Konsekwencja, z jaką dzisiejsza Europa dokonuje rozciągniętego w czasie samobójstwa, przypomina działanie narkomana, który dobrze wie, iż wraz z każdą kolejną aplikowaną sobie „działką” przybliża moment swej nieuchronnej śmierci. Mimo to, nie jest w stanie zdobyć się na refleksję, że może jednak warto choćby próbować ocalić własne życie. A jeśli nawet na taką myśl go stać, nie potrafi wypowiedzieć jej głośno.
Fakt, że to narkoman wciąż dosyć dobrze sytuowany, wpływa na przedłużenie agonii. Trzeźwi obserwatorzy tego procesu muszą się dziwić: dlaczego nałogowiec, dokąd to jeszcze możliwe, nie próbuje o siebie walczyć?
Wesprzyj nas już teraz!
Otóż nie jest on ciągle w stanie przyznać się, nawet przed samym sobą, do czego doprowadził go – powiedzmy – zbyt rozrywkowy tryb życia. Dzieła zniszczenia dokonały w nim: apostazja, kult hedonizmu i wtłaczane nieustannie do głowy lewicowe czary-mary. Dzisiaj ów nieszczęsny człowiek musiałby zakwestionować sens całego życia, jakie prowadził po opuszczeniu rodzinnego domu. Jest w stanie tylko mamrotać na okrągło: multikulturalizm, tolerancja, wolność, równość, braterstwo, prawa człowieka…
Patrząc na Europę, osobno trzeba postrzegać jej obecne „elity” (coraz bardziej oczywiste jest, że samobójczą dla kontynentu politykę prowadzą one świadomie i celowo), a nieco inaczej spoglądać na zachodnie społeczeństwa. Te drugie, mimo, że aplikowana im ideologiczna kroplówka sączy się nieustannie, stać niekiedy na przebłyski przytomności. Tak jak chociażby Włochów, coraz bardziej zirytowanych liczbą przydzielanych im z kwaterunku, nieproszonych lokatorów. Jako całość zachodnia Europa przypomina jednak pacjenta po lobotomii: niby nie umarł, ale trudno też powiedzieć, że naprawdę żyje. Zdany na łaskę i niełaskę „opiekunów” wegetuje w luksusowym otoczeniu, zanim decyzyjne konsylium uzna, że dla jego własnego dobra powinien już odejść.
Jeszcze nie tak dawno zachęcaliśmy z gorzką ironią na łamach „Polonia Christiana”: „Spieszmy się zwiedzać piękne skarby Europy, tak szybko możemy je bezpowrotnie stracić”. Nie wiem, czy dzisiaj autor tych słów zaryzykowałby ich powtórzenie. Prowadzony na naszych łamach raport dokumentujący kolejne zamachy, po krótkiej przerwie, znów zaczyna szybko pęcznieć. Zgodnie z logiką terroru, ulubionym celem zamachowców są miejsca zatłoczone, odwiedzane masowo przez miejscowych i turystów. Jak ostrzegają eksperci, porażki ISIS na Bliskim Wschodzie przyczyniają się do gromadnego wręcz przemieszczania do Europy islamskich morderców. „Incydentów”, „furgonetek wjeżdżających w tłum”, „szaleńców detonujących bomby” będziemy mieć więc zatem w najbliższym czasie znacznie więcej. Na przedmieściach miast Francji czy Niemiec raz po raz pojawiają się zarzewia otwartego konfliktu. Nie ma tygodnia by media nie informowały o udaremnieniu kolejnych aktów terrorystycznych. Czarny, aczkolwiek bardzo prawdopodobny scenariusz mówi, iż postawionym permanentnie w stan gotowości służbom sytuacja w końcu całkiem wymknie się spod kontroli. Ile lat (a może miesięcy) czekać będziemy na otwartą wojnę?
Na ogarniający zachodnią Europę chaos trzeba patrzeć też w perspektywie rosnącego napięcia pomiędzy największymi mocarstwami: spodziewanej konfrontacji gospodarczej Stanów Zjednoczonych i Chin, czy też ogromnej, wielomiesięcznej już mobilizacji armii rosyjskiej.
Cała ta skomplikowana i niepokojąca sekwencja zdarzeń przytrafia się nam akurat w roku wręcz niezwykłym pod względem kumulacji ważnych rocznic, o czym nigdy dość przypominać. Czy dla świata i każdego człowieka z osobna potrzeba jeszcze mocniejszego wezwania do nawrócenia? Dokąd pacjent wciąż żyje, choćby i w najgorszym stanie, nie powinien tracić sprzed oczu spoczywającej w samym Bogu nadziei.
Roman Motoła