Na polskiej scenie politycznej nie brak ostatnio ataków na katolickie wychowanie młodzieży. Minister edukacji ogłosiła zmniejszenie wymiaru czasowego katechezy, a w poczet obowiązkowych zajęć włączyć chce indoktrynacyjną „edukację zdrowotną”. Skoro udziela nam się niepokój o kształcenie młodych w wierze – warto zauważyć, że zagrażają mu nie tylko laicyzacyjne zakusy władz. Atmosfera banalizacji wiary i strach przed stawianiem młodzieży wymagań od dekad wypaczają wychowawczą pracę tak rodzin, jak i Kościoła. Wielu łudzi się, że podobnym podejściem „przyciąga” młodych do religii. W rzeczywistości tak właśnie kształtuje się obojętność na to, co święte.
Pobudka
Niepokojące posunięcia minister Nowackiej zbiegły się w czasie z petycją w sprawie zakazu spowiedzi młodych, jaka trafiła niedawno do Sejmu. Komentując tę inicjatywę znany polski dominikanin, o. Jacek Salij, wyraził nadzieję, że dla katolickich rodziców walka z religijnym wychowaniem młodych będzie otrzeźwiająca… Obecnie, jego zdaniem, kształcenie w wierze nawet w praktykujących rodzinach nie jest traktowane priorytetowo, a wiele domów uczy patrzeć na sprawy boże z obojętnością.
Wesprzyj nas już teraz!
Uwaga znanego dominikanina zasługuje na pogłębioną refleksję. Na zbyt małą wagę, jaką przykłada się do formacji religijnej, wskazywał również Pius XI w wydanej niecały wiek temu encyklice „Divini Illius Magistri”. Papież podkreślał, że to właśnie wierze powinno przypadać pierwsze miejsce w wychowaniu. Poucza ona bowiem człowieka o jego ostatecznym celu i sposobach dążenia ku niemu… Siłą rzeczy religia musi być więc pierwszą troską opiekunów.
„Ponieważ sztuka wychowania polega na urobieniu człowieka – jakim być powinien, jak powinien postępować w tym ziemskim życiu, żeby osiągnąć ów wzniosły cel, dla którego został stworzony – jest jasnym, że jak nie może być prawdziwego wychowania, które by nie było całe skierowane do ostatecznego celu, tak też w obecnym porządku Opatrzności, to jest po objawieniu się nam Boga w Jednorodzonym swoim Synu, który sam tylko jest drogą, prawdą i żywotem, nie może być pełnego i doskonałego wychowania, jak tylko chrześcijańskie”, pisał przed niemal wiekiem następca Św. Piotra.
To kluczowe przypomnienie w naszych czasach – kiedy religijny charakter wychowania zdaje się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej ustępować świeckim aspiracjom. Problemem nie jest wyłącznie to, że sprawom wiary poświęca się zbyt mało troski. Sporym zagrożeniem wydaje się sposób, w jaki młodych wprowadza się w religię. Nie brak „fajnych” katechez i inicjatyw duszpasterskich – które za zasadę działania przyjmują infantylność i swojego rodzaju „bezstresowość”, troszcząc się przede wszystkim o dobrą atmosferę…
Katecheza bezstresowa
Od wieczornych Mszy „akademickich”, na których nieliturgiczne instrumenty muszą zastępować organy, przez „spontaniczną Mszę” podczas rozrywkowego spotkania młodzieży, kult boży przybiera zbanalizowane i odarte z głębi formy. Tak jakby młodzież XXI wieku istotnie była na tyle wyjątkowa, że rozwój pogłębionej i opartej na rozumie pobożności trzeba było w jej wypadku zastąpić odpowiednio poruszającymi emocje imprezami duchowymi… Przy okazji przestępując prawo kanoniczne i szargając cześć dla sakramentów…
Sprawy mają się tylko gorzej, jeśli idzie o przygotowanie młodych do sakramentów. Często dramatyczny obraz przedstawia przysposobienie do bierzmowania. Na porządku dziennym jest tolerowanie wyraźnie obojętnych religijnie kandydatów. W ramach egzaminu, mającego sprawdzać dostateczną wiedzę kandydatów, niektórzy księża mają w zwyczaju ogłaszanie zaliczenia przez wszystkich po rozmowie z zebranymi i zachęceniu do głębszego życia wiary. Wśród młodych mających niebawem otrzymać sakrament nie brak często oznak pogardy dla wiary. Uczestnicząc w całym procesie można dojść do wniosku, że to jakiś rodzaj sakramentalnego przemysłu. Bierzmowanie przyjmuje w nim rolę towaru, który „należy się” młodym, nawet tym, dla których stanowi on czystą formalność. Fakt, że Kościół nie strzeże dostatecznie swoich świętości zgadza się być może z zasadą, że ma być miejscem „dla wszystkich”. Z pewnością jednak nie uczy religijnej żarliwości.
