Jak zauważa Jacqueline Harvey na łamach publicdiscourse.com rola języka w amerykańskiej debacie o eutanazji jest kluczowa. Zwolennicy eutanazji i wspomaganego samobójstwa szybko zdali sobie sprawę, że słowo „samobójstwo” wywołuje negatywne konotacje. Dlatego też zmienili wokabularz starając się używać określeń wywołujących pozytywne skojarzenia.
Zwolennicy eutanazji zaczęli odwoływać do współczucia, prawa do wyboru etc. Przykładem tej zmiany jest przemianowanie pro-eutanazyjnego Hemlock Society na Compassion&Choices. Eutanazję zaczęto określać jako „pomoc w zabijaniu” a także jako „godną śmierć”. Miało to na celu uczynienie z tragedii czegoś pomocnego, umacniającego i opartego na współczuciu.
Wesprzyj nas już teraz!
Tego typu określenia sugerują, że tradycyjna opieka nad osobami chorymi i starymi jest czymś pozbawionym współczucia – w przeciwieństwie do ich zabijania. Zgodnie z twierdzeniami eutanazistów, gdy lekarze stwierdzą, że ktoś umrze w terminie 6 miesięcy, to zabicie tej osoby jest czymś wskazanym. Taki pogląd przechodzi do porządku dziennego nad możliwością błędnej diagnozy.
W pewnym punkcie język zwolenników eutanazji różni się od tego stosowanego przez zwolenników aborcji. O ile aborcjoniści unikają mówienia o „śmierci” za wszelką cenę, o tyle zwolennicy eutanazji starają się przedstawiać eutanazję jako pozytywną formę śmierci.
Jak zauważa Harvey, wiele cierpień związanych z eutanazją rozwiązałaby lepsza opieka paliatywna. Jej brak popycha niektórych do poparcia dla eutanazji. Problem w tym, że takie rozwiązanie jest nieopłacalne dla służby zdrowia. Zdarza się, że ubezpieczenia zdrowotne pokrywają koszty wspomaganego samobójstwa, ale nie pokrywają już kosztów leczenia nowotworów. W 2008 r. głośna była sprawa Barbary Wagner, którą Oregon Health Plan poinformował, że nie może sfinansować jej chemioterapii, ale może zaoferować jej m.in. wspomagane samobójstwo.
Źródło: publicdiscourse.com
Mjend