15 maja 2023

Fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Co nam mówi tragedia w Przewodowie i „rakieta spod Bydgoszczy”?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

„Bezpieczeństwo” to jedno z najczęściej nadużywanych słów przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza po 24 lutego 2022 roku, kiedy to rozpoczęła się wojna na Ukrainie. Pro-rządowe media codziennie, także w niedziele i święta, rozwodzą się nad siłą polskiej armii, męstwem i odwagą ministra Błaszczaka, nierozerwalnością sojuszy i strachem, jaki ogarnia Rosjan, gdy tylko pomyślą o Polsce. Ile to wszystko jest warte, pokazały dwie sprawy z ostatnich kilku miesięcy: tragedia w Przewodowie i „rakieta spod Bydgoszczy”.

Pod koniec kwietnia wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak stwierdził, że w roku 2025 „Wojsko Polskie będzie dysponowało najsilniejszą armią lądową w Europie”. – Jeśli tylko będziemy mieli przedłużony mandat, jeżeli wyborcy, jeżeli naród przedłuży nam mandat na kolejną kadencję, to mogę się z państwem umówić za dwa lata tu w Wołominie i wtedy pokażę państwu, że Wojsko Polskie będzie najsilniejszą armią lądową w Europie – powiedział. Dodał też, że stale rośnie liczba żołnierzy w polskiej armii.

Powiem szczerze, że naprawdę chciałbym wierzyć szefowi MON, że ta zapowiedź zostanie spełniona i polska armia na lądzie będzie realną, a nie papierową siłą. Chciałbym wierzyć, ale po prostu nie mogę i nie potrafię, a z każdym kolejnym dniem minister Błaszczak i jego koledzy, mimo wszechobecnej, pseudomocarstwowej propagandy i prężenia muskułów, pokazują, że w chwili realnego zagrożenia jesteśmy bezradni, a wszystkie zapewnienia o bezpieczeństwie są warte mniej niż zero.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tragedia w Przewodowie

15 listopada 2022 roku we wsi Przewodów w województwie lubelskim, leżącej blisko granicy polsko-ukraińskiej, doszło do wybuchu rakiety, w wyniku którego zginęło dwóch Polaków.

Pierwszym poważnym politykiem, który na poważnie wypowiedział się na temat wybuchu w Przewodowie był… prezydent USA Joe Biden. Amerykański przywódca stwierdził, że posiada wstępne informacje, które przeczą tezie jakoby rakieta, która spadła na terytorium Polski, została wystrzelona z Rosji. – Istnieją wstępne informacje, które temu zaprzeczają. Nie chcę o tym mówić dopóki nie zostanie przeprowadzone pełne śledztwo, ale jest mało prawdopodobne – z powodu trajektorii lotu rakiety – że została ona wystrzelona z Rosji, jednak zobaczymy – tłumaczył Biden.

Czy tymi słowami prezydent USA narzucił narrację polskim politykom i mediom? Tego nie wiemy. Faktem jest jednak, że najważniejsi, według obowiązującej w Polsce ustawy zasadniczej, ludzie jak prezydent Andrzej Duda czy premier Mateusz Morawiecki zaczęli mówić opinii publicznej, „co najprawdopodobniej stało się w Przewodowie” dopiero po rozmowach z sojusznikami z NATO i UE.

Abstrahując od tego, czy dwóch obywateli Polski zabił wybuch rosyjskiej czy ukraińskiej rakiety; czy był to nieszczęśliwy wypadek, czy celowe działanie; czy dopuszczenie do miejsca tragedii ukraińskich śledczych było słuszne czy nie – bo tego wszystkiego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, trzeba zapytać wprost: gdzie była nasza obrona przeciwlotnicza? Czy nasze władze w ogóle monitorują sytuację na Ukrainie i na naszym terytorium, które leży nieopodal granicy z tym krajem? Czy ktokolwiek z rządzących i oficerów Wojska Polskiego brał w ogóle pod uwagę scenariusz, że na nasze terytorium może spaść rakieta, która zabije ludzi? Jeśli tak, to dlaczego mimo wszystko doszło do tragedii? Jeśli nie, to kto za to odpowiada? I w końcu: dlaczego nie wyciągnięto żadnych wniosków?