Zewsząd słychać głosy obrońców takiego braku wymagań i skupienia duszpasterzy na kreowaniu „fajnego” wizerunku. Ponoć budowanie atmosfery dobrego samopoczucia musi wypełniać po brzegi działalność młodzieżowych duszpasterstw, katechezę, czy przygotowanie do sakramentów, bo inaczej młodzi odejdą w ogóle. Okazuje się nawet, że ta reguła domaga się jakiejś nowej „dyscypliny tajemnic”. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa chroniła ona niektóre prawdy wiary przed bluźnierstwem i atakiem pogan – ujawniane dopiero katechumenom. Teraz nowoczesnym poganom księża mają nie mówić o ryzyku potępienia i innych, co bardziej „niepoprawnych” dogmatach…Jeszcze przed dwoma laty wydawnictwo WAM zrezygnowało z umieszczenia w podręczniku do katechezy dla 3 klasy szkoły podstawowej słów św. Dominika Savio „wolę umrzeć niż zgrzeszyć” po ignoranckiej ofensywie antyklerykalnych środowisk…
Esencją „przepisu” postępowców na przyciąganie do wiary ma być zatem rezygnacja z powagi kultu i nauki prawd chrześcijańskich. Z takim podejściem religia z należnego jej miejsca w wychowaniu karłowacieje do roli przypisu do laickiej codzienności – której sprawy młodzież potrafi wszak traktować „na serio”. Wiarę próbuje się przedstawiać przede wszystkim jako nie przeszkadzającą… nie ujmującą niczego światowemu życiu młodych, możliwą do pogodzenia z niemal każdym sposobem życia… wreszcie wartościową ze świeckiego punktu widzenia – bo dającą wspólnotę i religijne przeżycia.
Wielki cel – trudna droga
Podobne podejście musi skutkować niepowodzeniem, wziąwszy pod uwagę cel religijnej edukacji. Dojrzały chrześcijanin ma bowiem podporządkowywać wierze całość doczesnego życia, a nie akceptować ją jako przyjemne doświadczenie. Nic nie ma stanowić dla niego troski wyższego rzędu. „Prawdziwy chrześcijanin, owoc chrześcijańskiego wychowania, jest człowiekiem nadprzyrodzonym, który myśli, sądzi i działa stale i konsekwentnie wedle zdrowego rozumu, oświeconego nadprzyrodzonym światłem przykładów i nauki Chrystusa, albo też – żeby użyć przyjętego dziś sposobu mówienia – to prawdziwy i pełny człowiek charakteru. Boć prawdziwy charakter stanowi nie jakakolwiek zwartość i stałość postępowania wedle subiektywnych zasad, ale jedynie wytrwałość w trzymaniu się odwiecznych zasad sprawiedliwości”, pisał na kartach „Divini Illius Magistri” Pius XI.
Ojciec święty wiedział doskonale, że zmierzanie ku takiej doskonałości oznacza ciężką pracą i konfrontację ze złymi skłonnościami natury, stąd budzi sprzeciw „światowców”. „Tak pojęty cel i zadanie chrześcijańskiego wychowania wydaje się ludziom z dala stojącym jakąś mrzonką, albo raczej nie do urzeczywistnienia bez zniszczenia lub uszczerbku władz naturalnych i bez wyrzeczenia się zabiegów życia ziemskiego; stąd wrogie życiu społecznemu i doczesnej pomyślności, przeciwne wszelkiemu postępowi w nauce, literaturze, sztuce i wszelakich dziełach kultury”, zauważał następca św. Piotra. Wbrew tym zarzutom to właśnie dzięki takiej postawie chrześcijanin koncentruje się na wierności Bogu i zasługujących uczynkach, a nie na hedonistycznym poszukiwaniu przyjemności, co czyni go najbardziej zdolnym do działania dla dobra wspólnego.
Widać zatem, że wychowania religijne to sprawa wielkiej wagi, która nie może zostać zepchnięta do roli dodatku. Sukces tego przedsięwzięcia wymaga atmosfery zgoła innej, niż ta, jaka panuje na wielu lekcjach religii, w wielu domach, czy dedykowanych młodym działaniach duszpasterskich. „Bezstresowe” spotkanie z Kościołem, w którym „wszyscy, wszyscy, wszyscy” – jak mawia Franciszek – mają znaleźć wsparcie psychiczne i dobre towarzystwo jest poważnie wybrakowane. Kluczowym w procesie wychowawczym jest liczenie się i konfrontacja ze złymi skłonnościami zranionej przez grzech pierworodny natury, czytamy w „Divini Illius Magistri”:
„Trzeba zatem poprawić nieuporządkowane skłonności, wzmacniać i zestrajać dobre od lat najmłodszych, a przede wszystkim należy oświecać rozum i wzmacniać wolę za pomocą prawd nadprzyrodzonych i środków łaski. Bez tych środków niepodobna ani opanować przewrotnych skłonności, ani dojść do doskonałości wychowawczej, właściwej Kościołowi, doskonale i w pełni wyposażonemu przez Chrystusa i w Boską naukę, i w sakramenty, owe skuteczne środki łaski”, radził papież w dokumencie z 1929 roku.
Współczesne niedomagania wychowawcze zdają się odzwierciedlać przekonanie, że wolność od doświadczeń stresu i prób charakteru oznaczają gwarancję poprawnego rozwoju młodego człowieka. „Fajni” duszpasterze sądzą, że jeśli strach i wyzwania nie będą czekały młodych w życiu wiary, to pozostaną oni związani z kościołem przez emocjonalny, dziecięcy stosunek. Taki optymizm to poważna naiwność i opieranie religijności na chwiejnej, niewypróbowanej podstawie, zamiast na rozumnym wyborze ukształtowanego sumienia. W rzeczywistości ludzka natura potrzebuje bowiem stałego trzymania w karbach i naprowadzania na właściwe tory.
„Fałszywym jest wszelki naturalizm pedagogiczny, który w kształceniu młodzieży w jakikolwiek sposób wyklucza, albo ogranicza nadprzyrodzone chrześcijańskie wyrobienie; błędną też jest wszelka metoda wychowania, która się opiera w całości lub w części na zaprzeczeniu grzechu pierworodnego i łaski, albo zapomnieniu o nich, a stąd na samych tylko siłach ludzkich natury. Takimi w ogóle są te dzisiejsze systemy o przeróżnych nazwach, które powołują się na rzekomą autonomię i niczym nie ograniczoną wolność dziecka i które zmniejszają albo nawet usuwają powagę i działanie wychowawcy, przypisując dziecku wyłączny prymat inicjatywy w zakresie swojego wychowania i działanie niezależne od wszelkiego wyższego naturalnego i Bożego praw”, zaznaczał już w 1929 roku następca św. Piotra.
Od najmłodszych lat
Wspomniany przez Ojca świętego naturalizm zagrzał w wielu umysłach miejsce na dobre. To z niego wynika przekonanie, że spotkanie dzieci z poważnymi i wymagającymi treściami rozpoczynać można dopiero po wielu latach, a młodość to czas do beztroskiej zabawy. W rzeczywistości taki styl życia młodych jest drogą donikąd. W swojej encyklice Pius XI przywołał traktat o wychowaniu chrześcijańskim kard. Sylwiusza Antoniano. Praca uczonego kardynała podkreśla zdecydowanie, że wychowanie religijne nie jest czymś, co ma ustąpić wobec „praw młodości”, a musi zaczynać się już na najwcześniejszym etapie.
„Wydaje mi się, że liczne nieszczęścia, którymi w ostatnich czasach widzimy świat pełnym, a w tym, że tak powiem, upadek stulecia, mają w dużej mierze swoje źródło w złym wychowaniu dzieci. (…) Zdarza się, że [człowiek – red.], będąc w młodości źle zdyscyplinowanym i wychowanym bez bojaźni Bożej, przyzwyczajony do nieposłuszeństwa ojcu i matce, lecz do pełnienia własnej woli i nadmiernej miłości do siebie, folgując cielesności, pożądaniu własności i ambicjom idzie znacznie dalej, a zły nawyk wciąż narasta z biegiem lat (…) A ponieważ ciągłe używanie i nawyk grzeszenia, któremu nie chce się stawić czoła, staje się niemal naturą i niemal koniecznością, w końcu biegnie bez żadnych ograniczeń, aby zanurzyć się w otchłań wszystkich obrzydliwości i wszelkiej niegodziwości. Z nich (…) diabeł wytwarza nie tylko wywrotowców i zakłócaczy powszechnego pokoju, rewolucjonistów w miastach i królestwach, ale także heretyków, herezjarchów”, podkreślał włoski duchowny. „Jest to wyjątkowo fałszywe twierdzenie, że młodość daje upust swojemu impetowi, raczej bardziej go rozpala, a powtarzające się działania są jak drzewo dokładane do ognia”, przestrzegał.
Jak zauważał kard. Antoniano, jest jasnym dla wszystkich, że osiągnięcie doskonałości w różnych sztukach wymaga edukacji od najmłodszych lat. Podobnie wychowanie religijne. „Nie mogę powstrzymać się od zdumienia, że nie ma sztuki, choćby była podła, w której wszyscy nie przyznają, że aby się jej doskonale nauczyć konieczne jest rozpoczęcie jej uprawiania już od dziecka; Dlatego widzimy, że ojcowie troszczą się o to, aby ich dzieci nauczyły się czytać i pisać, liczyć, śpiewać, jeździć konno i wykonywać inne podobne sztuki, i starają się mieć zdolnych nauczycieli i nie żałują kosztów, te wysiłki są dobre i godne pochwały, a nie godne potępienia; Ale z pewnością jest to coś przedziwnego, widzieć jak przeciwnie, ojcowie niewiele lub wcale nie troszczą się o to, aby z czasem wprowadzić w czułą pierś dziecka dobre nawyki cnót chrześcijańskich i nauczyć je sztuki służenia Bogu i wiedzy, jak oswoić nieokiełznane konie naszych pragnień”, dodawał kardynał.
Uwagi kardynała Sylwiusza, przywołane przez Piusa XI jako modelowy wykład o chrześcijańskim wychowaniu są dla naszego wieku jak cenne lekarstwo. Są one również bliskie refleksji Jordana Petersona o źródłach cywilizacyjnego kryzysu. Ceniony psycholog na kartach książki „12 zasad dla życia” winił liberalną atmosferę wychowawczą – wypraną z głębszego sensu – za epidemię depresji w krajach „pierwszego świata”. Uwaga słynnego psychologa zdaje się dobrze opisywać i tendencje w wychowaniu religijnym. Katolicka formacja młodzieży staje się coraz mniej poważna – bo ucieka z niej główny sens – wyrobienie sprawnego sumienia i usposobienie młodych do oddawaniu Bogu czci w swoim życiu. Dążenia te zastąpiła strategia wizerunkowa „odmładzania” Kościoła i pokazywania jego „ludzkiego” oblicza. To problem należy potraktować poważnie – inaczej będzie uszkadzał kolejne pokolenia chrześcijan.
Filip Adamus