansowe skutki wprowadzenia kolejnego etapu systemu ściągania „podatków z powietrza”.
Przypomnijmy: chodzi o rozszerzenie mechanizmu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla na sektory transportu i ogrzewnictwa indywidualnego, a także na mniejsze zakłady przemysłowe i ciepłownicze. Ma to nastąpić za niespełna 1,5 roku.
We wrześniu agencja Bloomberg opublikowała analizę, zgodnie z którą od 2027 do 2030 roku średnia cena emisji za tonę węgla wyniesie 99 euro. W 2030 roku – już 122 euro.
Według polskich ekspertów cytowanych przez Business Insider, jedynie w trzech pierwszych latach funkcjonowania ETS2 koszt ogrzewania mieszkania czy domu węglem wzrośnie o ponad 10 tysięcy złotych. „Sięgając po hasło z francuskich protestów Żółtych Kamizelek — przed spowodowanym zapaścią klimatu końcem świata, dla wielu ludzi prawdziwym problemem może okazać się koniec miesiąca” – komentuje portal.
Zgodnie z wyliczeniami Roberta Jeszke, wicedyrektora Instytutu Ochrony Środowiska — Państwowego Instytutu Badawczego (IOŚ-PIB) polskie gospodarstwa domowe w naszym kraju „zużywają ponad 70 procent stałych paliw kopalnych przypadających na ten sektor w całej Unii. Tymczasem to właśnie paliwa stałe, takie jak węgiel są szczególnie emisyjne, ETS2 obciąży je więc najmocniej”.
Węglem pali w swym domu co piąty Polak. Jeździmy też samochodami spalinowymi, których także nie toleruje unijny system ETS. – W takich realiach jednolita cena CO2 w Europie będzie szczególnie obciążająca właśnie dla Polski – wskazuje Robert Jeszke.
Nowe unijne haracze nie obejmą więc tylko węgla. Według Bloomberga, od 2030 roku ETS zmusi nas do wydania dodatkowych 1,1 złotego za każdy metr sześcienny gazu ziemnego, 1,25 zł za litr benzyny i 1,40 zł za tyle samo oleju napędowego do naszego diesla.
– W porównaniu z detalicznymi cenami paliw z 2024 roku mówimy o dodatkowym składniku kosztu w paliwie w wysokości ponad 15 proc. finalnej ceny dla benzyny i diesla, przeszło 20 proc. dla LPG i gazu ziemnego oraz ponad 40 proc. dla węgla kamiennego — podkreśla Jeszke.
2027 to rok wyborów parlamentarnych w Polsce. Rząd Tuska dołączył do 15 państw piszących w czerwcu br. pod adresem Komisji Europejskiej apel o „reformę” ETS. Sygnatariusze przyznają, że powodem ich interwencji są „obawy społeczne i gospodarcze”. Nie chcą więc masowych protestów związanych z gwałtownym skokiem drożyzny.
Polska, ale też Francja, Niemcy, Włochy, Austria czy Belgia chcą „ograniczenia wzrostu cen” poprzez przesunięcie pierwszej aukcji na sprzedaż uprawnień na 2026 rok, uruchomienie „rezerwy stabilności rynkowej” oraz publikowanie prognoz cenowych przez Komisję Europejską.
Nie ma w proteście żądania wycofania się z ETS ze względu na jego rujnujące skutki dla gospodarstw domowych i przemysłu oraz innych działów gospodarki (np. transportu).
Owa wspomniana „rezerwa stabilności rynkowej” – jak wyjaśnia Michał Wojtyło, starszy analityk w Instytucie Reform, to m.in. mechanizm uwalniania kolejnych uprawnień do emisji, by spowalniać wzrost ich cen. — Już dziś dyrektywa o ETS2 przewiduje, że jeśli cena za CO2 przekroczy 45 euro za tonę przez dwa kolejne miesiące, na rynek trafi dodatkowe 20 mln uprawnień. Dzięki temu prawo popytu i podaży powinno zadziałać tak, żeby cena spadła lub przynajmniej rosła wolniej — mówi.
Źródła: Business Insider, PCh24.pl
RoM