 

„Rakieta spod Bydgoszczy”

27 kwietnia minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro poinformował, że w okolicach miejscowości Zamość koło Bydgoszczy (które dzieli około 15 km), znaleziono szczątki niezidentyfikowanego obiektu wojskowego. Co ciekawe, odkrycia dokonała dwa dni wcześniej kobieta uprawiająca tam akurat jazdę konną.

Na miejscu natychmiast zaroiło się od wszelkich służb – zabezpieczały je policja i Żandarmeria Wojskowa, sprawą zajmowała się też Służba Kontrwywiadu Wojskowego, czyli „najwyższa półka”.

28 kwietnia Dowódca Operacyjny RSZ gen. broni Tomasz Piotrowski przypomniał z kolei, że w połowie grudnia ubiegłego roku Rosjanie przeprowadzili jeden ze zmasowanych ataków powietrznych na Ukrainę. Czują to Państwo? GDZIE UKRAINA, A GDZIE BYDGOSZCZ?! W najbardziej optymistycznym wariancie musiał on przelecieć nad Polską około 400 km! Słownie: CZTERYSTA KILOMETRÓW!

Co jednak było dalej? Kilka dni później biegli z Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych potwierdzili, że dotąd „niezidentyfikowany obiekt wojskowy” to rosyjska rakieta Ch-55. „To rakieta starego typu, stosowana obecnie przez Rosjan do mylenia lub wykrywania obrony przeciwlotniczej na Ukrainie” – czytamy w tygodniku „Do Rzeczy”.

Z kolei w ubiegłym tygodniu szef MON Mariusz Błaszczak przyznał, że 16 grudnia ubiegłego roku Centrum Operacji Powietrznych otrzymało od Ukraińców ostrzeżenie, że w stronę polskiej przestrzeni zbliża się obiekt, który może być rakietą. Uruchomiono wówczas procedury NATO, w powietrze wzbiły się dyżurne samoloty polskie i amerykańskie. Obiekt odnotowały też polskie naziemne stacje radiolokacyjne. Nie wiadomo, czy polskie wojsko próbowało go zestrzelić.

Minister obrony narodowej powiedział tylko o kulisach jego poszukiwania. Nie było ono dobrze zorganizowane. W okolice miejsca, gdzie mogła spaść rakieta, wysłano tylko patrol policji. Dopiero trzy dni później przeprowadzono poszukiwania za pomocą śmigłowca, a po 19 grudnia dalej ich już nie prowadzono. – Stanowczo dementuję informacje, które pojawiły się w mediach, o tym, że odmówiłem zlecenia poszukiwania obiektu oraz skierowania na miejsce dodatkowych Wojsk Obrony Terytorialnej. Taka prośba nigdy nie została do mnie skierowana – zaznaczył Mariusz Błaszczak. Uznał jednocześnie, że dowódca operacyjny nie wywiązał się ze swoich obowiązków – informuje tygodnik „Do Rzeczy”.

Jeszcze raz: w połowie grudnia przez Polskę, przez co najmniej 400 km, leci rakieta. Szczęśliwie nikomu nie staje się krzywda. Służby jej szukają, ale z niewiadomych przyczyn odpuszczają. Kilka miesięcy później znajduje ją przez przypadek przypadkowa osoba. Mijają kolejne dni i zamiast odpowiedzi na podstawowe pytania – dlaczego rakieta przeleciała co najmniej 400 km, dlaczego nie została zestrzelona etc. – mamy kolejny teatrzyk dla ludu pracującego miast i WSI. Minister Błaszczak szuka winnych, winni atakują ministra Błaszczaka, a opozycja powtarza hasła, że jest źle, nie przedstawiając przy tym żadnego konkretnego pomysłu na rozwiązanie problemu.

Sprawę „rakiety spod Bydgoszczy” skomentował na kanale Piotra Zychowicza „Historia Realna” na YouTube gen. Waldemar Skrzypczak.

