Recep Tayyip Erdoğan grozi ponownym otwarciem granic Turcji. Taka decyzja w praktyce oznaczałaby przybycie do Europy Zachodniej nowej, potężnej fali imigrantów.
Słowa Erdoğana brzmią groźnie szczególnie dla Greków. To właśnie tam trafia najwięcej imigrantów opuszczających Turcję. Tymczasem już teraz Ateny podają, że w ostatnim czasie tureckie kontrole graniczne są mniej szczelne.
Wesprzyj nas już teraz!
Prezydent Turcji nie ukrywa swojego niezadowolenia m.in. z powodu niezapłacenia – jego zdaniem – przez Brukselę pełnej kwoty ustalonej w marcu 2016 w ramach planu zahamowania fali imigrantów.
Liczba imigrantów z ogarniętej wojną Syrii „szacowana jest na 5,5 mln osób” – czytamy w „Gazecie Polskiej Codziennie”. 3,5 mln to Syryjczycy, zaś 2 mln to uciekinierzy z prowincji Idlib.
Kwestia imigrantów i relacji finansowych z UE to nie jedyny problem, jaki trapi Erdoğana. Prezydent ma także zastrzeżenia do relacji z USA. Stany Zjednoczone bowiem traktują Kurdów jako sojuszników w walce z ISIS, gdy tymczasem dla Ankary kurdyjskie bojówki są organizacjami terrorystycznymi.
W niedzielę odbył się pierwszy wspólny turecko-amerykański patrol w północno-wschodniej Turcji. Region kontrolowany przez kurdyjskie Ludowe Jednostki Samoobrony ma stać się „bezpieczną strefą”, która umożliwi imigrantom powrót do Syrii.
Recep Tayyip Erdoğan jest jednak niezadowolony z funkcjonowania umowy w sprawie strefy – prezydent zwrócił uwagę m.in. na odmienne podejście do Kurdów. Na relacje na linii Waszynton-Ankara cieniem rzuca się także zbliżenie się Turcji do Rosji i nawiązanie współpracy wojskowej obu państw. USA zarzucają także Erdoğanowi autorytarne sprawowanie władzy i prześladowanie opozycji. Prezydent Turcji mówi z kolei o wspieraniu przez Stany Zjednoczone sił przeciwnych obecnym władzom w Ankarze oraz o uległości względem Kurdów.
Źródło: „Gazeta Polska Codziennie”
MWł