Chyba wszyscy są zaskoczeni, że ten pocisk doleciał do Polski i spadł tam, gdzie spadł. Informacja o tym, że w naszą przestrzeń powietrzną wlatuje obcy pocisk – tej informacji nie było w polskich mediach. Nikt nikogo nie informował, nikt nikogo nie ostrzegał o tym – mówił wojskowy. – Na dobrą sprawę pocisk CH-55 to był pocisk masowy, czyli głowica była neutralna, nie bojowa, czyli nie mogła wyrządzić niczego złego. Natomiast źle się stało, że nie wykryto we właściwym czasie i nie zareagowano na tę rakietę w przestrzeni powietrznej – dodał.

W dalszej części wypowiedzi gen. Skrzypczak przypomniał kilka „oczywistych oczywistości”. Po pierwsze: nigdy nie mamy pewności, czy taka rakieta nie jest nosicielem broni jądrowej, a do tego przede wszystkim została stworzona! Po drugie: system obrony przeciwlotniczej nie zadziałał! – Mówienie teraz nam wszystkim, że pocisk był monitorowany i śledzony, to dużo za mało – ocenił.

Dopóki nie ujawniono faktu, że rakieta spadła w Polsce to nie wiedzieliśmy ani my, ani Rosjanie, że ta rakieta spadła do Polski. Teraz Rosjanie wiedzą o tym, że jedna rakiet urwała im się spod kontroli i poleciała pod Bydgoszcz. Jaki jest wniosek dla Rosjan? Że jesteśmy dziurawi. Dla mnie to, że spadł ten pocisk, to całe zamieszanie, śledztwa, to wszystko jest mało istotne. Dla mnie istotne jest to, iż Rosjanie wyciągają wniosek: Polska ma dziurawą obronę przeciwlotniczą, albo nie ma mocy decyzyjnej, nie ma tych, którzy powinni podjąć decyzję o natychmiastowym zestrzeleniu rakiety – podsumował gość „Historii Realnej”.

 

NATO nas obroni?

Trudno nie zgodzić się z gen. Skrzypczakiem. Zarówno tragedia w Przewodowie, jak i „rakieta spod Bydgoszczy” dowodzą, że jest naprawdę źle z obroną przeciwlotniczą, z instytucjami państwa odpowiedzialnymi za nią, z ludźmi, którzy mają podejmować decyzje, z całym systemem bezpieczeństwa Polski i żadne, nawet najpiękniejsze zaklinanie rzeczywistości o najsilniejszej armii lądowej w Europie tego nie zmieni.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Rządzący zapewniają nas, że w razie czego obroni nas NATO. Swego czasu Marek Jurek zwrócił uwagę, że niemal wszystkie dyskusje na temat polskiej przynależności do Paktu Północnoatlantyckiego i co za tym idzie – naszego bezpieczeństwa sprowadzają się do mówienia o „artykule piątym” i to „w wersji gazetowej, a nie oryginalnej”.

Po wybuchu w Przewodowie, jak wskazuje były Marszałek Sejmu, „nasza opinia publiczna dowiedziała się, że zanim uruchomiony zostanie artykuł piąty, jest jeszcze czwarty, czyli wspólne konsultacje w sytuacji zagrożenia, a i on nie działa automatycznie”.

Jego zdaniem polskie władze po tragedii z 15 listopada „zastanawiały się, czy o te wspólne konsultacje (…) w ogóle wnioskować. Tym bardziej do wykonania artykułu piątego (pomocy w wypadku agresji) nikt nie będzie się bardzo spieszył”.

„O tym, że w wypadku zagrożenia bezpieczeństwa, niezależnie od obowiązujących je sojuszy, państwa myślą przede wszystkim o sobie – wiemy dobrze. Ale nie zawsze wiemy o tym, że daje im do tego prawo również sam traktat waszyngtoński” – podsumowuje Marek Jurek.

Czy ktokolwiek wyciągnie jakiekolwiek wnioski? Miejmy nadzieję, że tak. Tylko oby nadzieja nie okazała się matką głupich…

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij